Po masakrze w Orlando. Jakie lekcje wyciągną Amerykanie?
• Zamach w Orlando stał się przyczynkiem do burzliwego sporu o prawo do posiadania broni palnej
• Osoby będące na liście FBI legalnie nabywały broń ponad 2 tys. razy w ciągu ostatnich 20 lat
• Zamach prawdopodobnie poprawi notowania Donalda Trumpa
• Wątpliwe jest, by masakra zmieniła zdanie Amerykanów o dostępie do broni palnej
13.06.2016 | aktual.: 13.06.2016 17:50
"Gdyby ci ludzie mieli broń, gdyby im pozwolono nosić broń, ta sytuacja byłaby zupełnie inna" - powiedział w listopadzie ubiegłego roku republikański kandydat na prezydenta USA Donald Trump, komentując zamach terrorystyczny w klubie Bataclan w Paryżu. "Czy to nie ciekawe, że tragedia w Paryżu miała miejsce w kraju o najbardziej restrykcyjnym prawie dotyczącym o posiadania broni?" - pytał zaś po ataku na redakcję "Charlie Hebdo".
Tymczasem w sobotnią noc scenariusz z Paryża powtórzył się niemal co do joty w Orlando na Florydzie, stanie o znacznie bardziej liberalnym podejściu do posiadania broni. Muzułmański radykał, używając legalnie zakupionego karabinu samopowtarzalnego AR-15, zabił tam 50 osób i ranił ponad 50 kolejnych. Choć masakra w gejowskim klubie w Orlando stanowi najtragiczniejszą strzelaninę w historii kraju, wątpliwe jest, by znacząco zmieniła podejście Amerykanów do przepisów dotyczących posiadania broni. Może za to przynieść sporo korzyści autorowi wyżej wymienionych komentarzy. Trump zresztą nie szczędził czasu, by skorzystać z okazji i wykorzystać tragedię do politycznej autopromocji.
"Doceniam gratulacje za to, że miałem rację w kwestii radykalnego islamskiego terroryzmu. Nie chcę gratulacji, chcę twardości i czujności. Musimy być mądrzy" - napisał na Twitterze. "To, co stało się w Orlando, to dopiero początek. Nasi przywódcy są słabi i nieskuteczni. Ja to przewidziałem i apelowałem o zakaz. Musimy być twardzi" - dodał. Zakaz, o którym mówił miliarder kandydujący na prezydenta, to oczywiście zakaz wjazdu na terytorium USA dla wszystkich muzułmanów - do czasu, aż Ameryka będzie w stanie ocenić, jak oddzielać "zwykłych" muzułmanów od terrorystów. To, że zakaz ten nie objąłby sprawcy ataku w Orlando (Omar Mateen urodził się w Nowym Jorku i jest obywatelem USA), nie ma tu znaczenia, bo wszystko wskazuje na to, że poparcie dla pomysłu Trumpa będzie rosło. Widać było to już w marcu, kiedy sondaż pracowni YouGov wykazał, że ideę zakazu popiera 51 procent Amerykanów, o 11 p.p. więcej niż w grudniu, kiedy celebryta po raz pierwszy go zaproponował.
Za zastosowaniem twardej linii wobec muzułmanów przemawia też fakt, że choć Mateen działał jako "samotny wilk", przed dokonaniem mordu złożył akt posłuszeństwa Państwu Islamskiemu, a radio ISIS określiło go jako "żołnierza kalifatu". Co więcej, okazało się, że dżihadysta pracował w G4S, globalnej korporacji zajmującej się bezpieczeństwem i współpracującej z rządowymi agencjami bezpieczeństwa. Wszystko to potęguje tylko poczucie zagrożenia radykalnym islamem - i przynajmniej w oczach opinii publicznej przemawia za bardziej radykalnymi rozwiązaniami.
Jednak masakra w Orlando stała się częścią politycznego sporu nie tylko z powodu Trumpa. Jak po niemal każdej tragicznej strzelaninie, także i teraz zamach stał się przedmiotem prowadzonej od dawna gorącej dyskusji o zakresie dostępu obywateli do broni. Prawo do posiadania broni jest zapisane w drugiej poprawce do amerykańskiej konstytucji i traktowane przez wielu jako świętość. Ale o tym, jakimi restrykcjami to prawo jest obwarowane, decydują przede wszystkim poszczególne stany. I tylko niektóre - mniej niż połowa - wymagają pełnego sprawdzenia kryminalnej przeszłości kupujących przy wszystkich transakcjach zakupu broni. To, jak trudnym zadaniem jest wprowadzanie obostrzeń dotyczących handlu bronią na poziomie federalnym, pokazały losy projektu ustawy mającego wprowadzić zakaz posiadania broni dla osób będących na liście FBI podejrzanych o związki z terroryzmem. Jak doniósł "Washington Post", od 2004 roku osoby będące na liście zdołały nabyć broń - w tym karabiny szturmowe, które stały się bronią pierwszego
wyboru rodzimych terrorystów - ponad dwa tysiące razy. Jednak w wyniku partyjnych przepychanek projekt umarł. Tymczasem tylko w tym roku do masowych strzelanin (definiowanych przez FBI jako strzelanina, w której ranne zostają co najmniej cztery osoby) w USA dochodziło już 136 razy.
Jednak historia Omara Mateena pokazała, że nie zawsze dodatkowe obostrzenia w prawie mogą zapobiec aktom terroru i masowym strzelaninom. Mimo że mordercą dwukrotnie interesowała się FBI, Mateen przeszedł bez trudu procedurę sprawdzającą potrzebną do uzyskania licencji na ukryte noszenie broni, a także przy zakupie karabinu. Co więcej, klub, w którym doszło do mordu, był oznaczony prawnie jako "strefa wolna od broni". Co prawda uzbrojony był ochroniarz strzegący klubu, lecz nie pomogło to powstrzymać dżihadysty.
Mimo to nawet wielu konserwatystów jest zdania, że ostrzejsze prawo jest potrzebne.
- Oczywiście, że wszyscy kupujący broń powinni być poddawani sprawdzeniom. Choć oczywiste jest, że nie zatrzyma to zupełnie krajowego terroryzmu - mówi Paul D. Miller, ekspert ds. bezpieczeństwa z Uniwersytetu Teksańskiego w Austin.
Jak pokazał jeden z sondaży, podobnie uważa nawet 90 procent Amerykanów. Problem w tym, że liczby te są podważane przez National Rifle Association (NRA), organizację reprezentującą posiadaczy broni i jedną z najpotężniejszych i najskuteczniejszych organizacji lobbujących w Kongresie. Ta z kolei jest zdecydowanie przeciwna jakimkolwiek dodatkowym restrykcjom dotyczącym prawa do posiadania broni palnej.
"Mateen ponownie zademonstrował, jak potężna może być mieszanka ideologii ISIS z NRA. Ameryka jest idealnym miejscem dla "samotnych wilków z ISIS", bo mają dostęp do broni, której potrzebują, aby dokonać jak największego spustoszenia" - napisał publicysta "New York Timesa" Roger Cohen. Jednak konserwatywni komentatorzy skupiają się raczej na zbyt luźnym w ich mniemaniu podejściu do walki z radykalnym islamem. Z dużym oburzeniem przyjęli przy tym zachowanie prezydenta Obamy, który w przemówieniu dotyczącym masakry nie odniósł się bezpośrednio do religii i ideologii sprawcy.
"Obama nie zawiódł" - ironizował Wayne Allen Root, publicysta prawicowego portalu Breitbart. "Za masakrę obwinił broń palną. Musiał to zrobić. Ale człowiek, który tę broń wziął do ręki, był muzułmaninem, a my jesteśmy obiektem ataku radykalnego islamu. W większości przypadków ataki są przeprowadzane przez samotne wilki, gdzie praworządny obywatel Ameryki posiadający broń mógłby przerwać atak i uratować wiele żyć ludzkich. Ale, co zdumiewające, jedyny impuls Obamy to impuls, aby nas rozbroić". Zdaniem Millera, dyskusje te do niczego nie prowadzą, a sprawiają tylko, że Ameryka jest bardziej podzielona - i przez to słabsza.
- Lewica mówi o zakazie broni, prawica o zakazie dla muzułmanów. Mnie bardziej martwi jednak to, że żadna z partii nie ma pojęcia, jak walczyć z dżihadystami 15 lat po 11 września - podsumowuje Miller.