Po nitce do siostry i brata. Małgorzata szuka swojego biologicznego rodzeństwa
Małgorzata, trochę przez przypadek, znalazła się na stronie forum internetowego. Jeszcze więcej przypadku było w tym, że natrafiła właśnie na ten wpis. - Zgadzało się wszystko. Nazwisko, data i miejsce urodzenia. Historia. To była moja biologiczna siostra. Pisała też o naszym bracie, z którym trafili do jednej adopcji - opowiada Wirtualnej Polsce. Pierwsze uczucie euforii szybko zniknęło. Nie było szans na kontakt, bo dziewczyna nie zostawiła do siebie żadnego namiaru, a wpis był sprzed dwóch lat. - Od tego momentu obiecałam sobie, że znajdę ich choćby nie wiem co - mówi.
To był 2012 rok. Od tamtej pory Małgorzata odbija się od urzędniczego bełkotu i braku wrażliwości. Nie może liczyć na żadną pomoc. Ale mówi, że nie zrezygnuje, choćby miało to trwać kolejnych kilka lat. W słowach jest oszczędna. O przeszłości mówi niewiele. Nie lubi wracać do tamtych czasów. - Byłam najstarsza. Matka rodziła kolejne dzieci. Każde z nich trafiało do innego ośrodka. W sumie jest nas ośmioro - wspomina.
"Po nitce do kłębka"
Rodzice Małgorzaty pili. Gdy miała 6 lat, razem z dwiema młodszymi siostrami trafiła do domu dziecka. O tym, że ma też inne rodzeństwo, dowiedziała się w 1999 roku. Przydzielili ich do różnych ośrodków opiekuńczych. Kolejne dwie siostry przyjęto do Małego Domu Dziecka w Lęborku. Zostały adoptowane przez szwedzką rodzinę. Jest też brat, który zamieszkał z nowymi rodzicami w Szczecinie.
- Odnaleźliśmy się cztery lata temu. Nie wiem jakim cudem, ale mieli dostęp do akt adopcyjnych. Siostry ze Szwecji przyjechały do Polski, do miasta, w którym mieszkała nasza matka. Spotkały się z jej siostrą, stamtąd trafiły do ośrodka, w którym jakiś czas temu zostawiłam do siebie namiar. Po nitce do kłębka, jak to się mówi. Od tamtej pory utrzymujemy ze sobą kontakt - opowiada.
Najmłodszych, Joanny i Marcina Mroczkowskich nigdy nie poznała. Gdy się urodzili, Małgorzata była już w domu dziecka. Nikt nie poinformował jej o narodzinach kolejnego rodzeństwa. Gdy natrafiła na wpis z forum internetowego, postanowiła włożyć całą energię w ich odnalezienie. - Nie mam ich zdjęć. Nie wiem jak wyglądają. Udało mi się ustalić, że Marcin urodził się 30 grudnia 1991 roku w Widzeńsku, a Asia 15 marca 1993 roku w Szczecinie. Oboje są dziećmi Romana i Iwony Mroczkowskich (z domu Staśkiewicz). Oboje trafili do Domu Małego Dziecka w Stargardzie Szczecińskim, a w 1994 roku zostali adoptowani przez tę samą rodzinę - mówi Małgorzata.
Urzędniczy mur
Dom dziecka, w którym przebywali Marcin i Joanna, nie chce udzielić Małgorzacie żadnych informacji. - Wysłałam też prośbę do sądu o odtajnienie ich danych. Jakichkolwiek. Prosiłam też, by skontaktowali się z nimi w moim imieniu. Chcę tylko wiedzieć, czy chcą nawiązać ze mną kontakt. Sąd nie odpowiada, dom dziecka milczy. Nikt nie chce mi pomóc - mówi Małgorzata.
Wirtualna Polska skontaktowała się z domem dziecka w Stargardzie Szczecińskim, w którym przebywało rodzeństwo Małgorzaty. Mimo próśb i apelu o drobny gest pomocy, podobnie jak nasza bohaterka, spotkaliśmy się z odmową. - Ochrona danych osobowych. Takie mamy przepisy - powiedziała w rozmowie z Wirtualną Polską jedna z pracownic. - Nie możemy udostępniać dokumentów nawet biologicznej rodzinie. Można jeszcze złożyć wniosek do sądu o odtajnienie danych osobowych - dodaje.
Małgorzata zrobiła to już ponad cztery lata temu, kiedy zobaczyła wpis Joanny na forum. Zanim dostała odpowiedź, musiała swoje odczekać. Była nadzieja, a później spory zawód.- Odmówili. Nie dostałam ani jednej, małej informacji, która mogłaby przybliżyć mnie do celu - opowiada. Najmłodsze rodzeństwo chce się skontaktować z Małgorzatą. - Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Przecież inaczej Asia nie publikowałaby tego wpisu - mówi.
Małgorzata nie chce pokazać swojej twarzy. Boi się pytań. Znajomi nie wiedzą, że jest adoptowana. Nie chce powtórki z podstawówki, kiedy dzieci "z normalnych rodzin" wyśmiewały się z niej, wytykały palcami. Ale nie chce stać z założonymi rękami. Wie, że siła internetu może zadziałać. Że jeśli wiadomość o poszukiwaniu rozniesie się po Polsce, może ich odnaleźć. Jak wyobraża sobie pierwsze spotkanie?
- Nie robię tego. Wolę nie robić sobie niepotrzebnej nadziei - mówi Małgorzata. Wie jednak, że gdyby się spotkali, mogłaby stworzyć z nimi rodzinną więź. Wątłą, ale jednak. - Może być tak, jak w przypadku reszty rodzeństwa. Odnaleźliśmy się, wiemy o swoim istnieniu, mamy ze sobą kontakt, ale mój i ich, to dwa różne światy. Inne środowisko - twierdzi. Mimo że zdaje sobie sprawę, że nigdy nie będzie tak, jak mogło by być, gdyby wychowywali się razem, chce ich odnaleźć. - To moje rodzeństwo. Po prostu muszę. I chcę - mówi.
3 mln poszukujących
Polska jest jednym z niewielu krajów Unii Europejskiej, w którym adopcja nie jest w pełni jawna. Prawo nowo utworzonej rodziny zapewnia jej ochronę danych osobowych. Instytucje adopcyjne nie mogą więc udzielać osobom trzecim informacji o rodzinach adopcyjnych. A adoptowane dziecko nierzadko ma zmieniane imię, nazwisko, miejsce urodzenia a nawet pesel. Staje się zupełnie nowym człowiekiem. Przepisy całkowicie uniemożliwiają dorosłemu już dziecku odszukanie adoptowanego rodzeństwa, które trafiło do innej rodziny. Z badań wynika, że w Polsce jest około 3 mln osób poszukujących swoich bliskich.
Fundacja Zerwane Więzi pracuje nad projektem nowelizacji ustawy, która gwarantowałaby, mimo adopcji do innych rodzin, kontakt rodzeństwa. - W krajach zachodnich rodziny, które adoptują rozdzielone rodzeństwo, mają obowiązek podtrzymywania ze sobą kontaktów na rzecz dobra dzieci. Chcemy ten przepis wprowadzić do polskiego prawa. Jednak bez poparcia społecznego, jesteśmy osamotnione, nie mamy szans - mówi Wirtualnej Polsce prezes Fundacji Bożena Łojko.
Z Małgorzatą można skontaktować się za pomocą adresu e-mail: liljana0@onet.eu