PiS wywrócił plan Tuska na lata 2023-27. Ale musi uważać [OPINIA]
PiS powinien uważać, by nie dostać zawrotu głowy od sukcesów. Partia ma dziś wszelkie powody do zadowolenia. Jego kandydat wygrał wybory prezydenckie, wywracając cały polityczny plan Tuska na lata 2023-27. Obóz rządowy po porażce jego kandydata w drugiej turze wydaje się ciągle kompletnie zdezorientowany, bezradny komunikacyjnie oraz politycznie - pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Wszystko wskazuje, że PiS znajduje się na autostradzie do odzyskania władzy w następnych wyborach, gdy ze swoim prezydentem partia będzie mogła kontynuować zmiany, jakich nie udało się im wprowadzić do 2023 roku.
Powrót PiS do władzy w 2027 roku - a nawet wcześniej, jeśli rządowi nie uda się np. uchwalić budżetu - to dziś z pewnością najbardziej prawdopodobny polityczny scenariusz. W polityce żaden scenariusz nie jest jednak pewny, a Prawo i Sprawiedliwość powinno uważać, by od sukcesów nie dostać zawrotu głowy. Najlepszą polityczną koniunkturę można bowiem łatwo przegrzać, jeśli przesadzi się z arogancją i przekonaniem o nieuniknioności własnego sukcesu.
Problem Konfederacji
Po pierwsze, PiS powinien pamiętać, że choć zwycięstwo Karola Nawrockiego było niewątpliwym sukcesem kandydata - pracującego na jego rzecz sztabu oraz Jarosława Kaczyńskiego, który postawił na osobę, której wielu komentatorów nie dawało żadnych szans na wygraną - to warto mieć świadomość, że prezes IPN został prezydentem Polski dzięki "pożyczonemu" elektoratowi Mentzena i Brauna.
W pierwszej turze zdobył najmniej głosów z kandydatów na prezydenta PiS w historii. Fatalnie poradził też sobie wśród młodszych wyborców, według exit poll Ipsos w grupie 18-29 był czwarty z wynikiem 11,1 proc., w grupie 30-39 - trzeci z poparciem 19,5 proc.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Trump wpadł w pułapkę? "Czerpie wiedzę o świecie z telewizji"
21,15 proc. w pierwszej turze, które padło na Mentzena i Brauna - to ponad 4,14 mln głosów prawicowego elektoratu, którego kandydat PiS nie był w stanie pozyskać w pierwszej turze. Moim zdaniem PiS będzie bardzo trudno przekonać go do siebie w następnych wyborach parlamentarnych. PiS nie ma co też kalkulować - przed czym własne środowisko słusznie przestrzega Jarosław Kaczyński - że "z Konfederacją już mamy większość, a z Braunem nawet konstytucyjną".
Po pierwsze, jakąkolwiek koalicję z Braunem uniemożliwia jego otwarty antysemityzm: PiS za bardzo zależny jest od proizraelskiego ruchu MAGA i administracji Trumpa, by móc pozwolić sobie na takiego partnera jak Braun. Po drugie, wspólne rządy z Konfederacją jako partią średniej już wielkości, którą trzeba będzie potraktować realnie partnersko, byłyby dla PiS bardzo trudne.
PiS bowiem zwyczajnie odwykł od realnie koalicyjnych rządów. Ostatnio tworzył takie w 2007 roku - z Ligą Polskich Rodzin Giertycha i Samoobroną Leppera - i ma fatalne doświadczenia z tamtego okresu. Widać, że Kaczyński chce uniknąć konieczności partnerskiego układania się z Mentzenem. Stąd ostatnie tarcia na linii PiS i Konfederacja.
Kaczyńskiemu może się udać. Gdyby w wyniku tych starć osłabił Konfederację na tyle, że do rządu wchodziłaby nie jako partia średnia, a mała, albo gdyby udało się doprowadzić do rozłamu między narodowcami gotowymi tworzyć rząd z PiS na niekorzystnych warunkach i "wolnościowcami" (znajdującymi się poza koalicją rządową), to znów wszyscy wychwalaliby wielki strategiczny geniusz prezesa.
Biorąc jednak pod uwagę choćby to, jak PiS nie jest w stanie trafić do młodszego elektoratu, ten manewr może się też nie udać. W przyszłym Sejmie PiS może znaleźć się w podobnej sytuacji jak w 2023 roku: jako partia bez zdolności koalicyjnej, która nawet jeśli ma największy klub nie jest w stanie utworzyć rządu. Bo zmęczona ciągłą walką o życie z PiS Konfederacja uzna, że mniejszym złem jest tolerancja rządu mniejszościowego - dajmy na to Radosława Sikorskiego.
Jednocześnie wyraźnie zwolennikiem budowania wielkiego obozu wspólnie z Konfederacją jest prezydent Nawrocki. Jeśli Kaczyński dalej będzie grał na osłabienie formacji Bosaka i Mentzena, to między Nowogrodzką i Pałacem Prezydenckim może dojść do ostrych tarć, które politycznie nie pomogą żadnej ze stron tego konfliktu.
PiS nie mówi w imieniu 90 proc.
PiS powinien też pamiętać: niezależnie od tego, jak wielkim sukcesem nie byłoby zwycięstwo Nawrockiego, obóz liberalno-lewicowy ciągle ma swoje rezerwy. Na Nawrockiego w drugiej turze padło 10,6 miliona głosów, na partie tworzące dziś rząd ponad - 11,5 miliona głosów.
PiS zachowuje się, jakby mówił w imieniu 90 proc. Polaków, a rząd reprezentował tylko jakąś nieistotną mniejszość. Można zrozumieć, jaki jest propagandowo-polityczny cel takiego ustawiania politycznej komunikacji, ale najgorsze, co PiS może dla siebie zrobić, to uwierzyć we własną propagandę. Społeczeństwo podzielone jest niemal po połowie, a w wielu kwestiach PiS znajduje się po niewłaściwej stronie tego podziału.
Unia Europejska, stosunek do administracji Trumpa, tradycjonalizm, pragnienie jeszcze większego podporządkowania państwa katolickiej doktrynie - we wszystkich tych kwestiach PiS nie stoi dziś tam, gdzie stoi polska większość. Jeśli o tym zapomni, może się to boleśnie zemścić przy wyborczej urnie.
W polityce pycha kroczy przed upadkiem. Jeśli PiS przed następnymi wyborami upije się władzą, której jeszcze nie odzyskał, to wbrew wszystkim dzisiejszym prognostykom może jej nie zdobyć po następnych wyborach. Tymczasem poczucie triumfalizmu, przekonanie, że za chwilę nakryjemy Tuska i jego ludzi czapkami, już zaczynają panować w dalszych szeregach największej partii opozycji i wśród jej medialnych sojuszników.
Im więcej podobnych głosów w sferze publicznej, im bardziej PiS da zrozumienia połowie Polski, że powinna się ona obawiać się jego powrotu do władzy, tym większe szanse na to, że w następnych wyborach wydarzy się coś, co dziś wydaje się zupełnie nieprawdopodobne.
Polacy nie głosowali na klincz
Polacy poparli w drugiej turze Nawrockiego, bo nie chcieli, by jedna partia zdobyła "pełnię władzy". Niekoniecznie głosowali też jednak na to, by przez następne dwa lata państwo było sparaliżowane przez klincz między rządem a prezydentem. Jeśli - jak wiele wskazuje - do takiego klinczu faktycznie dojdzie, jakaś część elektoratu Nawrockiego z drugiej tury może pożałować swojego wyboru.
Jeśli w sporze z rządem to Nawrocki zostanie uznany za stronę blokującą, niezdolną do porozumienia i nastawioną wyłącznie na obstrukcję, to - choć spodoba się żelaznemu elektoratowi PiS - może zrazić do partii część wyborców, którzy dość mają ciągłej polaryzacji i związanego z nią politycznego mordobicia.
Argument z "domknięcia systemu" i konieczności taktycznego głosowania, by jedna partia nie zdobyła "całości władzy w państwie", który zadziałał w tym roku na korzyść kandydata PiS, w następnych wyborach może zagrać przeciw partii.
Według sondaży prezydentem jest Trzaskowski
Oczywiście, wszystkie te zastrzeżenia i uwagi mogą wydawać się z punktu widzenia PiS nieprzekonującą próbą zaklinania rzeczywistości i radzenia sobie z tym, kto realnie zmierza do zwycięstwa w przyszłych wyborach. Faktycznie to, że do władzy wróci w nich PiS, jest dziś najbardziej prawdopodobnym scenariuszem.
Zwłaszcza jeśli rząd dalej nie będzie miał swojej wielkiej narracji, swojego pomysłu na to, jak rządzić Polską i dostarczać obywatelom zmian, jakich oczekują, jeśli w najbliższych miesiącach będzie wisiał wyłącznie na rozliczeniach Żurka, a jego przedstawiciele - bez świadomości, jak słabo to wygląda - będą w momencie zaprzysiężenia nowego prezydenta prezentować aplikację odliczającą czas do końca jego kadencji.
Ale w polityce nic nie jest pewne. Według sondaży i prognoz prezydentem jest dziś Trzaskowski, więc naprawdę w swoim własnym interesie PiS powinien uważać z zawrotem głowy od sukcesów.