Piotr Sokołowski: Spielberg nakręcił film o Polsce
W kinach można już obejrzeć film Spielberga pt. "Czwarta władza". Dotyczy on afery z czasów prezydentury Nixona w USA, jednak myliłby się ten, kto twierdzi, że jest to jedynie zapis tamtej historii. Śmiało można powiedzieć, że jest to film o dzisiejszej Polsce.
Film opowiada o sytuacji, gdy Nixon chciał zablokować ujawnienie raportu, z którego wynikało, że prezydenci USA kłamali co do wojny w Wietnamie. Że wiedzieli od dłuższego czasu, iż jest ona nie do wygrania i mimo tego wysyłali własnych obywateli na śmierć. Dziennikarze kierowali się dobrem obywateli, ich prawem do poznania prawdy. Nixon powoływał się na interes narodowy, wszak takie informacje mogłyby podważyć ducha walki w narodzie i zaszkodzić interesom międzynarodowym USA. Sprawa trafiła do Sądu Najwyższego, który wydał jedynie słuszną w demokratycznym kraju decyzję. Wolność słowa i prawo obywateli do prawdy są ważniejsze niż interes rządzących. Nawet jeżeli jest on przedstawiany jako interes kraju.
Piękny knebel
Żaden rząd nigdy nie przyzna, że chce zakneblować usta prawdzie (czy głoszącym ją dziennikarzom). Jednak stara się o to każdy, który za nic ma zasady demokratycznego państwa, czyli takiego, w którym to naprawdę obywatele są suwerenem. Knebel, jaki chce się zakładać dziennikarzom ma zwykle pięknie i rozsądnie brzmiące nazwy: "racja stanu", "interes narodowy", "dobro kraju". Znamienne jest jednak, że niemal zawsze chodzi o dobro rządzących. A te rządy, którym naprawdę na sercu leży dobro kraju, po prostu pozwalają mediom działać i nie ingerują w ich przekaz, nawet jeżeli jest on dla nich niekorzystny.
Zobacz też: "Holecką poniosło w wywiadzie. Twarz propagandy"
Na pierwszy rzut oka argumentacja autorytarnych władz może wydawać się słuszna. Przecież pozornie nie leży w "interesie Polski" informowanie o Jedwabnem, zbrodniach niektórych Polaków na Żydach, o istniejącym w Polsce rasizmie, faszyzmie itd. Jednak tutaj należy sprecyzować czym ów interes Polski jest, na czym Polska racja stanu polega. Być może rację mają zwolennicy cenzury, jeżeli "interesem Polski" nazwiemy naszą pozycję na arenie międzynarodowej czy nasz wizerunek (chociaż kłamstwo na krótkie nogi). Jednak rzecz ma się zgoła inaczej, jeżeli za polską rację stanu uznamy interes samych Polaków. Bo okłamywanie ich, pranie im mózgów, na pewno w ich interesie nie leży.
Cztery władze
O zasadzie trójpodziału władzy napisało wielu. Jednak nie aż tak wielu wie, że żaden trójpodział władzy, żadna demokracja nie mogłaby mieć miejsca, gdyby nie władza tzw. czwarta, czyli wolne, niezależne (szczególnie od władzy) media. Mądrzy ludzie, którzy wymyślili zręby demokratycznego systemu w obecnej formie wiedzieli, że nie można ufać rządzącym. Gdyby było inaczej, wystarczyłoby powołać Ministerstwo Informacji, żadne media nie byłyby potrzebne. Jednak, jak pokazuje historia, takie ministerstwa istniały naprawdę. Aczkolwiek nie do końca spełniły pokładane w nich nadzieje, co świetnie przewidział Orwell (u którego istnieje ono pod nazwą Ministerstwo Prawdy). Każdy niedemokratyczny rząd twierdzi, że działa w interesie narodu, a więc każdy, kto mu przeszkadza lub atakuje go, atakuje także naród. Jednak kwestią oczywistą jest, że naród i rządzący mają sprzeczne interesy. W interesie rządzących jest, aby zamiast obywateli rządzić nieświadomą i zmanipulowaną masą. W interesie obywateli - być dobrze poinformowanym i mieć dostęp do niezależnych źródeł informacji, szczególnie tych, które mówią o tej władzy nadużyciach.
Prawda, nie interesy
Przestańmy zatem mówić, że dziennikarz w pierwszej kolejności ma służyć jakimkolwiek interesom, jakiejkolwiek idei poza prawdą. Tylko ci, którzy mówią, że prawda nie istnieje, mogą twierdzić, że albo się realizuje interes Polski albo np. Niemiec. Ja jestem za tym, aby realizować interes Polaków, który w przeciwieństwie do "interesu Polski" jest łatwy do zdefiniowania. A jest nim bycie rzetelnie poinformowanym. Rolą dziennikarza jest informowanie opinii publicznej, opisywanie rzeczywistości, a nie jej kreowanie. Oczywiście media mają prawo mieć swój profil światopoglądowy, dziennikarze mogą promować wolność czy równość albo jeszcze lepiej demokrację, wolny rynek czy konserwatyzm. Jednak nie mogą w tym celu kłamać czy manipulować, nie mogą fałszować informacji,. Wszak opowiadanie się po stronie opozycji też może służyć prawdzie. Jeżeli prawdą jest, że demokracja jest lepszym ustrojem niż dyktatura, to jak najbardziej można opowiadać się po jej stronie. Na Zachodzie gazety potrafią nawet poprzeć jakąś partię w wyborach, jednak nie mogą tego robić "z urzędu", ale po uznaniu, że dana partia ma rację, na podstawie rzetelnej wiedzy.
Dziennikarze czy PR-owcy
Dziennikarze reżimowych mediów w wywiadach zwykle mydlą nam oczy. Mówią, że” telewizja jest...”, że "w swojej pracy kierują się..." i tutaj wygłaszana jest wyciągnięta z encyklopedii rola mediów w demokracji. Jednak rzeczywistość wskazuje, że jest dokładnie na odwrót. Rąbka tajemnicy uchyliła nam Krystyna Pawłowicz, która stwierdziła, że "władza musi dysponować w tym celu [kontaktu z obywatelami - przyp. red.] własnym kanałem telewizyjnym". Czyli jasno daje nam do zrozumienia, że TVP we, wszystkich wcieleniach, jest po prostu "kanałem władzy".
W filmie "Czwarta władza" jest scena, gdzie informator "Washington Post" udzielając wywiadu, stwierdza, że szafowanie hasłami typu "interes państwa" przez władzę, mylenie go z interesem własnym, prowadzi do myślenia, że "państwo to ja". PiS idzie jeszcze dalej. Charakterystyczne w ich toku rozumowania jest to, że uważają, iż skoro są przedstawicielami narodu, to każdy atak na nich, jest atakiem na naród. A więc pośrednio co rusz stwierdzają, że "naród to my" (czyli "nasz interes jest interesem społeczeństwa"), że "Polska to my". Postawę tę widać szczególnie wtedy, gdy każdą krytykę rządzących czy każde działanie wbrew rządowi, np. ze strony instytucji europejskich, nazywa się "atakiem na Polskę". Gdy Donald Tusk krytykuje rząd, reżimowe media również na paskach obwieszczają, że atakuje on cały nasz kraj, a przecież PiS nie równa się Polska.
Media prawicowe w dzisiejszej sytuacji przypominają raczej rządowe agencje PR-owe. Dawno przestały służyć prawdzie czy społeczeństwu, zapewne za to są święcie przekonane, że służą Polsce. No tak... z tym, że trochę na około to robią, bo kierują się myśleniem, że skoro nasz rząd służy narodowi i społeczeństwu, to służenie rządowi jest jednocześnie służeniem obywatelom. Uszczęśliwiają nas na siłę, wbrew nam - trochę jak z dziećmi, którym dla ich dobra nie można wszystkiego mówić i dla ich dobra należy kontrolować, to co do nich dociera.
Niedawno doszło do ciekawej wymiany tweetów pomiędzy CNN - prezydentem Trumpem. Otóż Trump zarzucił stacji to, że nie dba o wizerunek USA za granicą (skąd my to znamy?). Stacja odpowiedziała mu krótko: "Dbanie o wizerunek USA to nie nasza rola, ale Pana, Panie Prezydencie. Naszą rolą jest informowanie obywateli". I na tym moglibyśmy zakończyć te rozważania, pamiętając, że każdy kto namawia dziennikarzy do "dbania o wizerunek kraju", namawia ich tak naprawdę do kłamstwa albo co najmniej zatajania niewygodnych informacji. A i tak wiadomo, że chodzi o wizerunek rządzących krajem, nie kraju.
Piotr Sokołowski dla WP Opinii