Piotr Czerwiński: w Irlandii jest zakaz trzymania psów w blokach
Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. Irlandia zawsze była na bakier z przepisami. Sedno irlandzkości polega na sprzeciwianiu się dla samego sprzeciwiania, przez co prawa i przepisy nigdy nie cieszyły się tu dużym szacunkiem. W czasach prosperity próbowano zmienić ten stan rzeczy, w ramach zmierzania ku cywilizacji, ale efekt końcowy jest dużo bardziej psychodeliczny, bo oto mamy pełno przepisów i zwyczajów na wskroś irracjonalnych, których pilnuje się jak dekalogu, podczas gdy wszyscy mają w głębokim poważaniu niejeden przepis całkiem logiczny. Wciąż jednak jest to dużo bliższe ziemi niż model polski, gdzie odwiecznie żyje się w dwójmyśleniu, obowiązuje prawda czasu i prawda ekranu, przez co życie i przepisy funkcjonują w separacji - pisze Piotr Czerwiński w felietonie dla WP.PL.
Czytaj także wcześniejsze felietony Piotra Czerwińskiego
Poprawność polityczna, która przyszła przed mniej więcej piętnastoma laty wraz z (jakże ulotnym) nowobogactwem, nieźle namieszała w irlandzkich głowach. Samo zresztą nowobogactwo namieszało dość poważnie, co zresztą nie dziwi, bo każdy by oszalał, przesiadając się z roweru do porsche cayenne, a bilet na saksy do Manchesteru zamieniając na kanaryjskie wczasy. Syndrom ą-ę bułki przez bibułkę objawił się wtedy wielu ludziom, którzy, jak to zwykle bywa w takich przypadkach, z zapałem neofity rzucali się na wszystko, co ą-ę bułkowe, tracąc przy tym kontakt z rzeczywistością i wierząc, że są nowymi Anglikami Europy, którzy dorobili się nawet własnych Polaków fedrujących na przodku. Dziś, kiedy mamy odwrotne tendencje i z porsche cayenne ci sami ludzie ze skruchą przesiadają się na rowery, a Polacy - całkiem zasłużenie - zaczęli uchodzić za światłych profesjonalistów, wydawałoby się że Irlandia wróciła wreszcie do Irlandii i że znów jest tą sielską zieloną wyspą roztańczonych buntowników z trzema piwami w systemie,
jaką znamy z wyobrażeń, wyniesionych z dowolnie wybranego irlandzkiego pubu. Niestety, z poprzedniego lodowca zostało całkiem sporo ą-ę bułki, która dzisiaj śmieszy, tumani i przestrasza...
Z racji miejscowej pogody, która jak to zwykle o tej porze roku powoli przechodzi w fazę turbosatanistyczną, usiłowałem niedawno profilaktycznie zakupić aspirynę, a gdyby aspiryna nie pomogła, paracetamol w jakiejkolwiek formie. Wszystkie istoty ludzkie, które spotykam, zaczęły kichać częściej niż się odzywają, głównie z racji krótkich rękawków, noszonych z tęsknoty za latem; należy więc spodziewać się, że choćbym i ja się, za przeproszeniem, skichał i stanął na głowie, to nie uchronię się przez wirusami. Jakieś było moje zdziwienie, kiedy pani w kasie odebrała mi paracetamol, twierdząc, że mogę kupić tylko jedno opakowanie środków przeciwbólowych za jednym zamachem. Nie była mi w stanie wyjaśnić, dlaczego dokładnie tak się dzieje, ponieważ słabo mówiła po angielsku, ale z kontekstu zrozumiałem, że ma to uchronić lekomanów przed praktykowaniem zgubnego nałogu. Zasugerowałem, że mogę wrócić tu za dosłownie dwie minuty i kupić te lekarstwa, i że gdybym był lekomanem, mógłbym ładować pod tym sklepem aspirynę
przez cały dzień, i nikt by mnie przed tym nie uchował, ale nie doczekałem się interpretacji prawnej tego pomysłu, bo następny klient zaczął się poważnie niecierpliwić. Miał w koszyku sześć butelek wódki, ponieważ była sobota. Wszystko wskazywało na to, że nikt nie zamierza uchronić go przed ich wypiciem, a z pewnością miał wielkie szanse na zniżkę albo kartę stałego klienta.
Skoro już o wódzie mowa, to w Irlandii owszem, w ramach poprawności politycznej wprowadzono zakaz sprzedaży alkoholu po godz. 22, co pozwala zarobić restauratorom, ponieważ w pubach ten zakaz nie obowiązuje, a także ułatwiło powszechny zwyczaj robienia zapasów nadmiaru flaszek, na wypadek gdyby miały się przydać w środku nocy. Tendencja ta nasila się w czwartek przed Wielkim Piątkiem, który jest objęty prohibicją całodobowo; sprzedawcy gorzały mają wtedy swój wielki dzień. Z tego co słyszałem, rozwinął się też system samopomocy obywatelskiej, i co bardziej przedsiębiorczy obywatele oferują swoje usługi w zakresie dowiezienia napojów chłodzących na prywatki towarzyskie o dowolniej porze. Ale nie łamią przepisów, dowożą przecież tylko napoje chłodzące.
Ą-ę bułkość rzuca się też w oczy na irlandzkich osiedlach apartamentowców, które są w całości wynalazkiem z czasów boomu i jego najbardziej popularnym dzieckiem. W tutejszej tradycji blok mieszkalny był jak dotąd zarezerwowany tylko dla marginesu, a już na pewno nie dla rodzin z dziećmi, i trzeba było co najmniej dekady, by zmienić podejście autochtonów do ich wyobrażenia o życiu w M-4. Miało to dość dobry skutek, bo wielu mieszkańców Dublina mogło się dzięki temu dowiedzieć, jak wygląda życie w mieście, a poza tym w nowych osiedlach montowano często zlewy z jednym kranem, gazowe podgrzewacze wody zamiast bojlerów i normalne kaloryfery, co dla odmiany przybliżyło wielu ludziom realia życia inne od brytyjskich.
Należy się przy okazji słowo wyjaśnienia, co rozumiem przez kaloryfer nienormalny. Jest to starożytna konstrukcja metalowa z cegłami w środku. Należy podłączyć ją na wiele godzin do prądu, by mogła zgromadzić energię i potem przez równie wiele godzin ją oddawać, co sprowadza się do praktycznego wniosku, że o wiele szybciej i skuteczniej rozgrzewa się tu za pomocą skrzynki whiskey.
W nowych blokach korytarze wykłada się dywanami, co wywołuje nieustającą histerię administracji związaną z ich brudzeniem. Z powyższego powodu nie wolno prowadzać po nich rowerów, aczkolwiek można chodzić po nich w butach. Na butach, jak wiadomo, brud w ogóle się nie osadza.
By było pięknie i estetycznie, nie wolno też wieszać prania na balkonach ani instalować tam talerzy satelitarnej telewizji. Myślę, że to tylko wstydliwa przykrywka smutnej rzeczywistości: przy tak death-metalowej pogodzie pranie można wywieszać za oknem co najwyżej dla ponownego wypłukania.
Jest w tym wszystkim iskierka nadziei, bo wszystkie te anomalia balansuje w irlandzkich blokach zakaz trzymania zwierząt, ze szczególnym uwzględnieniem psów, co uważam za posunięcie godne jakieś międzynarodowej nagrody. Pies, który nie siedzi w fotelu z gazetą i któremu obca jest konwencja genewska, w warunkach M-4 nie spełnia swoich marzeń o szczęściu, a zapamiętany z Polski widok bydlęcia kłapiącego szczęką, które wylatuje z windy prosto na wózek dziecięcy, pozwolę sobie skwitować milczeniem.
Na drugiej szali irlandzkiego mikrokosmosu jest sfera przepisów, których przestrzeganie byłoby wskazane, ale nikt się nimi kompletnie nie przejmuje. Należy do nich zakaz parkowania samochodów na jezdni, co jest tak oczywiste, że nie chyba nie formułuje się tego nigdzie jako zakazu; przypuszczam że to dlatego Irlandczycy uwielbiają zostawiać swoje samochody tam, gdzie je zatrzymali, nie zaprzątając sobie głowy wjechaniem na podjazd do domu albo miejsce parkingowe, po czym wszyscy udają, że w ogóle nie utrudnia to ruchu na ulicy.
Ale tu już wchodzimy na teren bliźniaczy i przez to nudny, bo omijanie przepisów to w końcu także polska tradycja i każdy, kto ich pilnuje, naraża się nad Wisłą na opinię skończonego frajera, w kręgach ą-ę bułkę w najlepszym wypadku zwanego nieudacznikiem. Tak swoją drogą, ciekawe jak w Polsce przyjąłby się zakaz trzymania psów w bloku albo rowerów na balkonach. Czyżby tak samo jak pomysł sprzed lat, który - jeśli dobrze pamiętam - miał zakazywać palenia na ulicy?
Dobranoc Państwu.
Z Dublina, specjalnie dla Wirtualnej Polski, Piotr Czerwiński Kropka Com