Po policyjnej interwencji wylądował w szpitalu
Uszkodzony kręgosłup, częściowo sparaliżowana połowa twarzy, niedowład lewej ręki i nogi, a także uporczywe bóle głowy. W takim stanie pan Wojciech wylądował w szpitalu po tym, jak rzuciło się na niego dziewięcioro policjantów, którzy mu chcieli wyrwać telefon. Miały być na nim dowody na romans żony z wpływowym politykiem.
Sprawę opisuje "Gazeta Wyborcza". Do zdarzenia doszło pod Lublinem, gdzie mieszka pan Wojciech, budowlaniec wraz z żoną. Na życie zarabiał głównie w Niemczech. Po kilku wizytach zauważył, że jego żona się zmieniła, dlatego postanowił wynająć detektywa. Okazało się, że żona pana Wojciecha spotyka się z innym mężczyzną - wpływowym samorządowcem, politykiem z powiatu lubelskiego. Dalej sprawy potoczyły się błyskawicznie.
"Wszyscy się nagle na mnie rzucili, chyba siedmiu policjantów i dwie policjantki"
Pan Wojciech wynajął adwokata, założył w sądzie sprawę rozwodową, a ta błyskawicznie doniosła na męża do prokuratury w związku z nielegalną inwigilacją, bo okazało się, że mąż ją podsłuchiwał. Po trzech dniach do drzwi pana Wojciecha zapukali policjanci, którzy domagali się wydania nośników danych w tym telefonu komórkowego. Gdy pan Wojciech konsekwentnie odmawiał wydania telefonu komórkowego, tłumacząc, że dzięki niemu prowadzi całą swoją działalność, rzuciło się na niego siedmiu policjantów i dwie policjantki - tak wynika z relacji.
"I wszyscy się nagle na mnie rzucili, chyba siedmiu policjantów i dwie policjantki. Przewrócili mnie na parkiet i skuli kajdankami. Wszystko na oczach dzieciaków, 10-letniego syna i dwóch nastoletnich córek, którzy nie wiedzieli, co się dzieje. Policjanci w ten sposób wyrwali mi telefon z ręki. Kazali coś tam podpisać. A ja tak przez kilka minut siedziałem skuty z rękami z tyłu. Nie wiem, w jakim celu, skoro telefon policjanci już mi zabrali" - opowiada pan Wojciech w rozmowie z "Wyborczą".
Po policyjnej interwencji pan Wojciech trafił do szpitala. Ma uszkodzony kręgosłup na odcinku lędźwiowym, częściowo sparaliżowaną połowę twarzy i nie do końca władną lewą rękę i nogę. Od wtorku skarży się też na uporczywe bóle głowy. W najbliższych dniach czeka go seria badań.
Jego adwokat złożył doniesienie do prokuratury na policjantów oraz złożenie prywatnego aktu oskarżenia.
""Nikomu nie groziłem"
Rzecznik tamtejszej policji w rozmowie z "Wyborczą" zaznacza, że pan Wojciech stawiał opór i nie stosował się do poleceń policjantów. Policja zdradza, że posiłki zostały wezwane dlatego, że pan Wojciech jest byłym ochroniarzem, ćwiczył sztuki walki, zna chwyty obezwładniające i jest gotów wypuścić z garażu psy.
"Nikomu nie groziłem. Cały przebieg interwencji nagrałem na telefon komórkowy, który w moim domu zabezpieczyli policjanci. Mam nadzieję, że funkcjonariuszom wspomniane nagranie np. nie zaginie" - zaznacza pan Wojciech.