PolitykaPo co Ziobro ujawnił kulisy największej afery PZPR?

Po co Ziobro ujawnił kulisy największej afery PZPR?

Dwa lata temu minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro odtajnił dokumenty ze śledztwa dotyczącego tzw. moskiewskiej pożyczki. Sprawa dotyczyła ponad miliona dolarów i pół miliarda starych złotych, które w 1990 roku Komunistyczna Partia Związku Radzieckiego pożyczyła PZPR. Choć w momencie ujawnienia akt sprawa uległa przedawnieniu, to Ziobro przekonywał, że ludzie powinni poznać kulisy tej sprawy. Zdaniem Rafała Chwedoruka, politologa, odtajnianie dokumentów było jednak działaniem nietrafionym.

Po co Ziobro ujawnił kulisy największej afery PZPR?
Źródło zdjęć: © wp.pl | Konrad Żelazowski

21.05.2009 16:30

Po raz pierwszy, o kulisach tzw. pożyczki moskiewskiej napisała pod koniec 1991 roku gazeta „Rossija”. Chodziło o pożyczkę w wysokości 1,2 mln dol. oraz równowartość dzisiejszych 50 tys. zł, o którą Mieczysław Rakowski, ostatni I sekretarz KC PZPR, zwrócił się do Michaiła Gorbaczowa, I sekretarza KPZR. Pieniądze były Rakowskiemu potrzebne na sfinansowanie ostatniego zjazdu PZPR oraz stworzenia Socjaldemokracji RP – następczyni PZPR.

Niedługo po tym gdy ostatni I sekretarz PZPR otrzymał pożyczkę, na wniosek Urzędu Ochrony Państwa prokuratura wszczęła postępowanie przeciw niemu. Zarzucano mu, że pożyczył pieniądze bez wymaganego zezwolenia NBP. Prokuratura zajęła się też Leszkiem Millerem, który w listopadzie 1990 roku miał zwrócić 600 tys. dolarów pożyczki.

Trzy lata później, po wygranej SLD w wyborach, prokurator Jerzy Regulski umorzył śledztwo, uzasadniając swoją decyzję "znikomym stopniem niebezpieczeństwa czynu". W międzyczasie, wiceszef warszawskiej prokuratury Jerzy Zientek, wstrzymał wykonanie umorzenia, ale dwa lata później Jerzy Jaskiernia, ówczesny minister sprawiedliwości podtrzymał decyzję o umorzeniu śledztwa.

Po latach, kiedy o sprawie przypomniał sobie minister Zbigniew Ziobro, sprawa uległa już przedawnieniu. Mimo to minister zdecydował, że ujawni ok. 2 tys. stron dokumentów ze śledztwa. Podczas konferencji prasowej mówił, że czytając zawartość akt, miał wrażenie, jakby oglądał film gangsterski. Podkreślał też, że właśnie ta sprawa dała przyzwolenie dla późniejszych afer w Polsce.

Ziobro cytował też ówczesną korespondencję między Zientkiem, który chciał wyjaśnić aferę do końca, a prokuratorem Regulskim. Regulski pisał, że „nie widzi sensu prowadzenia śledztwa w związku z układem jaki powstał po wyborach". Ostrzegał też Zientka, aby ten „zastanowił się”, bo sprawa może go "albo wywindować, albo wypier...".

Mieczysław Rakowski tłumaczył w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”, że oddał wszystkie pieniądze nie korzystając z pożyczki, a Miller dodał, że historia śledztwa jest „pasmem bezprzykładnych nacisków politycznych prawicy”.

Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego, zastanawia się, dlaczego Ziobrze zależało na ujawnianiu dokumentów sprawy, która od dawna była zamknięta.

WP: Agnieszka Niesłuchowska: Dlaczego Zbigniew Ziobro zdecydował się na odtajnienie wszystkich akt ws. pożyczki moskiewskiej, skoro zarówno zarzuty karne, jak i dyscyplinarne stawiane politykom lewicy uległy przedawnieniu? Był sens wracania do tej sprawy po latach?

Rałał Chwedoruk: Nie wiem, czy ministrem Ziobro bardziej kierowały pobudki związane z poszukiwaniem prawdy historycznej czy też próba odnalezienia nowych wątków dla prokuratorów. Z pewnością wiązało się to z ówczesną strategią PiS, a więc poszukiwaniem mitycznego układu miedzy częścią sceny politycznej, wielkim biznesem, a wpływami innych państwa, szczególnie Rosji.

WP: Czy pana zdaniem dokumenty zainteresowały opinię publiczną? Był jakiś wymierny efekt upublicznienia akt?

– To było działanie politycznie nietrafione. Sam fakt, że dziś już niewielu pamięta, co to w ogóle była pożyczka moskiewska, to efekt wymiany pokoleniowej. Negatywna ocena wielu skutków transformacji ustrojowej powoduje, że na ewentualne błędy i wypaczenia w wymiarze finansowania partii politycznych społeczeństwo jest po prostu znieczulone. Ludzie nie chcą wyszukiwać nieprawości w rzeczywistości sprzed lat, bo bardziej interesuje ich to, co dzieje się obecnie.

WP: No tak, ale jednak były minister sprawiedliwości mówił, że to właśnie ta afera dała początek kolejnym. Czy zatem Ziobro przesadzał?

– Biorąc pod uwagę wysokość zaciągniętej przez PZPR pożyczki i kwestię zmiany wartości waluty, tamta sprawa wydaje się być raczej osiedlowym small biznesem, niż gigantyczną aferą korupcyjną. Być może ta materia będzie jeszcze przez kogoś badana, ale jeśli już, to prędzej przez historyków czy politologów niż prokuratorów.

WP: Leszek Miller jest zdania, że ta historia była pasmem nacisków polityków prawicowych. Czy jest to uzasadniona teza?

– Nie znam takiej ekipy rządzącej w Polsce, której nie można by było postawić zarzutów związanych z jakąś formą nacisków politycznych. Wszelkie sprawy dotyczące nacisków są trudne do udowodnienia, bo temat jest grząski. Nacisk można przecież wywrzeć nawet za pomocą niedomówienia w zwykłej rozmowie, więc za każdego rządu prokuratura mogła być naciskana.

WP: No tak, ale wywieranie nacisków politycznych na wymiar sprawiedliwości, to nie tylko polska specyfika.

– Zgadza się. Wystarczy wspomnieć o ostatnich wyborach prezydenckich w USA. Jak się okazało, w kraju, który uchodzi za archetyp demokracji naciski polityczne w sądownictwie były widoczne gołym okiem. Głośno było o Florydzie, w której Bush miał znaczną przewagę nad rywalem. Wygrywał, bo każdy sędzia w tym regionie, głosował na partię, która go nominowała. Odnośnie sytuacji w Polsce, mogę powiedzieć, że z pewnością brakuje nam do standardów w wielu państwach zachodnich, ale równie dobrze można wskazać zakątki świata, w których jest jeszcze gorzej, bo cały aparat państwa na zawołanie rządzącej kliki politycznej. Do takiego modelu na szczęście jednak sporo nam brakuje.

WP: Wracając do pożyczki moskiewskiej i kwestii finansowania partii politycznych. Ostatnio ten temat powrócił przy okazji posła Palikota i Libertasu. Co zrobić, aby ostatecznie rozwiązać problem wspomagania kampanii z podejrzanych źródeł?

– Należałoby zlikwidować wszelkie formy finansowania partii politycznych z poza budżetu i przestrzegać tego do bólu. Kraje o tak skomplikowanej historii jak Polska, gdzie zjawiska korupcyjne zawsze się tliły, nie może sobie pozwolić na brak rygoryzmu, dlatego żadnego innego sensownego pomysłu na rozwiązanie tego problemu nie ma. PO wpadła we własne sidła, opowiadając się za likwidacją państwowych subwencji, bo choćby na przykładzie Palikota widzimy olbrzymie niebezpieczeństwa jakie wiążą się z likwidacją państwowych subwencji. Zarówno przypadek posła PO jak i Libertasu pokazuje, kto i jak finansowałby polską politykę. Z jednej strony jest to zagraniczny biznes w imię lobbystycznych interesów, a z drugiej powiatowi biznesmeni dbający o polityczne lub ekonomiczne interesy swojego okręgu lub własnego przedsiębiorstwa.

WP: Swoją drogą to niewiarygodne, że Libertas - partia, której członkowie byli dotychczas przeciwni m.in. przyznaniu polskim organizacjom pieniędzy z UE, nagle korzysta ze wsparcia finansowego irlandzkiego milionera – Declana Ganleya. Czy wyborcy to kupią?

– Zwróćmy uwagę, że praźródłem Libertasu jest LPR, a tego z kolei – Stronnictwo Narodowe, ugrupowanie nawiązujące do przedwojennego nacjonalizmu. Myślę, że kiedy przestaje się być wiarygodnym w ramach idei, którą się wyznaje, to zaczyna się problem. Nie ma nic gorszego dla polityka niż narażenie się na zarzut hipokryzji.

Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska

Masz temat dla reportera Wirtualnej Polski? Napisz do nas: reporter@serwis.wp.pl

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (246)