PiS gminny
Po zwycięskich bojach o parlament i urząd prezydenta PiS zawalczy o samorządy. Już zaczął - energicznie rozbudowuje sieć partyjnych biur i szuka członków.
Szef PiS w powiecie grójeckim jest bezdomny od jakichś dwóch miesięcy. Remont biura się przeciąga, interesanci całują klamkę. - Właściciel zaproponował nam inne pomieszczenia, bo duży ruch w biurze trochę mu przeszkadzał - tłumaczy Maciej Kosowski, który od prawie pięciu lat, czyli od początku, stoi na czele grójeckiego PiS. Zanim więc partia wprowadzi się do godniejszego biura, Kosowski nosi je w skórzanej teczce pod pachą, a gości przyjmuje w zimnym korytarzu pod drzwiami starego lokalu. Ale temu ogrodnikowi po SGGW z wykształcenia, a urzędnikowi samorządowemu z zawodu co innego zaprząta głowę. W paĄdzierniku odbędą się wybory samorządowe, które PiS ma zamiar wygrać. Zadaniem Kosowskiego jest ów plan wykonać na terenie powiatu grójeckiego. - Cztery-pięć miejsc w radzie powiatu plus burmistrz Grójca. To plan minimum - mówi.
Lekko nie będzie, bo słynący z produkcji jabłek powiat grójecki to twierdza PSL, który od lat wygrywa tu, z kim chce. A wpływy PiS są prawie żadne - raptem jeden radny powiatowy. Maciej Kosowski twierdzi, że najwyższy czas zdobyć nowe tereny. Tak samo uważa Jarosław Kaczyński, który od stycznia objeżdża cały kraj. Nie odwiedza wyborców, lecz przegląda struktury, radzi i mobilizuje do wytężonej i systematycznej roboty.
Koalicje bez zaufania
- Interesuje nas tylko zwycięstwo - mówią politycy PiS, którzy już przymierzają się do tworzenia list kandydatów. Partia Kaczyńskich nastawia się przede wszystkim na wybory do sejmików wojewódzkich, których rola po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej znacznie wzrosła. To one decydują o podziale idących w dziesiątki miliardów złotych funduszy unijnych, które tak łatwo zamienić w kiełbasę wyborczą w kolejnych wyborach.
PiS chce też obsadzić swoimi ludĄmi jak najwięcej prezydenckich foteli w największych miastach Polski. - Najbardziej prestiżowo traktujemy Warszawę, bo to stolica, a poza tym cztery lata temu wygrał tam Lech Kaczyński - twierdzi Marek Kuchciński, wiceszef sejmowego klubu PiS i szef partii na Podkarpaciu. - Potem Kraków, Wrocław, Białystok, Poznań oraz ŁódĄ - wylicza. Oproćz Krakowa to miasta, w których rządzą prezydenci z prawicy, ale niekoniecznie z PiS.
- Na szczeblu wojewódzkim idziemy pod szyldem partyjnym. Koalicje wykluczamy, bo do ewentualnych koalicjantów nie mamy zaufania - mówi Joachim Brudziński, szef PiS w Zachodniopomorskiem, który odpowiada za przygotowanie partii do wyborów.
W batalii o zwycięstwo w wyborach powiatowych partia braci Kaczyńskich odpuszcza tylko małe gminy, bo tam partyjne barwy nie mają znaczenia. - Tam szefów lokalnych struktur namawiamy, by gdzie się da, startowali pod szyldem PiS. Ostateczną decyzję podejmą jednak sami - mówi Brudziński.
Nie wszędzie jednak obędzie się bez koalicji. W Wielkopolsce, gdzie PiS jest słaby, zdecydowana większość kandydatów startować ma z list koalicyjnych. W grę wchodzą LPR i Samoobrona. Ale nie tylko - w malowniczym, 30-tysięcznym Gostyniu szef PiS Grzegorz Skorupski wespół z PO chce odsunąć od władzy rządzące w powiecie SLD. - Jeśli pójdziemy do wyborów z PO, może powstać stabilna koalicja, która będzie rządzić miastem i powiatem. Jeśli nie, głosy się rozłożą i na zwycięstwo nie będzie szans - twierdzi Skorupski, 36-letni nauczyciel historii w miejscowym gimnazjum i kolega Romana Giertycha ze studiów. Boi się tylko, żeby na górze jego partia nie pożarła się z PO tak mocno, że o koalicji nie będzie mowy. Kadry to za mało
Dotąd wpływy PiS w terenie były niewielkie. Partia powstała 13 czerwca 2001 roku na fali popularności uzyskanej przez Lecha Kaczyńskiego podczas pełnienia przez niego funkcji ministra sprawiedliwości. W wyborach samorządowych w 2002 roku PiS startował w koalicji z PO oraz z partiami prawicowymi. Efekt okazał się mizerny. Na możliwych 40 tysięcy mandatów PiS do rad powiatów i gmin wprowadził 207 radnych, a w sejmikach jako PO-PiS obsadził 79 z 561 miejsc. Partyjny honor uratował Lech Kaczyński, który wygrał wyścig o prezydenturę w Warszawie.
Według Marka Kuchcińskiego o porażce zdecydował właśnie brak struktur: - Tam, gdzie ich nie mieliśmy, nawet mocni kandydaci przegrywali.
W efekcie, poza nielicznymi wyjątkami, PiS nie ma wpływu na samorządy. Jak poważne może mieć to konsekwencje, przekonuje się właśnie rząd, który chce zrenacjonalizować Bank Ochrony Środowiska należący w połowie do szwedzkiego banku SEB. Jego warte 570 milionów złotych udziały miałyby odkupić zależne od samorządów wojewódzkich fundusze ochrony środowiska. A te mówią ,nie".
- Państwem nie da się skutecznie rządzić bez samorządów. Mimo że PiS ma prezydenta, premiera i marszałka Sejmu, bez wpływów w samorządach jest kolosem na glinianych nogach - tłumaczy Marek Suski, szef mazowieckich struktur partii i poseł PiS z Grójca. Tymczasem słabo rozwinięte struktury w terenie jeszcze do niedawna były dla PiS powodem do dumy. - Jesteśmy partią kadrową. Byle kto do nas nie wstąpi - podkreślali działacze, mając w pamięci problemy SLD, które nie potrafiło zapanować nad 150-tysięczną armią swych członków.
Aby ustrzec się ludzi przypadkowych (nie daj Bóg z aferalną przeszłością), władze PiS stworzyły gęste sito kwalifikacji. By je pokonać, kandydaci urodzeni przed 1973 rokiem muszą otrzymać od IPN zaświadczenie, że albo nie figurują w archiwach Instytutu, albo mają status pokrzywdzonego. Wszyscy muszą też wypełnić szczegółową ankietę i otrzymać poparcie dwóch członków partii. Efekt - PiS wygrał wybory parlamentarne, mając osiem tysięcy członków. Był wtedy obok LPR najmniej licznym ugrupowaniem, które dostało się do Sejmu. Dlatego PiS do dziś nie jest w stanie obsadzić wielu wysokich stanowisk w urzędach centralnych i spółkach Skarbu Państwa. Od miesięcy prezesa nie ma ani Totalizator Sportowy, ani Urząd Komunikacji Elektronicznej.
To jednak nic w porównaniu ze sporymi problemami, jakie PiS ma z listami wyborczymi do samorządów. Oprócz ponad 40 tysięcy mandatów radnych do wzięcia są stanowiska wójtów, prezydentów i burmistrzów, których w Polsce jest w sumie 2,5 tysiąca. Tymczasem legitymacje Prawa i Sprawiedliwości nosi obecnie niewiele ponad 12 tysięcy osób. Nawet gdyby wystartowali i wygrali wszyscy, obsadziliby niespełna jedną czwartą miejsc. - Pomysł na partię kadrową nie wytrzymał próby czasu - przyznaje Marek Kuchciński.
Proboszcz błogosławi
W partii powstał więc plan, który ma jej zapewnić władzę nad samorządami, a przy okazji pomóc ją rozbudować. - Bo wybory to najlepszy czas na rozbudowę. Najłatwiej wtedy pobudzić polityczną aktywność ludzi - tłumaczy poseł Brudziński. Plan opiera się na pracy organicznej. Władzą naczelną PiS jest prezydium oraz zarząd główny. Podlega im 17 regionów - wojewódzkich plus elbląski i warszawski - które kierują pracą powołanych w prawie każdym powiecie pełnomocników.
Ci ostatni będą teraz najważniejsi. To dzięki nim partia ma urosnąć przed jesienią do około 16 tysięcy członków rozrzuconych po wszystkich powiatach. I wszystko wskazuje, że to śmiałe przedsięwzięcie może się udać - koła partii już działają w 366 z 379 powiatów, a po sukcesie w wyborach parlamentarnych i prezydenckich chętni do noszenia tej samej legitymacji co Jarosław Kaczyński walą drzwiami i oknami. Wśród tych walących najwięcej jest radnych, którzy szukają swojego miejsca, bo kończy im się kadencja.
Ale mandatów jest przecież 40 tysięcy. Politycy PiS chcą więc dodatkowo ściągnąć na swoje listy członków stowarzyszeń, którzy z założenia mogliby popierać PiS. - Chodzi o organizacje kombatanckie, kresowe, sybiraków, akowców, Akcję Katolicką oraz Stowarzyszenie Rodzin Katolickich - wylicza poseł Kuchciński.
PiS pamięta bowiem, jak bardzo pomogło mu w wyborach poparcie Radia Maryja. Jeden z działaczy mówi: - Bez błogosławieństwa proboszcza i komendanta ochotniczej straży pożarnej ani w powiecie, ani tym bardziej w gminie wyborów wygrać się nie da. Liderzy ze smykałką
- Marzy mi się partia 60-tysięczna, bo wtedy bylibyśmy w stanie wystawić kandydatów we wszystkich możliwych wyborach, ale jak uda się zbudować organizację 40-tysięczną, to też będzie sukces - mówi poseł Brudziński. Od razu jednak zastrzega: - Jest to jednak proces pomyślany na kilka albo nawet kilkanaście kadencji. Działacze zarzekają się przy tym, że ilość przejdzie w jakość. Nadal więc kandydaci mający więcej niż 33 lata muszą dreptać do IPN, wszyscy nadal wypełniają ankietę i szukają poparcia dwóch członków partii.
- Rozglądamy się za ludĄmi, którzy mają smykałkę liderów, z silną osobowością, dobrych organizatorów umiejących zjednywać sobie innych - tłumaczy szczegóły rekrutacyjnej strategii PiS Robert Kochman, szef partii w powiecie łańcuckim. Chodzi przede wszystkim o młodych i wykształconych, którzy dotąd nie nosili partyjnych legitymacji, ale partia nie pogardzi także sprawdzonymi działaczami samorządowymi, którzy są dobrze rozpoznawalni w swoich środowiskach. Takich właśnie jak Kochman - 36-letni radca prawny, radny gminny i sekretarz powiatu łańcuckiego z ZChN-owską przeszłością. Dziś ma pod sobą 18 działaczy, ale będzie ich więcej, bo 7 kandydatów już czeka na odbiór legitymacji.
Problem jest z rolnikami, którzy ciągle uważają PiS za partię miejską. - Gdy do nas przychodzą, to właściwie po to, by uzyskać jakąś poradę prawną. Z problemami dotyczącymi rolnictwa idą do PSL - mówi Maciej Kosowski. Dlatego wśród członków PiS nie ma zbyt wielu chłopów, dominują zaś urzędnicy, właściciele małych firm i nauczyciele.
Biuro daje siłę
Kolejnym elementem planu, po powiatowych pełnomocnikach i po rekrutacji kandydatów, jest utworzenie przed wyborami sieci 500 biur we wszystkich powiatach oraz w tych gminach, gdzie partia ma prężne struktury. A ponieważ lokalnych działaczy nie stać na wynajem lokali, przedstawicielstwa powstają w biurach poselskich lub senatorskich albo w ich filiach. Zasada jest prosta - jedno centralne biuro dla wszystkich parlamentarzystów z danego okręgu powstaje w dużym mieście (obecnym lub byłym wojewódzkim), a do tego sieć filii w powiatach i gminach. - Każdy parlamentarzysta odpowiada za dwa-trzy powiaty, w których powinien założyć biuro - mówi jeden z działaczy PiS na Mazowszu. Za czynsz płacą podatnicy - parlamentarzyści dostają z kancelarii Sejmu i Senatu po 10 tysięcy złotych miesięcznie, za które każdy może otworzyć tyle biur, ile mu się podoba. Jak wyliczył jeden z posłów PiS, za te pieniądze jeden parlamentarzysta może założyć osiem filii.
Dzięki temu od niedawna z własnego kąta mogą się cieszyć działacze z Łańcuta. ¦ciany biura na drugim piętrze okazałej kamienicy stojącej nieopodal słynnego pałacu Potockich pachną świeżą farbą. W trzech pomieszczeniach urzęduje łańcucki poseł PiS Kazimierz Gołojuch, który chętnie udostępnia lokal na partyjne spotkania. - Wcześniej spotykaliśmy się to tu, to tam. Ale to nie to samo, co mieć lokal. Bez tego struktura jest mało aktywna - tłumaczy Robert Kochman. By się przekonać, jak ważny jest lokal, wystarczy pojechać kilka kilometrów za Kielce, do Morawicy. Zebrania tamtejszego koła PiS odbywają się albo przez telefon, albo w domu szefowej. - Swojego miejsca w Morawicy nie mamy - przyznaje jego szefowa, 40-letnia Barbara WoĄniak-Mierzwa. Może stąd biorą się problemy morawickiego PiS. Bo jeśli nie trzeba zbierać podpisów z poparciem, to w kole dzieje się niewiele. Ostatnio nawet członków ubywa - w ciągu dwóch lat z jedenastu zostało tylko pięciu.
Jest jednak nadzieja - miesiąc temu biura posła Przemysława Gosiewskiego dotarły do niedalekich Chęcin. Przewodniczący klubu PiS, a zarazem szef świętokrzyskich struktur partii osobiście daje przykład innym parlamentarzystom: pod względem liczby biur jest absolutnym rekordzistą Polski. Wspólnie z czterema innymi posłami ma ich w Świętokrzyskiem aż 19. Część to biura poselsko-senatorskie, na które zrzuca się kilku parlamentarzystów z regionu.
Dzięki taktyce przylepiania partyjnych biur do biur poselskich PiS w pół roku dorobił się 200 biur w terenie. - Dzięki nim widać, że partia funkcjonuje - mówi z satysfakcją Brudziński.
Rozliczenia nie wystarczą
Czwartym elementem planu mającego wzmocnić doły PiS będzie ogólnopolska kampania wyborcza, która ruszy po wakacjach. - Chodzi o to, by partia była lepiej identyfikowana w terenie. Dlatego dla wszystkich kandydatów przygotowany zostanie jeden wzór ulotek, banerów i plakatów. To okazało się skuteczne w wyborach parlamentarnych - tłumaczy Witold Gwiazda, wicewojewoda łódzki i szef PiS w Zduńskiej Woli.
Choć nikt w PiS głośno tego nie powiedział, można się domyślać, że w kampanii pojawią się hasła o oczyszczeniu życia publicznego i rozbiciu układów. Ale na tych ogranych sloganach PiS daleko nie zajedzie. Bo w powiatach, gdzie bezrobocie sięga 20 procent, ludziom nie zależy na rozbijaniu układów, ale na pracy. Tak jest w Łańcucie, Zduńskiej Woli i Gostyniu. W Zduńskiej Woli, rodzinnym mieście świętego Maksymiliana Marii Kolbego, właśnie upada kolejny duży zakład - znany z produkcji ręczników i kocy Zwoltex. Na bruk może pójść 400 osób, co nie tylko PiS, ale i innym partiom nie ułatwi życia podczas kampanii. Dlatego lokalni działacze partii Jarosława Kaczyńskiego jak jeden mąż zapewniają, że będą zmniejszać bezrobocie, ściągając bogatych inwestorów.
- Sondaże już nam spadają - martwi się na razie Grzegorz Skorupski. Najgorsze jednak, że rozczarowanie pojawia się wśród najbardziej zagorzałych zwolenników PiS. Takich jak Roman Skomra z Łańcuta, właściciel małego sklepu z wędlinami, który podczas kampanii prezydenckiej gościł Lecha Kaczyńskiego. Skomra usłyszał wtedy z prezydenckich ust, że jak PiS dojdzie do władzy, to takim jak on będzie lżej. A nie jest. - Ja na nic nie liczyłem, bo mam siwe włosy i twardo stąpam po ziemi. Ale ludzie bardzo liczyli na PiS, a teraz kręcą głowami. Bo nie samymi rozliczeniami to społeczeństwo chce żyć.
Grzegorz Rzeczkowski