Piotr Osęka: Głos klasy robotniczej zadecydował. Muzeum II WŚ zdemolowane
Ze smutkiem czytam, że rozpoczęło się właśnie demolowanie wystawy stałej w Muzeum II Wojny. Z gablot znikają kolejne eksponaty, zniszczono też salę, w której prezentowany był film o powojennej Europie, stanowiący podsumowanie narracji i w przemyślany sposób nawiązujący do scenografii wystawy - obraz składał się z dwóch równoległych części wyświetlanych na ekranach przedzielonych murem symbolizującym "żelazną kurtynę”. Teraz w to miejsce pokazywana jest propagandowa animacja pt. "Niezwyciężeni” – patriotyczne monidło, nie pasujące do wystawy i burzące harmonię jej opowieści.
02.11.2017 | aktual.: 03.11.2017 09:52
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Zapewne to dopiero początek zmian. Nowa dyrekcja nie kryje, że jej nadrzędnym celem jest realizowanie polityki historycznej PiS, a władza od dawna głosiła, że ekspozycja przygotowana przez zespół Pawła Machcewicza to antypolska robota na niemiecki obstalunek. Po usunięciu pracowników, czas na czystkę wśród eksponatów – dawny kształt wystawy będzie zanikać, przykrywany przez kiczowate artefakty polityki historycznej.
Nic nie stało na przeszkodzie, by PiS zbudowało nowe muzeum, prezentujące bliską mu martyrologiczno-heroiczną wizję dziejów. Zdecydowano się jednak na palimpsest – przy czym to zniszczenie starego tekstu było tu celem dominującym. W przestrzeni publicznej nie ma miejsca na narracje niepodporządkowane ideologii rządzących; stare opowieści muszą zniknąć, tak jak pomnik Prusa będzie musiał ustąpić miejsca smoleńskiemu mauzoleum.
"Realizowanie woli narodu"
Warto wsłuchać się w racje, od jakich odwołuje się PiS w nagonce na Muzeum. W gruncie rzeczy są dwie frazy, odmieniane na różne sposoby: "Polacy domagają się innej wystawy” i "pieniądze polskich podatników nie mogą być przeznaczone na finansowanie antypolskich treści”. Co znamienne, argumenty merytoryczne ze strony PiS prawie nie padają. Najwyraźniej rządzący odpuścili sobie to pole konfrontacji, widząc nierówny stosunek sił: po jednej stronie dziesiątki najwybitniejszych polskich i światowych badaczy, po drugiej urzędnicy IPN i Ministerstwa oraz kilku mało znanych historyków, jak się okazało, pozbawionych skrupułów w równym stopniu, co dorobku.
Ta tendencja wróży jak najgorzej. Z historii najnowszej wiadomo, że władza autorytarna zawsze skwapliwie uzasadniała swoje draństwa "realizowaniem woli narodu”. "Listy od zaniepokojonych obywateli”, "głos klasy robotniczej”, "konsultacje w zakładach pracy” pojawiały się, ilekroć rządzący zabierali się do łamania praw obywatelskich; gdy zamykali pisma i redaktorów.
Ostatnio pojawił się zresztą kolejny argument, bodaj nie najbardziej złowieszczy. Nowy dyrektor Muzeum, uzasadniając potrzebę przebudowania ekspozycji, mówił na konferencji prasowej: "Kim jest człowiek, który opuszcza naszą wystawę? Chciałbym, żeby był świadomy, że wojna jest straszna, ale żeby nie uciekał, gdyby naszej ojczyźnie coś groziło; taki, który gotowy jest walczyć.”
Zagrzewanie do walki i podnoszenie morale żołnierzy to z pewnością nie jest zadanie ani dla historyka ani dla muzeum. W czasach PRL zajmował się tym Główny Zarząd Polityczny Wojska Polskiego – a oficerów tam służących przyjęło nazywać się politrukami. Dobrze przynajmniej, że dyrektor Nawrocki postawił sprawę jasno.
Karol Nawrocki (na zdj.) został mianowany dyrektorem Muzeum 19 października 2017 roku.
Brutalna prawda
Los Muzeum II wojny oburza mnie, bo niszczona jest znakomita wystawa, ale też głęboko niepokoi jako zawodowego historyka. Przecież wszyscy pracujemy i piszemy książki za pieniądze podatników. Już wkrótce PiS dojdzie do wniosku – ba, już o tym po cichu fantazjuje – że jako dysponent budżetowych pieniędzy i depozytariusz narodowej woli nie może zostawić nauk historycznych samym historykom. Trzeba będzie upewnić się, że badacze piszą to, co trzeba, a niesfornych skarcić lub ukarać – zależnie od łaskawości urzędnika.
Szybko powrócą stare czasy a wraz z nimi dobrze znane patologie i strategie przetrwania. Badania nie odwołujące się do paradygmatu "narodowej dumy” – tak jak kiedyś "walki klasowej” – będą pozbawiane dotacji lub marginalizowane. W górę pójdą natomiast akcje tych historyków, którzy w książkach i wnioskach konkursowych odpowiednio często przywoływać będą nazwisko Pileckiego i pseudonim "Inki”. Nawet jeśli są mediewistami.
Czas uświadomić sobie brutalną prawdę: argument, którym uzasadniana jest nagonka na zespół Machcewicza otwiera też drogę do zglajszachtowania uniwersytetów i akademii. W starych recenzjach nie trzeba będzie zmieniać ani słowa. "Piszecie w Polsce i za polskie pieniądze, a więc macie przedstawiać polski punkt widzenia. A o tym, co jest polskim punktem widzenia decydujemy my” – powie nam wkrótce władza. I co wtedy zrobimy?
Piotr Osęka - polski historyk, badacz dziejów najnowszych Polski. Profesor nadzwyczajny w Instytucie Studiów Politycznych PAN.
Tekst pierwotnie opublikowany został na Facebooku Piotra Osęki. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.