Piotr Kraśko dla WP: Donald Tusk prezydentem?

"Politycy tak rzadko wierzą w to, co mówią, że są zdziwieni, kiedy ktoś chce ich trzymać za słowo" – to zdanie generała de Gaulle’a można zadedykować nie naszej klasie politycznej kłócącej się i zmieniającej zdanie w sprawie przyszłości służby zdrowia, traktatu z Lizbony, immunitetu byłego ministra, czy dziesiątkach ważnych zmian, ale może raczej nam - wyborcom. Kłopot w tym, że w polityce czasem, a już na pewno ostatnio, ważniejsze od konkretów są wrażenia i emocje. I dowodzą też tego ostatnie sondaże.

Piotr Kraśko dla WP: Donald Tusk prezydentem?
Źródło zdjęć: © AKPA

07.08.2008 | aktual.: 07.08.2008 16:18

"Czy żyje wam się teraz lepiej?" – to jedno proste pytanie, jakie oglądającym wówczas telewizję milionom Amerykanów zadał Ronald Reagan przesądziło o wyniku walki o Biały Dom. Jimmy Carter wygrał 4 lata wcześniej z Geraldem Fordem, bo obiecywał przewietrzyć Waszyngton po dominacji Republikanów uwikłanych w Watergate. Ale w roku '80 nie mógł już wygrać z Reaganem, bo nie mógł wygrać z czymś, co może w polityce jest najbardziej nieuchwytne, ale przesądza o sukcesie całej kampanii. Carter nie mógł wygrać z wrażeniem. Wrażeniem, że w Ameryce źle się dzieje. Gdy wygrał Reagan, jego rodacy patrząc na niego myśleli, że przeglądają się w lustrze i to co w nim widzieli po prostu im się podobało. Poczuli się lepiej. Inaczej niż Carter - Reagan nie mógł nie wygrać drugiej kadencji.

Nastroje społeczne są czasem trudno wytłumaczalne, ale nie da się ich negować. Gdy wyjeżdżałem do USA dokładnie trzy lata temu większość Polaków była głęboko rozczarowana tym, co dzieje się w naszym kraju, Amerykanie mimo już wtedy oczywistych problemów w Iraku – dalej najbardziej niepoprawnymi optymistami świata. Teraz role się odwróciły. Większość z nas ma poczucie, że żyje się lepiej, podczas gdy obywatele jedynego imperium świata w 70% są przeciwnego zdania, gdy pyta się o ich kraj. I to właśnie dlatego Obama budzi w Amerykanach taki entuzjazm. Gdyby jego rodacy byli zadowoleni z tego co widzą dookoła zapewne nie zdecydowaliby się poprzeć polityka, którego wybór oznaczałby początek nowej epoki w historii ich kraju. Ale hasłem tej kampanii jest „zmiana”. A Obama byłby nią na pewno. Piszę o tym po spojrzeniu na najnowsze sondaże i przeczytaniu komentarzy do kilku poprzednich. Bez wątpienia poparcie i dla rządu, i premiera będzie spadać, bo każda władza zużywa. To wiedzą już nawet politycy do władzy dopiero
prący. Z premiera zadowolonych jest 42% badanych, z rządu zaledwie 27%, źle ten gabinet ocenia już 62% z nas. Nikt chyba nie ma wrażenia, że przybywa autostrad, a w szpitalach dzieje się lepiej. Gdyby do reformy służby zdrowia PO zaczęła się przygotowywać po wygraniu ostatnich wyborów, brak efektów można by zrozumieć, ale przecież to partia, która miała wszelkie prawo wierzyć, że do władzy dojdzie już w 2005 roku i precyzyjny plan działania powinna mieć już wtedy. Tyle, że okazuje się, że nijak ma się to do notowań poparcia dla partii politycznych.

Według sondażu dla Wirtualnej Polski jak tak dalej pójdzie to PO wyprzedzać będzie trzykrotnie. Już teraz to 42% do 17%. W 2005 roku PiS wygrał wybory, bo wyborcy chcieli zmiany, może nawet zmiany rewolucyjnej. Teraz nastroje są inne. Rządem jesteśmy i będziemy zapewne jeszcze bardziej rozczarowani, ale okazuje się, że gdybyśmy dziś poszli do urn – to PO rządziłaby już całkowicie samodzielnie. Poza PiS-em i PO w parlamencie znalazłyby się tylko SLD i to niekoniecznie (teraz ocierający się o próg wyborczy). Będziemy co tydzień analizować, jak wydarzenia takie jak awantura w Komisji Regulaminowej, kłótnia o prezydenta Sopotu, kolejne subtelne analizy prezydentury Lecha Kaczyńskiego dokonane przez Janusza Palikota wpływają na sondaże, ale nie muszą one zmienić całego obrazu.

PiS trwa przy taktyce, dzięki której wygrał w 2005 roku, a PO trwa w radosnym uniesieniu z nocy po ostatnich wyborach. Tyle, że w tygodniu, gdy notowania premiera spadły o 4%, a rządu o 3% - to dla PiS-u problem w tym, że jego poparcie spadło o 5%. Pytanie, czy Donald Tusk może wygrać wybory prezydenckie, a PO parlamentarne, jeśli nie przeprowadzi żadnych wielkich i niezbędnych reform? Patrząc na te sondaże - tak. Bez wątpienia rządzenie nie będzie tak wygodne, jak przez pierwsze pół roku, ale nie musi to prowadzić do klęski wyborczej.

Raz jeszcze wracając do USA, widać jak zbawienne dla obywateli są drugie kadencje prezydenckie. Bo zazwyczaj dopiero wtedy politycy stają się mężami stanu. Kiedy wiedzą, że nie mają już przed sobą żadnych wyborów do wygrania, a tylko miejsce w historii. Nie muszą patrzeć na sondaże, a mogą zrobić to, co wiedzą, że w dłuższej perspektywie dla kraju jest naprawdę zbawienne. Bo, o ile co do wielu spraw można być w Polsce optymistą, to jeśli na fali zwycięstwa i przy rosnących po ostatnich wyborach sondażach PO do tej pory nie rozwiązała najważniejszych problemów z emeryturami pomostowymi na czele – szanse na to, że zrobi to pod koniec kadencji Sejmu, ostrożnie mówiąc, nie wydają się gwałtownie rosnąć. Okazuje się, że Jerzy Buzek ze swoim programem reform sprzed 8 lat, nawet jeśli nie do końca udanym – to na tle innych rządzących jest niemal Kazimierzem Wielkim.

Piotr Kraśko specjalnie dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)