Po katastrofie smoleńskiej Konstytucja RP zdała egzamin. Teraz wymaga zmian?
Można mówić o wielu niedomaganiach państwa w obliczu katastrofy smoleńskiej, ale nie o tym, że Konstytucja RP się wtedy nie sprawdziła. Z drugiej strony w naszej konstytucji są zasadnicze braki. Nie ma na przykład ani słowa o Parlamencie Europejskim i wyborach do niego, chociaż takie wybory są przeprowadzane - wymienia dr Tomasz Słomka. O tym, w jakiej kondycji jest polska konstytucja, jak możemy ją wykorzystywać do obrony własnych interesów - na przykład w sprawie reformy emerytalnej - i czy polscy politycy znają zapisy Konstytucji RP rozmawiamy z ustrojoznawcą z Uniwersytetu Warszawskiego.
03.05.2012 | aktual.: 16.07.2012 08:55
WP: Anna Kalocińska: Polacy interesują się Konstytucją RP?
Dr Tomasz Słomka: - Ludzie interesują się tymi problemami, choć rzadziej niż by się oczekiwało. Przeważnie to zainteresowanie wzrasta podczas fundamentalnych dyskusji publicznych, np. o ACTA. Wiele osób pyta się mnie na przykład czy ta umowa jest w ogóle zgodna z polską konstytucją. Takie spory, dyskusje, mają wielką rolę dla całego społeczeństwa, gdyż częściej zdajemy sobie sprawę z istnienia własnych praw i wolności. A skoro tak, to gdzieś tych praw poszukujemy - wtedy sięgamy do konstytucji. Zatem wrasta nasza wiedza konstytucyjna, czujemy też, że nie jesteśmy całkowicie bezbronni wobec działań władzy.
WP: Politycy też przychodzą i pytają?
- Rzadko. Są przekonani, że już wszystko wiedzą o polskiej konstytucji, a nie wiedzą.
WP: Niechętnie też ją zmieniają. Do tej pory Konstytucja RP była zmieniana tylko dwa razy – w roku 2006 i 2009. Chodziło o problemy ekstradycji obywatela polskiego – w związku z przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej oraz o pozbawienie biernego prawa wyborczego osób skazanych prawomocnym wyrokiem sądu.
- Z pewnością Konstytucja RP z 1997 roku jest najstabilniejszą w polskich dziejach ustrojowych. Nieraz każę studentom porównać ją do Konstytucji Marcowej z 1921 r. czy też Konstytucji Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej z 1952 r., i pokazuję im, że wtedy wystarczyło 15 lat, żeby dokonać w konstytucjach bardzo poważnych zmian. To dobrze, że nie zmieniamy Konstytucji, bo powinno się to robić wyłącznie kiedy jest bezwzględnie taka konieczność, a nie wedle zapotrzebowania politycznego. Mała liczba zmian może też świadczyć o tym, że nie było w parlamencie zdolności do zawarcia takich koalicji, które byłyby w stanie przeforsować konkretne rozwiązanie. Gdyby podliczyć ile razy musielibyśmy zmienić polską konstytucję – biorąc pod uwagę wszystkie koncepcje polityczne po 1997 roku – to wyszłoby, że powinniśmy zmieniać ją co kilka miesięcy. Tymczasem Amerykanie zmienili swoją zaledwie 27 razy od 1787 roku, podczas gdy propozycji poprawek mieli nawet do dziesięciu tysięcy. Zwyciężyło przekonanie, że nie należy tego robić,
bo ucierpi na tym państwo i jego stabilność. Nie wykluczam, że i u nas może zakorzeniać się takie przekonanie.
WP: Prezes PiS Jarosław Kaczyński domaga się zmian w polskiej konstytucji dotyczących naszych relacji z Unią Europejską. Jak podkreśla, „zachodzą zmiany, które trzeba opisywać o oceniać jako negatywne, a mamy bierność ze strony naszej legislatywy”.
- Zmiany dotyczące członkostwa Polski w Unii Europejskiej, są nie tylko potrzebne, co wręcz niezbędne, bo na podstawie dotychczasowych przepisów pewnych działań zwyczajnie nie da się przeprowadzić, a brak niektórych regulacji – mówiąc delikatnie – dziwi. Dla przykładu, w polskiej konstytucji nie ma ani słowa o Parlamencie Europejskim, o wyborach do niego, a przecież takie wybory są przeprowadzane. Konstytucja milczy na temat obywatelstwa Unii Europejskiej. Nie do końca też – wedle części polityków, również tych z PiS – regulowane są kwestie stwierdzania zgodności z polską konstytucją różnych aktów wspólnotowych, w tym prawa wtórnego Unii Europejskiej.
Jeżeli mielibyśmy kiedyś przystąpić do strefy euro, to na podstawie obecnie obowiązujących przepisów – głoszących na przykład, że centralnym i emisyjnym bankiem państwa jest Narodowy Bank Polski albo że jest Rada Polityki Pieniężnej decydująca o polityce pieniężnej państwa – nie dałoby się już funkcjonować.
WP: Jak to jest, że chociaż polska konstytucja mówi tak niewiele o Unii Europejskiej, tak dobrze udaje nam się w niej funkcjonować?
- Dzięki temu, że mamy szersze, czy też generalne podstawy, do funkcjonowania w Unii Europejskiej. Chodzi na przykład o art. 90, który mówi o umowach międzynarodowych na podstawie których możemy przekazywać niektóre kompetencje organów władzy państwowej RP, organizacji międzynarodowej lub międzynarodowemu organowi. Jest też art. 91 mówiący o przestrzeganiu prawa organizacji międzynarodowych, do których należymy. Jednak co pewien czas wychodzą sprawy wręcz domagające się swojego uregulowania. Jak choćby art. 62 mówiący o czynnym prawie wyborczym, ale w ogóle nie wspominający o Parlamencie Europejskim. Co więcej, nie wspomina on również o tym, że są dwa rodzaje wyborów – do Parlamentu Europejskiego i w gminach – w których mogą uczestniczyć, co zresztą czynią, również obywatele Unii Europejskiej nie posiadający polskiego obywatelstwa.
WP: Z jednej strony chwali pan polską konstytucję za małą liczbę zmian, a z drugiej strony – za to samo – gani.
- To nie jest tak, że konstytucji nigdy nie można zmienić. Ale trzeba robić to bardzo wstrzemięźliwie, a zmiany powinny pojawiać się, gdy konstytucja i rzeczywistość ustrojowa za bardzo zaczynają się rozchodzić. Europeizacja konstytucji stanowi akurat realną potrzebę. Zresztą już w poprzedniej kadencji parlamentu z inicjatywy obecnego prezydenta Bronisława Komorowskiego przygotowano projekt całego rozdziału 10A „Członkostwo Polski w Unii Europejskiej”. Nie przyjęto go, a ponieważ nie można kontynuować nieukończonych prac legislacyjnych, w tej kadencji trzeba złożyć projekt od nowa.
Oczywiście dalibyśmy sobie radę – wykorzystując i interpretując już istniejące przepisy – z tym co jest, ale skoro już tak wiele rzeczy zostało szczegółowo w Konstytucji RP opisanych, to czemu nie doprecyzować tak ważnych, jak nasze członkostwo w Unii Europejskiej? Tak naprawdę jest tylko jedna zmiana w naszej konstytucji, o której pani wspomniała, dotykająca problemu naszego członkostwa w europejskiej wspólnocie. Mam na myśli art. 55 i przepis dotyczący możliwości ekstradycji polskiego obywatela. WP: Skoro rozmawiamy o ekstradycji, to w jakim dokumencie znajdę przepis, który ustanawia, że prawo unijne stoi przed polskim?
- To wynika z aktów stworzonych przez Unię Europejską, ale również i z orzecznictwa Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu, Konstytucji RP (np. art. 91) i orzecznictwa polskiego Trybunału Konstytucyjnego. Dlaczego mówię w tym kontekście o Konstytucji? Bo polska konstytucja wyraźnie mówi, że pewne umowy międzynarodowe, które są ratyfikowane w szczególnym trybie – jeżeli następuje ich sprzeczność z ustawami – mają przed ustawami pierwszeństwo. Więc te umowy międzynarodowe, które budują i kształtują podstawy Unii Europejskiej, mają pierwszeństwo przed naszymi ustawami.
Trzeba przy tym pamiętać, że np. w 2005 roku, rozpatrując wniosek dotyczący konstytucyjności Traktatu Akcesyjnego, Trybunał Konstytucyjny wyraźnie orzekł, że prawo europejskie musi ustąpić pierwszeństwa Konstytucji RP. W praktyce więc jest tak, że Konstytucja RP jest najwyższym źródłem prawa – co jest zresztą zgodne z jej art. 8 – natomiast wszystkie inne akty: ustawy, rozporządzenia etc. muszą ustąpić pierwszeństwa prawu Unii Europejskiej.
WP: Jednak znana jest sprawa orzecznictwa sądów w sprawie ekstradycji polskich obywateli, kiedy to sądy orzekały zgodnie z prawem wspólnotowym, mimo że było to sprzeczne z polską konstytucją.
- Często korzysta się z tzw. dynamicznej wykładni konstytucji, która pozwala na dostosowywanie istniejących przepisów do zachodzących w życiu społecznym i politycznym zmian, ale bez formalnej zmiany tych przepisów. Myślę jednak, że w przypadku przez nas wskazanym lepiej było dokonać zmiany o charakterze formalnym, dotyczyło to w końcu sfery praw i wolności człowieka i obywatela.
WP: Trudno tę naszą konstytucję jakoś złamać.
- Bo należy do tzw. konstytucji szerokich i głębokich. Chodzi o to, że reguluje bardzo wiele dziedzin, często bardzo szczegółowo. A takie przepisy trudno zmanipulować. Inaczej było w latach 1992-97, czyli w okresie tzw. małej konstytucji. Ale nasza obecna konstytucja jest mało podatna na to, co w fachowym żargonie nazywamy czasem „falandyzacją prawa”, czyli interpretacje niejasnych, ogólnikowych przepisów w taki sposób, by rozszerzały one władzę zainteresowanych podmiotów.
WP: Jak, z konstytucyjnego punktu widzenia, ocenia pan działania premiera Donalda Tuska w sprawie ACTA?
- Jako nie do końca poważne i niekonsekwentne. Bo nie jest poważne, że najpierw rząd upoważnia naszego ambasadora, aby w imieniu Rady Ministrów ten akt podpisał, a dopiero potem premier wyraża swoje obiekcje wobec tej umowy. Mówi się, że ACTA jest w fazie „wstrzymania ratyfikacji”, choć zupełnie nie rozumiem, co znaczy to pojęcie. Takie pojęcie konstytucyjne bowiem nie istnieje. Jedyne, co przez to rozumiem, to fakt, że rząd nie przygotuje projektu ustawy na podstawie której prezydent otrzymałby upoważnienie do ratyfikacji tego aktu. Premier, który najpierw mówi twardo, że podpisujemy ACTA, potem wycofuje się i nieomal sam staje na czele protestów. Z drugiej strony widzę też słabą refleksję internautów w tej sprawie. Jakby nie zdawali sobie sprawy, że ograniczenia dla wolności w internecie już od dawna funkcjonują, niezależnie od istnienia ACTA, którego zresztą nie mamy obowiązku przyjmować.
WP: Myśli pan, że polska konstytucja, w związku z naszym członkostwem w Unii Europejskiej, może coraz mniej?
- Nie tylko nie mam takiego poczucia, ale wręcz uważam, że w sytuacjach trudnych i konfliktowych Konstytucja RP bardzo się sprawdza. Można na przykład mówić o wielu niedomaganiach państwa w obliczu katastrofy smoleńskiej, ale nie o tym, że polska konstytucja nie sprawdziła się w tym okresie. Wręcz zagwarantowała stabilność, a przecież zginął nie tylko prezydent Lech Kaczyński, ale również dla przykładu Narodowy Bank Polski stracił prezesa, a przecież ani na moment NBP nie przestał działać. Może dramat smoleński obnażył pewne niedoskonałości, ale mające charakter bardziej „kosmetyczny”. Na przykład, w którym momencie marszałek sejmu powinien przejąć obowiązki głowy państwa.
WP: W ostatnim czasie przez Polskę przetoczyła się burzliwa dyskusja w sprawie reformy emerytalnej. Art. 4 Konstytucji RP głosi, że „władza zwierzchnia w RP należy do Narodu. Naród sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio”. Rząd i większość sejmowa, czyli przedstawiciele narodu, są za reformą emerytalną. Tymczasem społeczeństwo, do którego w myśl konstytucji należy władza zwierzchnia w RP, jest jej przeciwne. Odrzucenie wniosku o referendum w sprawie reformy emerytalnej wydaje się więc pogwałceniem przytoczonego przepisu Konstytucji.
- Istotą naszej demokracji jest model przedstawicielski, co oznacza, że naród upoważnia swoich przedstawicieli do występowania w swoim imieniu. Możemy więc przyjąć, że po wyborach w 2011 roku większość rządowa - dzięki temu, że uzyskała stosowne przyzwolenie społeczne – ma prawo kształtowania polityki państwa wedle własnej koncepcji. Ponadto doniesienia, że większość społeczeństwa może nie być zwolennikiem zmian emerytalnych znamy tylko z sondaży opinii publicznej. Nie ma konstytucyjnego obowiązku przeprowadzania referendum w każdej istotnej sprawie. W świetle Konstytucji decyzja w tej sprawie – gdy złożony jest wniosek co najmniej 500 tysięcy obywateli – należy do sejmu.
WP: I bez sondaży łatwo przewidzieć, że miażdżąca część społeczeństwa będzie przeciwna takim zmianom.
- Można się sprzeczać czy ludzie mieli świadomość, że koalicja rządząca będzie chciała przeprowadzić taką reformę czy nie, ale faktu, że może ona decydować w sprawie reformy emerytalnej, bo dostała upoważnienie do rządzenia państwem na całe cztery lata od społeczeństwa w 2011 roku, się nie zmieni.
WP: Ale – właśnie zgodnie z tym, co jest napisane w polskiej konstytucji, zgodnie z art. 4 – czy nie jest tak, że należałoby ogłosić referendum? I jak słowa premiera Donalda Tuska mają się do zapisu konstytucji o tym, że „nie poddam jej (reformy emerytalnej – przyp. red.) pod referendum. Wiem, że przygniatająca większość obywateli będzie przeciw temu”.
- Sejm miał konstytucyjne prawo zdecydować, czy będzie referendum czy nie. Pod tym względem w ogóle nie różnimy się od innych demokracji. Jeżeli premier Cameron nie chce referendum na temat wystąpienia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej i dysponuje stosowna większością w Izbie Gmin, to też referendum nie będzie. Podobnie we Francji, jeżeli tak zdecyduje większość parlamentarna i prezydent. Mam wrażenie, że obecna demokracja zaczęła się personifikować. Tak naprawdę decydują większości parlamentarne, ale na podstawie jasnej woli i wskazówki przywódcy. WP: Co bezpośrednio godzi w demokrację. Jest demokracja, więc wybiera naród, ale w sejmie i tak decyduje większość – zwykle robiąca to, co nakazuje lider – sam lub w duecie z koalicjantem, w Polsce jest to duet Tusk i Pawlak. A jedna osoba to już nie jest głos ludu… Narodu...
- Oczywiście, można uznać za minus współczesnej demokracji, że władza może być zbyt silnie skumulowana w rękach jednego lidera. Ale z drugiej strony wyraźnie widać tęsknotę społeczną za politykiem będącym sprawnie i szybko działającym przywódcą.
WP: Ale ludzie chcą mieć też demokrację, wolność wyboru. Czyli konstytucja de facto działa przeciw demokracji?
- To twierdzenie fałszywe. Konstytucja gwarantuje demokratyczną formę państwa a jednocześnie musi zadbać o efektywne działanie władzy państwowej. Demokracja przedstawicielska to chyba najlepsze rozwiązanie w tej sytuacji. Nawet silny przywódca większości parlamentarnej, będący premierem, będzie poddany swoistej weryfikacji w kolejnych wyborach.
WP: Czy na obecnym etapie, możliwe jest jeszcze referendum w sprawie emerytur?
- Jeżeli podzieli się koalicja PO-PSL, to faktycznie mogłoby do referendum dojść. Wszystko zależałoby wtedy od tego, jak się zachowa Ruch Palikota. A nie są to raczej zwolennicy referendum w sprawie tej reformy, więc Platforma z Ruchem Palikota są w stanie taką inicjatywę zastopować. Przypomnę raz jeszcze: istotą naszej demokracji jest sprawowanie władzy przez przedstawicieli narodu. Referendum jest pewną ostatecznością w sprawach przełomowych, kardynalnych jak np. przystąpienie Polski do Unii Europejskiej. Nie uważam, że w każdej sprawie powinno odbywać się referendum, bo boję się, że w tej decyzji zaczną odgrywać rolę populizmy, czy też myślenie wyłącznie kategoriami – „tu i teraz”.
WP: To zagrożenie populizmem świadczy o tym, że demokracja po prostu się nie sprawdza?
- Demokracja się sprawdza. Ale pewną rolą konstytucji jest racjonalizowanie procesu decyzyjnego w państwie. Moim zdaniem wynika z tego, że nie należy przerzucać bezpośrednio na suwerena zbyt skomplikowanych i nazbyt fachowych decyzji. Wtedy bowiem łatwo zdezorientowanymi wyborcami manipulować. Po to są przedstawiciele narodu, żeby w jego imieniu, po dogłębnej refleksji i dyskusji, podjęli decyzje. Naród czasem – w drodze referendum – może wskazywać sposób i kierunki działania, ale raczej nie decydować o wieku emerytalnym, cenach benzyny czy uprawie konopi.
WP: Przypuśćmy, że za oknem mamy demonstrację w sprawie emerytur. Jedna z tych osób puka do pana i mówi, że chciałaby tę reformę Tuska jakoś zastopować, powołując się na Konstytucję RP. Co by pan jej doradził?
- Radziłbym poczekać na efekt. Tak naprawdę najsilniejszym narzędziem, które może być w rękach obywatela po 1997 roku, jest skarga konstytucyjna. To znaczy: jeżeli prawo, które zostało przyjęte, w wyraźny sposób łamie konstytucyjne prawa wolności oraz dotyka obowiązków obywatela i człowieka – i było to przedmiotem konkretnej sprawy dotyczącej tego obywatela, czyli wyroku albo decyzji administracyjnej – to taka osoba może zaskarżyć te przepisy do Trybunału Konstytucyjnego. Jeżeli więc okazałoby się, że nowe przepisy emerytalne w istotny sposób łamią prawa wolności lub dotyczą obowiązków konkretnej osoby, to w takiej drodze widziałbym szansę. Jednak w trybie wyprzedzającym – kiedy reforma nie jest jeszcze przegłosowana, ale dopiero powstaje – takiego prawa nie ma. Jedna osoba w takiej sytuacji może więc zrobić niewiele poza tym, że zacznie się zrzeszać z innymi o podobnych poglądach, protestować czy demonstrować.
WP: Za oknami widzimy całą rzeszę przeciwników reformy emerytalnej.
- To już jest kwestia wyłącznie nacisku politycznego. Jak się władza ugnie, to taki tłum wygra. Najbardziej konstruktywnym elementem w takiej sytuacji jest zbieranie podpisów pod wnioskiem o referendum, co już w sprawie emerytur zrobiono. Można też korzystać z instytucji konsultacji społecznych, wysłuchania publicznego w trakcie prac parlamentarnych. W trybie wyprzedzającym, niestety, niewiele jest tych możliwości.
WP: Co Konstytucja RP mówi o prawach nabytych?
- Wielokrotnie Trybunał Konstytucyjny orzekał, że w Konstytucji znajdują się treści dotyczące praw nabytych, są one zatem konstytucyjnie zagwarantowane. Ich istnienie wyprowadzamy z samej zasady demokratycznego państwa prawnego oraz z zasad zamieszczonych w rozdziale drugim konstytucji, szczególnie tych ujętych w artykułach poświęconym prawom własności.
WP: Skoro tak, to czy wprowadzenie w życie reformy emerytalnej, w takim kształcie jaki proponuje Tusk, nie jest pogwałceniem praw nabytych osób już płacących składki emerytalne? Zasada pacta sunt servanda oznacza, że umowy powinny być dotrzymywane.
- Faktycznie jest to kwestia bardzo dyskusyjna. Tego typu reformy zawsze mogą w jakiejś mierze naruszać pewne prawa. Aby takie naruszenia minimalizować, można myśleć o poprawkach, które zgłasza się w trakcie prac legislacyjnych nad projektem w komisjach sejmowych. Również senat może zgłaszać takie poprawki. WP: A premier Tusk może, ot tak, sobie te zasady zmieniać?
- Tusk sam nic nie zmieni, jeśli już, to zrobi to większość parlamentarna. Oczywiście możemy dociekać, czy nie nastąpiło złamanie polskiej konstytucji lub ustaw i próbować wskazać winnych. Na przykład, czy rząd przyjmując projekt ustawy nie otarł się o tzw. delikt konstytucyjny, czyli naruszenie, przekroczenie konstytucji. Będzie to jednak bardzo trudne i można tak zrobić dopiero wtedy, kiedy ustawa wejdzie w życie. Dopiero kiedy przejdzie pani na emeryturę – a nie teraz, kiedy płaci pani składki - zacznie dostawać świadczenie i będzie wyraźnie widać, że zostały złamane zasady i nie będą one adekwatne do tych zasad, które obowiązywały w momencie, kiedy zaczynała pani gromadzić środki i wpłacać je na fundusz, wtedy można procesować się z państwem o prawa nabyte. Co więcej, jeżeli uzna pani, że wyrok sądu jest dla niej niekorzystny i opiera się na przepisach niezgodnych z Konstytucją RP, może pani uruchomić skargę konstytucyjną. Jest to jedyna praktyczna droga jaką „zwykły” obywatel może podjąć. Na etapie
przygotowywania ustawy nie mamy jednak żadnych argumentów – ani prawnych, ani instytucjonalnych.
WP: Czyli muszę czekać kilkadziesiąt lat? O ile w ogóle uda mi się dożyć…
- To jest oczywiście pewien polityczny mit, że ludzie masowo będą umierać, nie doczekawszy emerytury.
WP: Przyjmijmy, że reforma emerytalna już weszła w życie. Czy mogę na tym etapie zaskarżyć ustawę, powołując się właśnie na pogwałcenie praw nabytych?
- Możemy tylko przypuszczać, że nastąpiło złamanie konstytucji. W Polsce obowiązuje zasada domniemania konstytucyjności. To znaczy, że dopóty dopóki nie zaskarżono kwestionowanego przepisu do Trybunału Konstytucyjnego i dopóki nie orzekł on wprost, że dany przepis jest niezgodny z Konstytucją, przyjmujemy, że jest z tą Konstytucją zgodny. Nawet jeżeli wszystkie znaki na niebie i ziemi będą wskazywały inaczej. Ma to na celu przeciwdziałanie chaosowi prawnemu. Dopóki kwestionowane przepisy nie znalazły zastosowania w konkretnej pani sprawie, nie może pani ich zaskarżyć. Ale apelować do prezydenta czy Rzecznika Praw Obywatelskich o zaskarżenie ustawy do Trybunału Konstytucyjnego zawsze można…
WP: Co można jeszcze zrobić?
- Mógłbym podpowiedzieć pewną rzecz, ale ona jest trochę zgubna. Istnieje coś takiego jak opór obywatelski albo nieposłuszeństwo obywatelskie. To sytuacja, w której obywatele uważają, że ich prawa, obowiązki zostały pogwałcone; że władza podjęła niezgodną z Konstytucją i niesprawiedliwą decyzję. I my wtedy sięgamy po opór obywatelski łamiąc to prawo, przeciwstawiając się mu, powołując się jednocześnie na wyższe wartości np. zasad konstytucyjnych. Ale jest to niebezpieczne, bo stanowi świadome łamanie prawa. Kiedy na przykład podczas reformy edukacji z 1998 roku próbowano - i zresztą często to robiono – likwidować niektóre szkoły, bo uważano, że one nie są już potrzebne, że chodzi tam za mało dzieci, że będzie lepiej skumulować je w szkołach w większych miejscowościach, to wtedy bardzo często rodzice tych dzieci okupowali budynki szkół. Tymczasem okupywanie szkół jest łamaniem prawa. Ale jednak rodzice świadomie je łamali powołując się na wartości konstytucji dotyczące np. ochrony życia i zdrowia. Bo istniało
podejrzenie, że życie i zdrowie dzieci dojeżdżających do szkoły gdzieś daleko, faktycznie będzie zagrożone.
WP: Co miałby oznaczać ten opór? Okupację Kancelarii Prezesa Rady Ministrów?
- No właśnie (śmiech). Nie wyobrażam sobie niepłacenia składek emerytalnych, bo w większości przypadków robi to za nas pracodawca. Możemy nie płacić podatków. No ale będziemy lądować w sądach, poza tym naruszymy zasadę dbania o państwo jako dobro wspólne. Myślę, że Trybunał Konstytucyjny i dochodzenie poprzez sądy, jest jedyną drogą jaką powinno się wykorzystywać.
WP: Ile musi być tych skarg?
- Wystarczy jedna osoba. Jedna zaskarży ona do Trybunału Konstytucyjnego przepisy i jeżeli uzna on, że przepisy faktycznie łamały prawa i wolność tej konkretnej osoby, automatycznie przełoży się to na sytuację wszystkich innych zainteresowanych. Jeden zaoczny student zaskarżył kiedyś przepisy ustawy, które pozwalały pobierać czesne za studia zaoczne, wieczorowe, podyplomowe etc. Art. 70 Konstytucji RP mówi, że nauka w szkołach publicznych, w tym również wyższych, jest bezpłatna. Efekt był taki, że Trybunał orzekł, że można pobierać czesne, gdyż konstytucja mówi o pewnych usługach edukacyjnych świadczonych przez szkoły wyższe, które mogą być świadczone odpłatnie. Nie skończyło się to pozytywnie dla niego, ale gdyby się skończyło, to od tego momentu żadna wyższa uczelnia nie mogłaby wziąć czesnego. Czyli ta jedna sprawa przełożyłaby się na wszystkie sprawy dotyczące wszystkich studentów. Nawet jedna osoba może tutaj dokonać przełomu.
WP: Doradziłby mi pan zaskarżenie reformy emerytalnej? Pana zdaniem miałabym szansę wygrać?
- Doradziłbym. Nawet gdybyśmy oboje czuli, że ta szansa jest niewielka, ale jednak mamy podejrzenia, że ma coś ona na rzeczy, to ja bym pani doradzał zaskarżenie do Trybunału Konstytucyjnego.
WP: Ale na pewno konstytucja będzie tutaj moim sprzymierzeńcem?
- Na pewno nie będzie negatywnych konsekwencji z tego tytułu. Trudno spekulować na temat szans, o tym orzeknie Trybunał Konstytucyjny. Ale zawsze jakieś szanse są.
WP: Jeśli mam silne przypuszczenie, że pieniądze, które wpłacam na swoją emeryturę de facto nie odkładają się na moje konto, ale są wypłacane dzisiejszym emerytom, to czy takie rzeczy też można zaskarżyć?
- Pytanie jest bardzo trudne. Dopóki pani dostaje świadczenie to nie ma jak tego zaskarżyć. Gorzej gdyby pani nie dostała świadczenia. Wtedy trzeba by było dochodzić przed sądem przyczyn.
WP: Ale ja teraz płacę te składki. Ze świadomością, że mogę tych pieniędzy – lub takiej ich ilości jak mi teraz gwarantują – nie dostać.
- W świetle Konstytucji RP państwo ma zabezpieczać ludzi w różnoraki sposób. Rozdz. 2 konstytucji daje nam pewne elementy zabezpieczenia socjalnego. Myślę, że z tego przepisu mogłaby pani próbować skorzystać, ale dopiero gdyby nie dostała pani emerytury. Wcześniej, niestety, nic nie da się zrobić.
WP: Można tylko próbować jakoś korzystać z tej niewiedzy polityków w sprawie polskiej konstytucji, o której mówił pan na początku.
- Nie chodzi nawet o to, że ja kogoś przyłapię na złym przytoczeniu przepisów konstytucji. Ale jest coś takiego w konstytucji jak „litera i duch”. Bardzo często politycy nie potrafią właściwie odczytać tego ducha. Na przykład osoby, które zajmują urząd prezydenta – dotyczy to i zmarłego Lecha Kaczyńskiego i w pewnych momentach Aleksandra Kwaśniewskiego, jak również Bronisława Komorowskiego – bardzo często wysyłali sygnały do opinii publicznej, że mają ochotę porządzić państwem. A przecież Konstytucja RP mówi wyraźnie, że politykę wewnętrzną i zewnętrzną RP prowadzi Rada Ministrów. Szkoda więc, że tego nie wiedzieli… (śmiech).
Dr Tomasz Słomka jest absolwentem Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego (INP). Od 2004 pełni stanowisko adiunkta w Zakładzie Systemów Politycznych INP, jest również kierownikiem studiów bezpieczeństwa wewnętrznego UW oraz członkiem redakcji „Społeczeństwo i Polityka. Pismo Edukacyjne”. Jego zainteresowania badawcze to m.in. głowa państwa w świetle teorii prawa konstytucyjnego; transformacja ustrojowa w Europie Środkowo-Wschodniej oraz konstytucja i konstytucjonalizm. Jak sam podkreśla, jest ustrojoznawcą – politologiem zajmującym się ustrojami państwowymi i konstytucją – a nie konstytucjonalistą w sensie prawnika specjalizującego się w prawie konstytucyjnym.