PolskaPiotr Müller: polskim uczelniom opłaca się łamać prawo

Piotr Müller: polskim uczelniom opłaca się łamać prawo

- Polskim uczelniom opłaca się łamać prawo. Nawet jeśli połowa studentów z danego roku wygrałaby sprawę przed sądem, który nakazałby zwrot nienależnie pobranych opłat, to w kieszeni uczelni nadal pozostaje druga połowa. Dopóki studenci nie będą nagłaśniać tych spraw, uczelnie będą czuły się bezkarne - mówi Wirtualnej Polsce Piotr Müller, Przewodniczący Parlamentu Studentów RP.

Piotr Müller: polskim uczelniom opłaca się łamać prawo
Źródło zdjęć: © Thinkstockphotos

24.06.2013 | aktual.: 26.06.2013 08:23

WP: * Ostatnio Parlament Studentów nagłośnił sprawę nielegalnych opłat pobieranych przez uczelnie. Teraz trwa gorący okres: sesja, obrona prac magisterskich, rekrutacja. To dobry czas do nadużyć finansowych przez uczelnie? Problem jest duży?*

Piotr Müller, Przewodniczący Parlamentu Studentów RP: Na pewno nie można generalizować. W Polsce istnieje ponad 450 szkół wyższych. Wśród nich są takie, które rzetelnie podchodzą do swojej pracy, ale niestety dużą grupę stanowią uczelnie, które powstały tylko po to by zarabiać, często w nieuczciwy sposób . Problem dotyczy przede wszystkim uczelni niepublicznych, choć i zdarzają się placówki publiczne, które naciągają studentów. A skala problemu jest ogromna. Według naszych ostrożnych szacunków, w skali kraju możemy mówić o kilkudziesięciu tysiącach studentów, od których nielegalnie pobrano opłaty. Chodzi więc o miliony złotych, które trafiły na konta uczelni.

WP: W jaki sposób uczelnie oszukują?

1 stycznia 2012 roku zaczął obowiązywać nowy przepis ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym. Artykuł 99a określa za co uczelnie nie mogą pobierać opłat. Jednocześnie wprowadzono przepis przejściowy dotyczący tej nowelizacji, który mówi, że opłaty od osób, które rozpoczęły studia przed wejściem ustawy oraz, które zostały przyjęte na studia w roku akademickim 2011/2012 (czyli w praktyce na rok akademicki 2012/2013), pobiera się według starych zasad. I uczelnie skrzętnie z tego korzystają. Problem w tym, że w przepisie pada sformułowanie że chodzi o jedynie o „opłaty za kształcenie”. Uczelnie jednak interpretują to w różny sposób, dlatego dochodzi do nadużyć. Bo czy opłatą za kształcenie jest to, że student przystępuje do obrony pracy magisterskiej? Przecież to jest opłata administracyjna, a nie za kształcenie! Nikt nam też nie wmówi np., że taką opłatą jest wydanie suplementu do dyplomu czy dziennika praktyk zawodowych.

Problematyczne jest również to, że o ile w przypadku uczelni publicznych jest określony katalog opłat, które mogą pobierać, to w przypadku uczelni niepublicznych jest tylko katalog negatywny. Oznacza to, że uczelnia nie może pobierać opłat: za to i za to, ale za całą resztę teoretycznie już może. Uczelnie inaczej więc konstruują nazwę za opłatę i omijają przepis. Skoro nie można pobierać opłaty za złożenie i ocenę pracy dyplomowej, uczelnia wprowadza opłatę za przygotowanie dokumentacji do obrony pracy magisterskiej. To jest nie tylko nieetyczne, ale również naszym zdaniem niezgodne z prawem, ponieważ prowadzi do jego omijania, ale żeby to udowodnić musimy skierować sprawę do sądu. Mamy nadzieję, że studenci zdecydują się na sądową batalię. Jeśli udało by się wygrać i stworzyć precedens, otworzyło by to drogę tysiącom studentów do ubiegania się o nieuczciwie pobrane pieniądze.

WP: Najbardziej absurdalne opłaty?

Np. za niedostarczenie zwolnienia z wychowania fizycznego w terminie - opłata 50 zł. Niektóre uczelnie każą płacić za złożenie indeksu po zakończonej sesji. Ostatnio spotkałem się z opłatą dotycząca zgubienia indeksu. Student musi płacić nie tylko za wyrobienie indeksu, ale również za przepisanie ocen z systemu elektronicznego (koszt 100 zł). Często pojawiającą się opłatą jest też przedłużenie sesji. Student może przełożyć zdawanie egzaminu z czerwca na wrzesień, musi tylko za to zapłacić. Wówczas wrześniowy termin nie będzie traktowany jako poprawka.

Opłata, która mnie szczególnie zbulwersowała to opłata za urlop dziekański. Osoba za to, że poszła na taki urlop musi zapłacić ok. 10 proc. czesnego, mimo że na uczelni nie pojawi się przez cały rok. Zastanawiam się za co jest ta opłata? Za to, że uczelnia przechowa jego teczkę? Przecież uczelnia i tak musi archiwizować dane studentów, bo takie jest prawo! Takich opłat jest mnóstwo. I te opłaty, patrząc na literalną wykładnie prawa, są niestety dozwolone.

WP: * Na jakie haczyki mogą natrafić przyszli studenci?*

W umowach, które podpisują studenci brakuje jasnej informacji: ile i za co trzeba będzie zapłacić. Ostatnio spotkałem się z umową, w której wykaz części opłat, jakie będzie musiał ponieść student, znajdował się w regulaminie dodatkowym, nie dołączanym do umowy. W praktyce oznacza to, że tak naprawdę student nie wie jakie wydatki mogą go czekać w czasie studiów.

WP: Nieznajomość prawa szkodzi…

Oczywiście można zwalić winę na studenta, który przecież podpisuje, że zapoznał się z regulaminem, jednak naszym zdaniem są to klauzule niedozwolone. Zresztą Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów często zwraca uwagę, że umowa oraz katalog opłat powinny zawierać tyle szczegółów, by one były jasne i przejrzyste.

WP: Przykłady szczególnie nieuczciwych uczelni?

Zgłoszenia mamy z całej Polski. Jedna ze spraw dotyczy znanej uczelni z Olsztyna. Skierowaliśmy pisma do uczelni z prośbą o ustosunkowanie się do zarzutów studentów. Problem w tym, że do tej pory żadnej odpowiedzi nie dostaliśmy, bo uczelnie niepubliczne nie muszą tego robić - nie są instytucjami publicznymi. Liczę jednak, że chęć obrony wizerunku zadziałała i uczelnia jednak nam odpisze. Jak obliczyliśmy dzięki nielegalnym opłatom uczelnia tylko od jednego rocznika studentów mogła wyciągnąć ok. 100 tys. złotych.

Zajmujemy się też sprawami szkół z Łodzi, Poznania, Wrocławia, Warszawy i wielu innych miast polski. Łączna liczba skarg dotyczących opłat, które wpłynęły do nas za pośrednictwem Rzecznika Praw Studenta, to ponad 250.

WP: Co zrobicie z tą wiedzą?

Mamy przygotowane pozwy dla studentów. Jeśli będą zainteresowani, żeby spróbować odzyskać swoje środki, pomożemy im w walce przed sądem. Oczywiście to sąd zdecyduje kto ma rację w tym sporze, ale warto podjąć ryzyko. W zależności od ostatecznej liczby studentów będą to pozwy zbiorowe lub indywidualne. Jeśli uda się wygrać sprawę przed sądem, otworzyłoby to drogę do odzyskania pieniędzy w skali całego kraju. Mam nadzieję, że studenci nie wycofają. Wielu z nich boi się konsekwencji i ja to rozumiem, ale trzeba wykonać pierwszy krok.

WP: Macie czarną listę uczelni?

Spisanej nie mamy, ale będziemy chcieli ją przygotować.

WP: Upublicznicie ją?

Nie chcemy tego robić, przynajmniej nie zaraz po stworzeniu listy. Zależy nam, by sytuacja na tych uczelniach zmieniła się. Będziemy chcieli rozmawiać z tymi uczelniami, wyjaśniać sprawę, może okazać się bowiem, że nie wszystkie zarzuty ze strony studentów są słuszne czy prawdziwe. Nie możemy powiedzieć: ta uczelnia łamie prawo, nie mając na to dowodów. To byłoby pomówienie.

WP: Na razie uczelnie są bezkarne?

Niestety opłaca się im łamać prawo. Nawet jeśli połowa studentów z danego roku wygrałaby sprawę przed sądem, który nakazałby zwrot nienależnie pobranych opłat, to w kieszeni uczelni nadal pozostaje druga połowa. Dopóki studenci nie będą nagłaśniać tych spraw, uczelnie będą czuły się bezkarne.

WP: Dla wielu szkół wyższych te dodatkowe opłaty, to pewnie dobry sposób na podreperowanie budżetów. Dramatycznie spada liczba studentów.

W tej chwili ponad 25 uczelni wyższych jest zamykanych, w ciągu ostatnich czterech lat 22 uczelnie wykreślono już z rejestru szkół wyższych. Niedawno opublikowano badania, z których wynika, że do 2020 roku ponad 100 polskich uczelni zniknie z mapy Polski.

WP: To dobrze?

Dobrze. Liczę na to, że dzięki tej naturalnej selekcji na rynku zostaną tylko najlepsze uczelnie. W Polsce jest więcej szkół wyższych niż np. w Niemczech i Wielkiej Brytanii razem wziętych. Gdy przyjeżdżają do nas delegacje zagraniczne, chwalimy się liczbą studentów. I to jest pozytywne. Ale gdy mówimy, ile jest u nas szkół wyższych, przecierają oczy ze zdumienia i pytają: „to jaki wy poziom możecie zapewnić”. I to jest doskonałe pytanie. Nie ma fizycznej możliwości zapewnianie wysokiego poziomu nauczania na 450 uczelniach. Część tych placówek powstawała w latach 90. Wówczas szkoły wyrastały jak grzyby po deszczu. Była to odpowiedź na zapotrzebowanie rynku. Teraz przyszedł czas weryfikacji. Wielu studentów nieświadomie wybiera uczelnie słabe, ale są też tacy, którzy robią to celowo, by jak najłatwiej zdobyć dyplom. Powinniśmy skończyć z fikcją. Nie możemy pozwalać, by dewaluowano wartość dyplomu. Na tym tracą wszyscy.

Inną sprawą jest to co stanie się ze studentami likwidowanych szkół wyższych. Dlatego zabiegamy o ustawowe uregulowanie pewnych procedur, które zabezpieczą studentów likwidowanych szkół. Obecnie uczelnia musi zapewnić możliwość kontynuowania nauki w innej placówce, ale może to zrobić w innym mieście, na innym kierunku. Chcemy to zmienić.

WP: Macie wsparcie ze strony Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego?

Stanowisko resortu ws. interpretacji przepisu przejściowego dotyczącego katalogu opłat z art. 99a jest inne od naszego. Myślę, że ministerstwo nie chce się angażować, bo ma świadomość, że wiele z tych spraw może skończyć się w sądzie, że mogą one wzbudzić dużo emocji w środowisku akademickim. Parlament chciał wprowadzenia jasnego katalogu opłat zakazanych. Bo teraz, o czym już wspominałem, wystarczy, że uczelnie inaczej nazwą opłaty, by móc pobierać je zgodnie z literalną wykładnią prawa. Jeśli zamknęlibyśmy katalog i jasno określilibyśmy za co można pobierać pieniądze, uniemożliwilibyśmy pobierania opłat za rzeczy nie ujęte w katalogu. Problemem jest jednak to, że trudno określić katalog dla wszystkich rodzajów uczelni, bo inaczej powinien wyglądać on na uczelniach technicznych, inaczej na uczelniach humanistycznych, a jeszcze inaczej artystycznych. I my ten argumentu przyjmujemy. Natomiast nic nie stoi na przeszkodzie, by katalog zapisać w rozporządzeniu ministra, dzięki czemu mógłby być dostosowywany do
rodzaju i potrzeb szkoły. Ale nie znaleźliśmy poparcia resortu.

Przeszła za to inna nasza poprawka, która nakazuje uczelniom publikowania wzorów umów na stronach internetowych jeszcze przed rekrutacją, by maturzysta wybierając szkołę mógł się z nimi zapoznać. Teraz będziemy lobbować, by w ustawie znalazł się zapis mówiący, że każda umowa musi zawierć katalog wszystkich opłat, jakie będzie musiał ponieść student.

Warto też podkreślić, że problemem nie są same opłaty, lecz kwestia świadomości studentów, że będą musieli je ponieść w określonej wysokości. W momencie, gdy konsument świadomie dokonuje wyboru uczelni i zgadza się na konkretną wysokość opłat, to jest jego wybór. Natomiast, gdy podstępnie zmusza się go do płacenia za dodatkowe usługi to jest to najzwyczajniej w świecie nieuczciwe. Z tym chcemy walczyć.

Rozmawiała Paulina Gumowska, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (129)