Piotr Zychowicz: Komunizm szmacił ludzi i zmieniał ich w gówno
- Komunizm dla ludzkości był czymś straszniejszym niż narodowy socjalizm. Sowieci chcieli podbić całą ludzkość i sprowadzić człowieka do roli trybika wielkiego, czerwonego molocha. I to mnie właśnie w komunizmie tak przeraża. Jak sobie pomyślę, że ludzkość miałaby zamienić się w takie wielkie mrowisko, a ludzie w niewolników, to wolałbym, żeby ludzkość nie istniała w ogóle - mówi w rozmowie z WP Piotr Zychowicz, publicysta historyczny i redaktor magazynu ''Historia Do Rzeczy''. Właśnie ukazała się jego nowa książka: ''Sowieci. Opowieści niepoprawne politycznie II''.
29.11.2016 11:50
Robert Jurszo, Wirtualna Polska: W swojej najnowszej książce piszesz, że komunizm był ''gorszy, znacznie bardziej diaboliczny'' od nazizmu. To nie jest przypadkiem - mówiąc metaforycznie - porównywanie dżumy z cholerą?
Piotr Zychowicz: Każda ciężka choroba to dla organizmu paskudna rzecz. Ale nawet wśród najgorszych chorób, są te złe i jeszcze gorsze. Narodowy socjalizm był schorzeniem gwałtownym, ale krótkim. Natomiast komunizm był przewlekłym, złośliwym, wyniszczającym organizm nowotworem. A właściwie nie tyle był, co jest. Bo gdzieniegdzie, choćby w Korei Północnej, komunizm wciąż przecież trwa.
Ale co to znaczy, że komunizm był czymś gorszym od nazizmu?
Przede wszystkim był pierwszym totalitaryzmem. Narodowy socjalizm był tylko jego kiepską kopią. Hitler nie wymyślił niczego nowego. Gestapo było kalką sowieckiej Czerezwyczajki, a obozy koncentracyjne duplikatem archipelagu Gułag. Gdy powstał pierwszy niemiecki obóz w Dachau w 1933 r., to w Związku Sowieckim łagry istniały już od kilkunastu lat. Po drugie, komunizm pochłonął kilkakrotnie więcej ofiar niż narodowy socjalizm. Również zasięg geograficzny komunizmu i liczba ludzi, którzy znaleźli się pod jego panowaniem i doświadczyli jego okropieństw była wielokrotnie wyższa.
À propos liczb: a może to jest po prostu tak, że komunizm trwał dłużej niż nazizm? Może gdyby ten ostatni istniał porównywalnie długo, to pochłonąłby porównywalną liczbę ofiar?
Ale nie istniał. I twarde dane są takie, że komuniści zamordowali znacznie więcej ludzi niż narodowi-socjaliści. I to jest ważny argument, bo wielu historyków i intelektualistów, twierdzi, że każda próba porównania - nie mówiąc już o zrównaniu - komunizmu i narodowego-socjalizmu jest myślo-zbrodnią…
To specjalność zachodnich intelektualistów.
Tak, to specjalność pożytecznych idiotów z Zachodu. Gdy w rozmowie z kimś takim próbujemy podjąć wątek okropieństwa komunizmu, to słyszymy: ''Jak tak można?! To przecież naziści urządzili Holokaust!''. Tyle że jeśli mamy już licytować się na liczbę zgładzonych jednostek ludzkich, to bilans wypada zdecydowanie na niekorzyść komunizmu. Lenin i Stalin mają na rękach więcej krwi niż miał jej Hitler. To właśnie dlatego tabuny tych pożytecznych idiotów zawyły z radości, gdy Nikita Chruszczow w tajnym referacie podczas XX Zjazdu KPZS w 1956 r. zwalił wszystkie zbrodnie bolszewizmu na wymyślony przez siebie ''stalinizm''. W jego opowieści komunizm był najwspanialszym ustrojem na świecie, który został wypaczony przez dyktatora o bonapartystowskich zapędach - okropnego Stalina. Tymczasem to nie Stalin stworzył ten system - to ten system stworzył jego. Bolszewicy wyżynali ludzi na masową skalę, jeszcze zanim Stalin doszedł do władzy. Chruszczow w 1956 roku powiedział zresztą, że ''potworność stalinizmu'' polegała nie
na tym, że NKWD mordowała ''wrogów ludu'' i ''kontrrewolucjonistów'', bo tych przecież mordować wolno. Potworność ''stalinizmu'' miała polegać na tym, że NKWD mordowała ''naszych sprawdzonych towarzyszy'', ''dobrych komunistów''. Akurat tego towarzystwa mi nie żal, to oni sami stworzyli ten koszmarny system, który potem ich pożarł w ramach wewnętrznych czystek.
Woroszyłow, Mołotow, Stalin i Jeżow, 1937 r. fot. Wikimedia Commons
Wróćmy jednak do naszego porównania komunizmu i narodowego-socjalizmu. Otóż kolosalna liczba ofiar bolszewizmu nie jest wcale najważniejszym argumentem na rzecz tezy, że czerwony totalitaryzm był gorszy od brunatnego.
To co nim jest?
Jego totalizm. Jego destrukcyjny, demoralizujący, rozkładowy wpływ na społeczeństwo. Wyobraźmy sobie, że komunizm i narodowy-socjalizm są rodzajem roztworu chemicznego, do którego wkłada się człowieka. Weźmy na przykład oficerów AK, którzy podczas II wojny światowej dostawali się w łapska Gestapo i NKWD. Ci pierwsi, nawet jeśli ich katowano, szantażowano, upokarzano zachowali się fenomenalnie. Trzymali się bohatersko do końca. A żołnierze, którzy przeszli przez śledztwo sowieckiej bezpieki? Prawie wszyscy pękali. Wielu donosiło na kolegów, płaszczyło się przed Sowietami. Z polskim podziemiem Niemcy nie mogli sobie poradzić przez całą wojnę. Natomiast Sowieci w 1939 r. wykończyli Związek Walki Zbrojnej na anektowanych przez siebie terenach w kilka tygodni. Podobnie było z polskim społeczeństwem. Na obszarze okupowanym przez III Rzeszę stawiało ono Niemcom niezłomny, solidarny opór. A pod okupacją sowiecką zamieniało się w bezwolną, sterroryzowaną masę, której najczęstszą postawą był oportunizm, gotowość na
daleko idące kompromisy z okupantem. Józef Mackiewicz, który jest moim guru, ujął to w sposób następujący: Niemcy robili z nas bohaterów, a Sowieci robili z nas gówno. Mackiewicz również uważał, że tu nie chodzi o liczbę ofiar i masowe mordy. Te zdarzały się również w innych systemach politycznych. Chodzi o to, że komunizm był systemem szmacącym człowieka.
Szmacącym?
Plaga donosicielstwa, zanik więzi międzyludzkich, solidarności. Deprawacja młodego pokolenia idąca tak głęboko, że dzieci donosiły na rodziców - jak słynny Pawka Morozow. Robotnicy i chłopi, którzy zostali przez bolszewików zepchnięci w otchłań najgorszej nędzy, na masówkach i wiecach musieli okazywać radość i opowiadać o tym jak cudownie żyje im się w ''sowieckim raju''. Do tego wszechobecne czujne oczy i uszy NKWD.
To prawda, aparat terroru w Sowietach był koszmarny...
Kiedy człowiek miał być aresztowany, to stawiano go na spotkaniu w zakładzie pracy, podczas którego kajał się i płakał, a jego współpracownicy publicznie go potępiali. Lżyli w najgorszy sposób. Gdy zdruzgotany człowiek wracał do domu, znajomi przechodzili na drugą stronę ulicy, byle tylko nie podać mu ręki. Telefon milczał, najlepsi przyjaciele i członkowie rodziny przestawali go odwiedzać. Potem przychodziło aresztowanie, śledztwo, kara śmierci lub łagier. Żony, dzieci, rodzice w demonstracyjny sposób odcinali się od skazanego. Przepraszali władze, że nie zorientowali się, że w ich domu mieszkał ''wróg ludu''. Przecież to jakiś koszmar, ohyda, najstraszliwszy upadek człowieka.
Powyższe zdjęcie z "wygumkowanym" Jeżowem, który stał się jedną z wielu ofiar stalinowskich czystek fot. Wikimedia Commons
Kolejna sprawa to słynne procesy pokazowe. Co to był za system, że ludzi - często twardych i zaprawionych w bojach - doprowadzał do takiego stanu, że przed sądem rzucali na siebie najgorsze obelgi i przyznawali się do całkowicie wymyślonych „zbrodni”? A były nawet przypadki, że domagali się dla siebie kary śmierci! Niedawno czytałem protokół z przesłuchania poety Bruna Jasieńskiego, który dziękował oprawcom z NKWD, że dzięki ich metodom przesłuchań - a było to bestialskie katowanie - oczyścił się z kontrrewolucyjnego plugastwa, które się do niego przylepiło! Dotykamy tu jakiegoś demonicznego, metafizycznego aspektu komunizmu. To są sprawy, które się wymykają historykom i publicystom. Bolszewizm to było zło absolutne.
Dziecko umierające podczas wielkiego głodu lat 1921-1922, 1921 r. fot. Wikimedia Commons
A może tu wcale nie ma żadnej demoniczności? Może rację ma prof. Jörg Baberowski, który powiedział w wywiadzie zamieszczonym w ''Sowietach'': ''Ci ludzie byli po prostu sterroryzowani. Podczas śledztwa bestialsko ich bito i bali się, że jeżeli na sali sądowej nie będą wykonywali poleceń NKWD, straszliwe tortury się powtórzą. […] Motywacje ludzi, którzy miotali na siebie oskarżenia na procesach pokazowych, były więc znacznie prostsze, niż się to kiedyś historykom wydawało''. Może więc tajemnica tkwi w bólu - w jego ilości i natężeniu - i w panicznym strachu przed nim?
Tak, to jedno z możliwych wytłumaczeń. Ale mimo wszystko w ten sposób nie da się wyjaśnić wszystkiego. Ja myślę, że kluczem do rozwiązania tej zagadki jest strach. Ten system był oparty na totalnym, permanentnym strachu. Strach jest zaś czymś, co człowieka upadla najbardziej. Odbiera mu godność, paraliżuje wolną wolę. Najczęstszą przypadłością w Sowietach była bezsenność. Ludzie bali się zasnąć z obawy, że nocą przyjdzie po nich bezpieka. Ten strach był tak silny, że w czasie wielkiego terroru 1937 r. przypadku oporu właściwie nie występowały, chociaż aresztowano przecież grubo ponad 1,5 mln ludzi. Ludzie byli bierni, apatyczni. Jeśli jedynym wyrazem sprzeciwu były samobójstwa, które popełniano jeszcze przed aresztowaniem albo w trakcie śledztwa, to wiele mówi to o tym, czym był komunizm.
Był ktoś, kto się nie bał?
Myślę, że w Sowietach bał się każdy. Bał się ostatni parobek z kołchozu, że w nocy zabierze go NKWD i oskarży o to, że jest ''wrogiem ludu'' i ''niemiecko-japońsko-polskim szpiegiem''. I dokładnie tego samego bał się najwyższy partyjny dygnitarz.
A NKWD?
Funkcjonariusze bezpieki też się bali. Terror nakręcał się jak kula śniegowa również z powodu panicznego strachu, w jakim żyli jego wykonawcy. Funkcjonariusze tajnej policji dostawali przecież normy, które określały ilu ''wrogów'' władzy sowieckiej muszą zdemaskować i aresztować. Załóżmy, że Moskwa żądała aby w jakimś okręgu NKWD zatrzymała 100 polskich szpiegów. Otóż to się na tych 100 ludziach nigdy nie kończyło. Pamiętajmy, że to są czasy stachanowskie, w Sowietach wszyscy musieli przekraczać normy - zarówno w budownictwie, jak i w NKWD. Szef lokalnego NKWD deklarował więc, że on w danym miesiącu wykona 150 procent normy. Czyli aresztuje 150 ludzi. I tak to wszystko się nakręcało. Funkcjonariusze NKWD wiedzieli przecież, że za nie wykonanie normy czeka ich kula w łeb. Że w takim wypadku zostaną uznani za sabotażystów. Oni również żyli więc w poczuciu nieustannego zagrożenia. Nie słyszałem, by podobne lęki mieli funkcjonariusze Gestapo w III Rzeszy. Tu ważna uwaga - w tym wszystkim co mówię nie chodzi
oczywiście o jakieś wybielanie narodowego socjalizmu. Był to system zbrodniczy i paskudny i nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie go bronił. Fakty są jednak takie, że komunizm był jeszcze gorszy.
Ale Stalin się chyba nie bał?
Myślę, że on również żył w strachu. Potrafię sobie bez problemu wyobrazić następująca scenę: do podmoskiewskiej daczy Stalina na czele grupy Czekistów wkracza szef NKWD Nikołaj Jeżow. ''Skoro Radek, Bucharin, Kamieniew, Zinowiew i inni czołowi bolszewicy byli niemieckimi agentami i wrogami ludu - mówi Jeżow do Stalina - to ty też jesteś szpiegiem! Przecież to byli twoi bliscy współpracownicy''. Po czym wyprowadzają Stalina w kajdankach, a on na procesie pokazowym przyznaje się do wszystkich zarzucanych mu czynów, składa samokrytykę, a jego życie kończy kula wystrzelona w podziemiach Łubianki przez Wasilija Błochina. Myślę, że Stalin również był sobie w stanie wyobrazić taką scenę. I dlatego mordował kolejnych szefów swojej bezpieki. Obawiał się bowiem, że któregoś dnia zagrożą jego pozycji i go zniszczą. Że bezpieka stanie się silniejsza niż partia. Nawiasem mówiąc dokładnie to stało się to na przełomie lat 80. i 90.
Rosyjscy chłopi podczas wielkiego głodu na początku lat 20., podczas którego dochodziło do licznych aktów kanibalizmu. Na ziemi leżą szczątki zjedzonych przez nich ludzi, ok. 1921-1922 r. fot. Wikimedia Commons
Ale w III Rzeszy rewolucja też zjadała własne dzieci. W 1934 r. doszło do ''nocy długich noży'', podczas której Hitler wyeliminował opozycję w łonie NSDAP i SA.
Owszem, ale skala tych czystek była daleko mniejsza. Wtedy zginęła niewielka grupa osób, a w Sowietach wybito kilkaset tysięcy członków partii! W III Rzeszy to było coś na kształt bandyckiej dintojry, a w Związku Sowieckim był to przerażający, gigantyczny mechanizm auto-destrukcji. Zupełnie jak w tym starym dowcipie:
W łagrze spotka się trzech zeków.
- Za co siedzisz - pyta pierwszy.
- Za to, że chwaliłem towarzysza Radka.
- A ty?
- Ja za to, że krytykowałem towarzysza Radka.
- A ty? - pytają trzeciego.
- Ja jestem towarzysz Radek - odpowiada.
Chciałbym, byśmy teraz na spór o to, czy komunizm to większe zło od nazizmu spojrzeli z perspektywy polskiego doświadczenia historycznego. Edward Rydz-Śmigły, którego zresztą cytujesz w książce, powiedział w 1939 r.: ''Niemcy zagrażają naszej niepodległości. Sowieci zagrażają naszym duszom''. Mam jednak wrażenie, że gorzko się pomylił. Przypominają mi się inne słowa, wypowiedziane przez Heinricha Himmlera, szefa SS: ''Dla nie-niemieckiej ludności Wschodu nie mogą istnieć szkoły wyższego typu niż czteroklasowa szkoła ludowa. Zadaniem takiej szkoły ludowej ma być tylko: proste liczenie najwyżej do 500, pisanie nazwiska, nauka, że przykazaniem boskim jest posłuszeństwo wobec Niemców, uczciwość, pilność i grzeczność''. Te plany nie były zagrożeniem - odwołując się do metafory Rydza-Śmigłego - dla duszy Polaków?
Ale nie udało się ich zrealizować, i to pomimo pięciu lat okupacji. Polacy - mimo olbrzymich strat osobowych - świetnie radzili sobie z ograniczeniami narzuconego im przez Niemców systemu. Na przykład organizując tajne nauczanie które, mówiąc na marginesie, uważam za największe osiągnięcie Polskiego Państwa Podziemnego. Metody walki z Polakami były zbyt prostackie, zbyt dyletanckie, by możliwe było zniszczenie, złamanie polskiego ducha. Poza tym, obłędny plan Hitlera nie mógł się ziścić ponieważ Niemcy po prostu nie mogły wygrać tej wojny. Od początku było wiadomo, że okupacja niemiecka jest okupacją przejściową. Co innego okupacja sowiecka. Ona była długotrwała.
Komunizm był niewątpliwie ogromną tragedią dla Polski. Ale jednak Związek Radziecki nie planował nigdy tak koszmarnej przyszłości dla Polaków, jak naziści. Przykład: kwestia elit. Naziści chcieli je całkowicie wyeliminować, by sprowadzić nas do poziomu zwierząt pociągowych. I gdyby wygrali, to tak by się stało. Natomiast, owszem, Stalin chciał polskie przedwojenne elity zniszczyć, ale po to, by je wymienić na własne.
Jest jasne, że niemiecka okupacja Polski pochłonęła więcej ofiar śmiertelnych niż sowiecka. I że te zbrodnie przechodziły ludzkie pojęcie. Ale stawianie pytania o to, co by było, gdyby to narodowy socjalizm, a nie komunizm, ostatecznie zawojował Polskę jest o tyle ahistoryczne, że zwycięstwo III Rzeszy - jak już wspomniałem - było niemożliwe. W momencie, gdy Hitler zaczął wojnę na dwa fronty, a do konfliktu włączyły się Stany Zjednoczone, nie było cienia szansy na niemieckie zwycięstwo. Oczywiście PRL byłby lepszą opcją niż kilkudziesięcioletnia niemiecka okupacja o takim stopniu brutalności jak okupacja lat 1939-1945. Ale - podkreślam raz jeszcze - taka opcja była niemożliwa.
fot. Wydawnictwo REBIS
Jednak polska pamięć o tych dwóch totalitaryzmach jest w znacznym stopniu filtrowana przez liczbę ofiar, które ona pochłonęły.
Zgoda, Niemcy zachowywali się względem Polaków jak dzikie bestie. Ale - powtarzam - nie byli w stanie nas złamać. Rzucić na kolana. Natomiast komunizm głęboko zdeprawował naród polski. Skutki tej deprawacji odczuwamy do dziś. Dlatego - w ostatecznym rozrachunku - twierdzę, że komunizm dla ludzkości był czymś straszniejszym niż narodowy socjalizm. Dla ludzkości, bo Sowieci nie tyle chcieli podbić świat, co zdobyć ludzkość. A następnie całą ludzkość poddać swojemu absurdalnemu eksperymentowi inżynierii społecznej. Zbiorowisko jednostek ludzkich zamienić w wielki kolektyw. Homo sapiens miał zostać zastąpiony przez homo sovieticus - nowy gatunek człowieka. Człowieka bezwolnego, bez własnego zdania i indywidualności. Człowieka, który zostałby sprowadzony do roli - jak to mówił towarzysz Stalin - śrubki, trybika wielkiego, czerwonego molocha. I to mnie właśnie w komunizmie tak przeraża. Jak sobie pomyślę, że ludzkość miałaby zamienić się w takie wielkie mrowisko, a ludzie w niewolników, to wolałbym, żeby ludzkość
nie istniała w ogóle.
###Rozmawiał Robert Jurszo, Wirtualna Polska