Planowali zamachy w Europie. "Nie da się namierzyć wszystkiego"
Litewska prokuratura i policja rozbiły zorganizowaną grupę, która planowała przeprowadzenie czterech zamachów terrorystycznych w różnych krajach Europy. Część ładunków wybuchowych została wysłana w kurierskiej przesyłce m.in. do Polski. W tle są rosyjskie służby. - Nie da się przy takiej wymianie handlowej namierzyć wszystkiego - mówi WP Marcin Faliński, były oficer Agencji Wywiadu.
Litewscy śledczy poinformowali o rozbiciu grupy w środę, ale to właśnie za jej sprawą w 2024 wybuchły przesyłki, m.in. w Polsce. Jak informuje litewski serwis LRT, 19 lipca 2024 roku obywatel Litwy Aleksandras Šuranovas, działając wspólnie z innymi osobami, wysłał z Wilna cztery przesyłki zawierające domowej roboty ładunki wybuchowe i zapalające. Przesyłki zostały nadane za pośrednictwem firm kurierskich DHL i DPD do Niemiec, Wielkiej Brytanii i Polski.
Do eksplozji doszło m.in. na lotnisku w Lipsku, w magazynie DHL w Birmingham oraz w ciężarówce DPD w Polsce. Czwarty ładunek nie zdetonował się z powodu awarii technicznej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wielkie manewry NATO w Polsce. "Musimy wygrać tę wojnę"
"O godzinie 9:00 21 lipca, druga paczka zapaliła się w przyczepie ciężarowej w zajezdni w Jabłonowie, wsi pod Warszawsą, prowadzonej przez DPD, spółkę zależną Geopost, jedną z największych firm wysyłkowych na świecie. Cztery załogi po 20 strażaków potrzebowały dwóch godzin, aby ugasić płonące palety zawierające przesyłki kurierskie. Nikt nie został ranny" - czytamy na portalu Vsquare.org, który przeprowadził dziennikarskie śledztwo w tej sprawie.
Jak ujawnia, czwarta paczka została przechwycona przez polskie służby bezpieczeństwa w Warszawie, zanim mogła się zapalić. "Po zbadaniu (okazało się, że) ta paczka, jedna z poduszek do masażu szyi, została wyposażona w timer, urządzenie zapłonowe i nitrometan, tłustą i wysoce łatwopalną substancję" - informuje Vsquare.org.
Według Reutersa wybuch paczek był tylko "próbą generalną". Celem sabotażystów miało być w przyszłości wysyłanie podobnych ładunków do Stanów Zjednoczonych i Kanady - na pokładach samolotów cargo. Taka operacja mogłaby doprowadzić do katastrof i paraliżu systemów logistycznych. Polskie służby, które prowadzą dochodzenie w tej sprawie, uważają, że za akcją stoi rosyjski wywiad wojskowy GRU.
- Nie da się przy takiej wymianie handlowej namierzyć wszystkiego - mówi WP Marcin Faliński, były oficer Agencji Wywiadu.
Jak dodaje, może gdyby wprowadzono nowsze technologie do wykrywania tego, co jest w paczkach, np. rozwiązania w kierunku detekcji, być może szansa byłaby większa.
- To są jednak spore nakłady finansowe i żadnej firmy kurierskiej nie będzie na dokładne prześwietlanie przesyłek stać. A to nie tylko ciężarówki tak jak w Polsce. Mówimy o kontenerach, o pociągach, o statkach i samolotach. A jak będzie tranzyt przez Białoruś, to można tam wsadzić wszystko - uważa były oficer wywiadu.
"Dosyć groźne zjawisko"
Jego zdaniem bardziej trzeba tym, którzy to wymyślają, zrewanżować się pięknym za nadobne.
- Jak? Chociażby tak, jak apelował Trump. Nie kupować przez pośredników albo bezpośrednio ropy od Rosji. I wprowadzić sankcje na tych, co kupują, żeby ich zabolało. Tak jak zabolało teraz Białorusinów zamknięcie granicy. Trzeba trochę odwagi. Niekoniecznie przecież w ramach rewanżu będziemy im wysyłać paczki z ładunkami wybuchowymi. Albo ograniczyć im możliwości handlowej wymiany - wtedy może zrozumieją, jak się ich osłabi - ocenia Faliński.
W jego ocenie jest to dosyć groźne zjawisko, bo jeżeli mówimy o tym, że nie ma detekcji i nie ma wykrywalności, takie przesyłki mogą nie tylko być transportowane bez nadzoru, ale i dostarczone do konkretnego urzędu i konkretnej osoby.
- Można też sobie wyobrazić, że coś mogłoby się stać z samolotem, gdyby przesyłka trafiła do jakiejś maszyny cargo. Rozpoczęcie czegoś takiego oznaczałoby, że Rosjanie i tak by przegrali. Dlatego wystarczy np. wstrzymać różne dostawy. Takie Chiny byłyby też bardzo niezadowolone, bo uderzyłoby to w nich gospodarczo - komentuje rozmówca Wirtualnej Polski.
Faliński podkreśla, że Pekin nie jest zainteresowany ograniczeniami czy dodatkowymi procedurami.
- A jeśli będą kolejne próby, to będziemy dokładnie sprawdzać każdy chiński produkt. Wystarczy, że będzie wszystko tak opóźnione, że będzie szło miesiącami albo w ogóle gdzieś utknie i będzie problem. Paradoksalnie, Chiny przy takim działaniem rosyjskich służb mogą być naszym i europejskim sojusznikiem - uważa Faliński.
Jak informowała w ubiegłym roku Prokuratura Krajowa, śledztwo ws. wykrytych przesyłek dotyczy udziału w Polsce oraz innych krajach UE "w działalności obcego wywiadu poprzez dokonywanie aktów sabotażu polegających na uszkadzaniu obiektów przemysłowych oraz infrastruktury krytycznej w postaci lotnisk, samolotów i pojazdów oraz inicjowaniu pożarów za pomocą paczek kurierskich z samozapłonem".
Według stanu na październik 2024, w związku ze sprawą aresztowane były cztery osoby zaangażowane w działalność grupy sabotażowo-dywersyjnej o charakterze międzynarodowym, która nadawała przesyłki. Dwie kolejne były poszukiwane. Z kolei w toku międzynarodowego śledztwa ustalono, że za organizacją zamachów stoją obywatele Rosji powiązani z rosyjskim wywiadem wojskowym (GRU). W procederze uczestniczyli także obywatele innych krajów, rekrutowani m.in. przez komunikator Telegram i opłacani kryptowalutami.
- Werbowanie przez GRU na Telegramie to już standard. Szacuje się, że takich zwerbowanych agentów rosyjskiego wywiadu może być od kilkuset do kilku tysięcy na całym świecie. Idiotów nie brakuje. A pieniędzy na werbunek i realizację podobnych działań jest coraz więcej - mówi Marcin Faliński.
W jego ocenie Rosjanie mogą próbować powtarzać takie akcje.
- Musimy więc szukać sojuszników. I jak zaczniemy sprawdzać dokładnie lub zrobimy włoski strajk i przetrzymamy te przesyłki przez kilka dni, to Rosja i Białoruś bardzo to odczują. Musimy też odpowiedzieć ofensywnie. Nie wystarczy mówić, że zapewne złapiemy kolejnych sprawców. Zatrzymani to tzw. jednorazówka, oni są już spisani na straty. Mieli przeprowadzić jedną akcję za kasę i do widzenia. To ich nie zaboli. Tylko język siły, żadna rozmowa – podpowiada były oficer wywiadu.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski