PolskaPiotr Czerwiński: Polak Polakowi wilkiem

Piotr Czerwiński: Polak Polakowi wilkiem

Dzień Dobry Państwu albo dobry wieczór. Państwo wybaczą naiwne pytanie, ale czy Polska jeszcze istnieje, czy już się rozpadła i jest teraz tylko wirtualna, bo nie jestem na bieżąco? Docierają do mnie sygnały, z których wynika, że wszyscy Polacy chcą stamtąd uciekać, władza interesuje się głównie walka o władzę i niczym ponadto, ludzie na ulicy patrzą na siebie spode łba, zaś frustracja kierowców sięgnęła zenitu i tradycyjne poganianie światłami zostanie tam urzędowo zastąpione serią z maszynowca. A ja do tej pory myślałem, że jak depresja, to tylko w Irlandii.

Piotr Czerwiński

Czytaj także wcześniejsze felietony Piotra Czerwińskiego

Wot Józku, jaka konfuzja, że się podeprę cytatem z „Czterech Pancernych”. Nie wiem na ile to wynika ze staropolskiej tradycji przechwalania się krzywdami, a także udowadniania, kto jest bardziej chory, a na ile z brutalnego realizmu mesjanistycznego, który nęka ten kraj od jego założenia. Fakt jest faktem, że w zasadzie wszyscy stacjonarni Polacy, którzy skontaktowali się ze mną ostatnio w jakiejkolwiek sprawie, wyrażali zainteresowanie opuszczeniem rodzinnego kraju. Prośbę swą motywowali faktem, że realia życia w ojczyźnie stały się zbyt euforyczne dla przeciętnego umysłu.

Jeśli dobrze zrozumiałem, mieszkańcy Polski osiągnęli szczyt możliwości w dziedzinie wzajemnego uprzykrzania sobie życia i z braku opcji dalszej ekspansji zajmują się pogłębianiem doznań w tej sferze. Znakiem tego do pracy w Polsce chodzi się już teraz tylko po to, by z nerwów wypalać po sto papierosów dziennie i myśleć wyłącznie o skopaniu tyłka kierownikowi, a jeśli jest się kierownikiem, jest się tam wyłącznie po to, by codziennie zamieniać życie swych podwładnych w szambo ze złego snu schizofrenika. Na dodatek obowiązuje tam zasada, że wszyscy wywalają wszystkich, a każda robota dostępna jest tylko po znajomości i społecznie nieakceptowalne stało się zatrudnianie przybłędów z ulicy zamiast niepiśmiennych braci i sióstr lub kolegów od kufla. Do popularyzacji marksizmu przyczynia się też podobno ciągły wzrost cen, przerastających zarobki przeciętnego Polaka, co również ułatwia mu zejście na ciemną stronę mocy i pochwałę drobnej przestępczości.

Generalnie w tym sezonie najmodniejszy jest nastrój wisielczy. Należy mieć szarobure ubranie i nie myć się przez tydzień, a kiedy się umyje, przynajmniej się do tego nie przyznawać. A w ramach samobiczowania oddawać hołd zespołowi The Sex Pistols poprzez rozbijanie sobie na głowie butelek po piwie. Można również gasić sobie na rękach papierosy. W zasadzie brakuje tylko, by uśmiechnięta spikerka z jakiejś trendowej stacji budziła Polaków co rano słowami: „Witam Was drodzy Polacy niezmiernie, tu Warszawa, Polska, planeta Ziemia, jest szósta rano, a teraz wyp.... lajcie tyrać do roboty albo się powieście.” Na znak solidarności z panią spikerką tego dnia żaden kierowca nie przepuści innego kierowcy, chcącego zmienić pas na jezdni. Piesi natomiast będą witali się poprzez cios z główki.

Tyle relacje z Polski, które otrzymuje od stacjonujących tam Polaków, choć wszyscy podkreślają, że stacjonują tam już tylko jedną nogą. Nie wydaje mi się, żeby mówiono mi wszystkie te rzeczy tylko po to, by podnieść mnie na duchu, no bo przecież my tu klepiemy nędzę, szorując sedesy starym dziadom na zmywaku, w ogólnym myślowym skrócie i tak nas będą po wsze czasy widzieli co poniektórzy rodacy. Nie chcę też wywoływać efektu „zygu-zygu-a-nie-mówiłem”, bo nie jestem aż taki mściwy; niechaj po wsze czasy trwa radość tych, którzy cieszyli się z naszej emigracji, wierząc, że na emigracji schodzi się na psy. Nie zamierzam też udowadniać sobie i wszystkim dookoła, że w Irlandii jest przecudownie, bo to jeszcze inne skrzywienie Polaków, ty, razem Polaków wyemigrowanych. Na szczęście do gloryfikowania tej cudacznej krainy jest mi bezpiecznie daleko i nie będę robił z siebie zakompleksionego idioty, ogłaszając że znaleźliśmy tu raj na obiecanej ziemi. Mimo to skłonny jestem twierdzić, że żyje się tu dużo wygodniej.
Może nie jest cudownie, ale za to jest wesoło. I choćby nie wiem jak zacofany był ten kraj względem Rzeczpospolitej, przynajmniej w jednej dziedzinie zawsze będzie do przodu: nikt tu nikomu nigdy nie zatruwa życia.

Nie wiem na ile to wynika z tradycji – dla odmiany irlandzkiej – ale jak mawiają starzy górale z portu w Dun Laoghaire, tu zawsze królowały nastroje depresyjno- paniczne, z tą różnicą, że wszyscy umieli się z nich nabijać, wciąż zawodząc przy tym, jakby było im w życiu tragicznie. Trudno dociec czy to z powodu satanistycznej pogody, czy równie wzruszającego wpływu przyjaciół zza morza, którzy z uporem maniaka krzewili na drogach tego kraju lewiznę. Tak czy owak, przygnębienie zawsze było w tych stronach uczuciem kultowym, leczonym za pomocą sfermentowanych drożdżowców oraz doraźnie poprzez unikanie angielskiego akcentu, i to zostało im do dziś, chociaż przyjaciele zza morza już dawno wynieśli się na swoje podwórko, pozostawiając po sobie rzeczoną lewiznę na ulicy.

Teraz do tradycji dołączyły się autentyczne realia, które nie pozwalają Irlandczykom zapomnieć o istocie prawdziwej irlandzkości. Po latach błędów i wypaczeń do Irlandii wrócił kryzys i ogólna niedyspozycja gospodarki, która zawsze była znakiem rozpoznawczym tego kraju. Nędzne klimaty upowszechniły się tutaj do tego stopnia że telewizja zaczęła pokazywać obrady parlamentu, a ludzie zaczęli narzekać na premiera, co też znaczyło, że wiedzą, kto jest aktualnie premierem w tej interesującej krainie. Po tym mniej więcej poznaje się, że sytuacja w kraju nie jest za wesoła, bez względu na to, o jaki kraj się rozchodzi... Gospodarczo, technologicznie i pod paroma innymi względami taka na przykład Polska wypada w zestawieniu z Irlandią naprawdę nienajgorzej.

W zasadzie powinienem tylko dodać, że nie wiem już jak można żyć w tych warunkach, tyle że żyć w nich da się zupełnie bezstresowo i całkiem wygodnie. I bynajmniej nikt nie zamierza z ich powodu odbierać sobie życia, chyba że naprawdę ma problemy psychiczne. Naszym jedynym problemem psychicznym jest to, że bywamy za bardzo weseli i nie chcemy się pozabijać, kiedy ktoś nas wyprzedza na ulicy.

Wszystko to sprowadza się do jednego prostego wniosku: to nie warunki, tylko ludzie i nastawienie wywołują depresję. Pod jednym względem Polska naprawdę może być drugą Irlandią, choć jej do tego daleko. Chcecie magicznego przepisu na wyjście z depresji, moi drodzy Polacy? Przestańcie sobie skakać do gardeł. Zacznijcie się szanować. Zacznijcie wyciągać do siebie ręce, a nie zaciśnięte pięści. Wytłumaczcie sobie, że to życie jest dla was, a nie wy dla życia. I że to dotyczy wszystkich, i każdy za to odpowiada. Inaczej choćby w Polsce naprawdę zapanował raj na ziemi, prędzej czy później Polacy sami go sobie obrzydzą do imentu, sugerując, że uratuje ich już tylko emigracja.

Natomiast świstak siedzi i zawija w te sreberka.

Dobranoc Państwu.

Z Dublina, specjalnie dla Wirtualnej Polski, Piotr Czerwiński Kropka Com

Źródło artykułu:WP Wiadomości
złośćdepresjakierowca
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)