ŚwiatPlastikowa choina, dania z supermarketu, a gdzie tradycja?

Plastikowa choina, dania z supermarketu, a gdzie tradycja?

Aromat leśnego igliwia, podgrzewanego ogniem świec oraz zapach świeżego siana pieczołowicie rozłożonego rękoma gospodyni pod obrusem świątecznego stołu od wielu lat towarzyszyły tradycji polskiej Wigilii na Wileńszczyźnie. Dziś te aromaty, zapachy i tradycyjnie smaki, co raz częściej pozostają jedynie we wspomnieniach wilniuków starszego pokolenia.

Plastikowa choina, dania z supermarketu, a gdzie tradycja?
Źródło zdjęć: © AP | Mindaugas Kulbis

21.12.2011 | aktual.: 21.12.2011 08:47

Swoim dzieciom próbują oni przekazać przynajmniej część tej bogatej tradycji wileńskiej Wigilii, którą dziś zastępuje wciśnięty w kąt plastikowy stroik, obwieszony świątecznymi lampkami i równie syntetyczne dania wykreowane z półfabrykatów według "wigilijnych" przepisów z modnych żurnali.

Po choinkę chodzili z ojcem do lasu

- W miarę możliwości zawsze staramy się kontynuować wigilijną tradycję wyniesioną z rodzinnego domu, żeby przekazać ją również naszym dzieciom. Aczkolwiek nie zawsze to się udaje, bo chociażby na święta stawiamy już tylko sztuczną choinkę, która, niestety, nie pachnie jak te z mojego dzieciństwa - mówi Jan Szydłowski z Wilna. Przypomina, jak w przeddzień Wigilii po choinkę chodzili z ojcem do lasu i czasami nawet godzinami brodzili po pas w leśnych zaspach, zanim natrafiali na tę właściwą leśną piękność. Potem ostrożnie taszczyli ją do domu, zostawiali w sieni do następnego wieczoru, żeby powoli "odeszła od mrozu".

- Wtedy też zimy były prawdziwe, pełne śniegu i siarczystego mrozu. Nie to, co teraz. Wtedy też po choinkę chodziło się do lasu, a nie jak dzisiaj - na targ, czy do supermarketu - wspomina nasz rozmówca.

Ostatnie dni przed Wigilią były to okres wielkich przygotowań do świąt. A każdy z domowników miał wyznaczoną robotę. Gospodarz musiał zadbać o choinkę, gospodyni uwijała się przy garach, a dzieci musiały nanizać cukierki, którymi obok bombek i świec strojono choinkę.

Marudna robota, ale można było zjeść cukierka

- Była to marudna robota, ale chętnie braliśmy się za nią, bo przy okazji można było cukierka skosztować. Karygodne to było, co prawda, bo wtedy przestrzegano ścisłego postu i przed świętami ograniczano się w posiłkach. A w Wigilię, do kolacji starano się w ogóle niczego nie jeść. Więc słodka pokusa była ogromna - wspomina pan Jan.

Póki dzieciaki nizały czekoladki, czasami też jabłka i mandarynki, gospodarz domu przygotowywał stojak pod choinkę, a gospodyni krzątała się w kuchni, gdzie czarowała tradycyjne dania na wigilijny stół. Nie zawsze to były śliżyki, czy barszcz z uszkami, bo wbrew pozorom Wileńszczyzna była bardziej zróżnicowana pod względnym wigilijnej tradycji kulinarnej.

- U nas nigdy nie było śliżyków, bo w moich rodzinnych okolicach na stole królowały kluski, czy też pierogi z makiem, grzybami i konfiturami. Nazywaliśmy ich pączkami, ale faktycznie formą bardziej do pierogów były podobne. Każda gospodyni domu miała swój przepis na ciasto, który był przekazywany z pokolenia na pokolenie. Przygotowanie tego dania jest marudne, więc dziś rzadko, w którym domu podaje się do stołu te tzw. makowce. Niektórzy idą na łatwiznę, bo biorą gotowe ciasto, mak z puszki i gotowe. Ale to żadna tradycja i smak nie ten - mówi nasz rozmówca, który pochodzi z okolic Miednik. Przygotowania tradycyjnych w tej części Wileńszczyzny pierogów wigilijnych zajmowało najwięcej czasu, bo trzeba było ugnieść ciasto, przygotować nadzienie. Mama nadzorowała ucieranie maku

- Najbardziej pracochłonną i odpowiedzialną pracą było ucieranie maku. Zawsze to było obowiązkiem ojca, bo trzeba było dużego wysiłku i cierpliwości. Mak, bowiem ucierano drewnianym tłuczkiem w żeliwnym garze. Nieraz to trwało godzinami, bo masa makowa powinna była być odpowiedniej konsystencji. Jakiej? To, wiedziała tylko mama, która od czasu do smakowała ucieraną masę i mówiła, kiedy ojciec mógł już przestać - opowiada pan Jan.

Potem trwały kolejne godziny zawijania pierogów i smażenia. A w między czasie przygotowywano też inne dania, głównie rybne, nad którymi królował tradycyjny śledź po wileńsku. Gotowano kisiel domowy, który tradycyjnie podawano do pierogów makowych, czy z konfiturami, a do tych z nadzieniem grzybowym, czy też kapustą najlepiej smakował kwas chlebowy, też domowej roboty.

- Najtrudniejsze było to, że do pierwszej gwiazdki niczego nie można było dotknąć, bo wciąż obowiązywał post. Więc naturalnie "ratowaliśmy się" cukierkami podczas ich nizania - śmieje się nasz rozmówca. Gdy już wszystko było gotowe, cała rodzina zabierała się za upiększanie choinki, a gospodarz szedł do gumna po siano na wigilijny stół.

- Dla tej okazji siano było specjalnie. Jeszcze latem, podczas sianokosów, ojciec wybierał najlepsze i odkładał w specjalnym miejscu. Dziś już tego nikt nie robi. Zresztą, dziś w ogóle rzadko, kto trzyma siano, bo dla wielu prościej jest kupić parę źdźbeł na bazarze i tradycji staje się za dość. Więc i my kupujemy, bo nie może być stołu wigilijnego bez siana pod obrusem - mówi pan Szydłowski. I opowiada, że dziś, podobnie jak i przed laty, w jego rodzinie, tradycja wigilijna ma nie tylko charakter kulinarny, ale przede wszystkim wychowawczy i patriotyczny. Bo tak jak przed laty, w jego domu rodzinnym, przy wigilijnym stole zaszczepiono mu wierność do polskiej tradycji, tak też dziś tę polskość chce zaszczepić swoim dzieciom.

Śpiewano nam zakazane piosenki

- Nie łatwo to idzie, kiedy z jednej strony mamy do czynienia z globalizacją, w tym też kulturową, a z drugiej strony litewskie naciski na asymilację. Ale jakoś tam trwamy. Niedawno zauważyłem, jak jeden z moich synów z dużym zaangażowaniem oglądał w TV Polonia przedświąteczny program dla dzieci i po cichu podśpiewywał kolędy razem z uczestnikami programu. Byłem z tego dumny - wzrusza się pan Jan. Przypomina też, że sam uczył się polskich kolęd przy wigilijnym stole, kiedy cała rodzina zasiadała do świątecznej kolacji. Czy też później, kiedy po kolacji po domach chodzili kolędnicy, którzy śpiewali kolędy, ale też "Przybyli ułani...", "Rozkwitały pąki białych róż..." i inne patriotyczne piosenki.

- Wtedy nie rozumieliśmy czasami, że śpiewano nam zakazane piosenki, za które zsyłano naszych rodaków na Sybir. Dziś to rozumiem i podziwiam tych ludzi - rodziców, krewnych, sąsiadów, którzy mimo wszystko chcieli przekazać nam polskość i polskie tradycje. Czujemy się też wobec nich zobowiązani do kontynuacji ich starań - mówi nasz rozmówca. I dodaje, że kultywowanie polskich tradycji wigilijnych tu na Litwie jest właśnie dobrą okazją do spełnienia zobowiązań wobec swoich przodków.

Z Wilna dla polonia.wp.pl
Stanisław Tarasiewicz

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)