Piotr Caliński: Policja będzie gorzej oceniana niż biskupi tuszujący pedofilię
Doszliśmy do momentu, w którym policja nie jest w stanie przyznać się do błędu i rzetelnie przedstawić faktów. - mówi WP Piotr Caliński. Przez jego szkolenia przeszło około 70 tys. funkcjonariuszy. - Nie zgadzam się z komendantem głównym, że należy zostawić policję w spokoju, a wewnętrzne służby wszystko wyjaśnią - podkreśla były komendant Centrum Szkolenia Policji w Legionowie.
30 lipca po interwencji policji na przystanku MPK i we wrocławskiej izbie wytrzeźwień umiera 25-letni Dmytro Nikiforenko.
2 sierpnia, także we Wrocławiu, po interwencji policji umiera 29-letni Łukasz Łągiewka. Rodzina poprosiła o pomoc policję, bo zamknął się w mieszkaniu i zaczął wysyłać do bliskich SMS-y, których treść sugerowała, że może chcieć popełnić samobójstwo. Z relacji siostry wynika, że podczas interwencji Łukasz został przez policjantów potraktowany gazem, był przyduszany, bity pałkami i pięściami w głowę.
6 sierpnia w Lubinie, prawdopodobnie już trakcie interwencji czterech policjantów, umiera 34-letni Bartosz Sokołowski. Na nagraniu z monitoringu widać, jak jeden z policjantów przytrzymuje mu ręce, a drugi przyciska go do ziemi. Chwilę potem mężczyzna przestaje się ruszać, jest cucony. Zabiera go karetka.
We wszystkich tych sprawach toczy się prokuratorskie śledztwo. Policja zaprzecza związkowi pomiędzy śmiercią zatrzymanych a działaniami funkcjonariuszy i przebiegiem interwencji.
O tym, czy policja ma problem z brutalnością, Wirtualna Polska rozmawia z Piotrem Calińskim. To audytor, analityk, doradca i ekspert w zakresie bezpieczeństwa biznesowego, wykładowca Collegium Civitas oraz były komendant Centrum Szkolenia Policji w Legionowie i wicedyrektor gabinetu Komendanta Głównego Policji.
Tomasz Molga: Czy tragiczną serię dolnośląskiej policji można jeszcze uznać za zbieg okoliczności, wypadek przy pracy, a może policja ma również problem z brutalnością we własnych szeregach?
Piotr Caliński: Takie pojedyncze zdarzenia potencjalnie mogą zaistnieć, ale jako incydent, a nie seria, gdzie pojawiają się krew oraz rozpacz rodzin.
Jeśli trzy tragiczne interwencje koncentrują się w jednym garnizonie, to należy dogłębnie zbadać problem, znaleźć przyczyny i rekomendować rozwiązania do uwzględnienia podczas szkolenia policjantów, dowodzenia, a także zmiany procedur i sposobu stosowania środków przymusu.
Od kilku już lat w woj. dolnośląskim nasycenie zdarzeniami nadzwyczajnymi jest dramatycznie wysokie. Pamiętamy tortury wobec Igora Stachowiaka, tydzień temu agresywną interwencję wobec dwóch studentów niemieckich, pijanego prokuratora, który eksponował swoją nagość w trakcie zakupów w sklepie.
Gdzieś muszą być przyczyny takiego zjawiska. Każdy przypadek był inny, ale mechanizm trzeba zidentyfikować, aby właściwie zarządzić ryzykiem niewłaściwych, tragicznych w skutkach interwencji służb patrolowych.
Nie szukałbym wyłącznie głów do ścięcia. Same dymisje nie rozwiążą problemu, a gdy nie poznaliśmy przyczyn, oznacza to, że de facto czekamy na kolejne podobne zdarzenia, zamiast im zapobiegać.
Co wynika z tego, czego już dowiedzieliśmy się o tych tragicznych wydarzeniach?
Z relacji rodzin zmarłych osób, nagrań monitoringu, pracy, jaką wykonały media, wynika moje przekonanie, że doszło do poważnych błędów i nieprawidłowości.
Żadna z tych sytuacji nie rozwijała się w taki sposób, aby kończyć się biciem pałką, podduszaniem, gazowaniem. Relacje sugerują wręcz stosowanie agresywnej przemocy zamiast obezwładniania. W kilku z nich, rozgrywających się na dworze, wystarczyło skorzystać z siatki obezwładniającej, co ułatwiłoby skuteczne ograniczenie swobody ruchu zatrzymanemu.
Nie mogę wręcz uwierzyć, jak zakończyła się sprawa Łukasza Łągiewki z Wrocławia.
Najpierw mamy wezwanie od rodziny, żeby policja przyjechała pomóc, bo bliscy martwią się stanem mężczyzny, który zamknął się w mieszkaniu i może sobie zrobić krzywdę. Podkreślam, że mieliśmy tu prośbę o pomoc skierowaną do policji.
Zjawiają się funkcjonariusze, a finał jest taki, że chłopak zostaje poturbowany i umiera w szpitalu. Tak rodzi się wiktymizacja wtórna osób bliskich pokrzywdzonemu i brak zaufania do policji.
Policja uznała, że przebieg interwencji nie ma związku ze śmiercią, a funkcjonariusze interweniowali z narażeniem życia. Ujawniono nagranie pokazujące, że zatrzymywany miał przy sobie nóż.
To był tylko wycinek nagrania do momentu, aż pokazał się nóż. Nie znamy wszystkich rozgrywających się scen, policja oszczędnie i wybiórczo gospodaruje obiektywnymi materiałami. Nie jest to dobra strategia komunikacyjna.
Niezależnie od tego mamy także zeznania świadków - członków rodziny i osób postronnych. Wynika z nich jednoznacznie nadagresywność funkcjonariuszy. Każdy, kto kiedykolwiek znalazł się w sytuacji zagrożenia, musi docenić umiejętność zapanowania nad takimi emocjami. Kreuje się ją poprzez dobór profilu osobowości do służby, później poprzez szkolenia oraz dowodzenie i nadzór w codziennej służbie.
Niemniej dalsza relacja ze strony rodziny jest wstrząsająca. Mężczyznę należało obezwładnić stosując skuteczne środki przymusu, ale i to z rozsądkiem. Uderzając twardą pałką, można złamać kość ręki i wytrącić ten nóż albo spowodować obezwładniający ból po uderzeniu w mięśnie. Ale taką pałką można też bez trudu rozbić czaszkę, doprowadzając do tragicznego finału. Nie znamy szczegółów przebiegu interwencji, pojawiło się także ograniczone zaufanie do anatomopatologii, wskutek manipulowania przekazem na temat wyników sekcji zwłok.
Na ekrany kin wchodzi za tydzień film "Żeby nie było śladów" - inne okoliczności, inne realia polityczne, ale problem ten sam: brutalne działania aparatu przymusu i obarczanie winą innych.
Sądzi pan, że brutalność niektórych policjantów wynika z frustracji związanej z tym, że mają mało doświadczenia w pracy na ulicy, a braki w wyszkoleniu nadrabiają agresją?
Jest to bardziej złożone. Brutalność akcji policjantów to część szerszego zjawiska, związanego z narastaniem agresji we wszystkich grupach społecznych. Policja nie działa w odcięciu od realiów życia społecznego.
Od kilku lat jesteśmy poddawani działaniu fali nacjonalistycznego populizmu. Odrębnej dyskusji wymagałoby wskazanie przyczyn globalnego zjawiska narastania jego europejskiej i amerykańskiej fali. Bardzo dobrze widać to było w Stanach Zjednoczonych na przykładzie rządów Donalda Trumpa, a w najbliższych nam obserwacjach także można zauważyć tego symptomy.
U nas też politycy zarządzają poprzez podsycanie konfliktów społecznych, wzbudzanie niepokoju, obaw i wskazując wrogów społeczeństwu. Ten klimat udziela się także policjantom.
To naprawdę może się przekładać na działania podczas interwencji?
Mam tylko podejrzenia i przeczucia wynikające z moich doświadczeń, bo brakuje rzetelnego komunikatu ze strony policji. Obejrzałem dokładnie wszystkie nagrania dotyczące interwencji i śmierci Dmytra Nikiforenki z Ukrainy. Policja tłumaczyła, że mężczyzna był agresywny. A co widzimy na filmach?
Owszem był pijany, ale siedział spokojnie, w autobusie wręcz przysnął, później na ławce też siedział nieruchomo. Skąd więc ta agresja?
Gdybym wyjaśniał tę sprawę, zacząłbym drążyć ten wątek, sekunda po sekundzie. Bo co się właściwie mogło tam wydarzyć, że u zamroczonego mężczyzny budzi się agresja na tyle duża, że rzekomo zaczął atakować policjantów?
Może było tak, że oni usłyszeli bełkotliwą mowę w języku ukraińskim i zrobili mu coś, na co odpowiedział atakiem. Pewne analogie mogą dotyczyć także "alergii" na język niemiecki, co obserwowaliśmy przed kilkoma dniami; "obcy twój wróg"?
Jak pan zacząłby wyjaśnienie tych interwencji?
Liczą się najdrobniejsze szczegóły. Kto kierował interwencją, kto dowodził, był prawdziwym szefem i wydawał polecenia. Czy ten funkcjonariusz miał doświadczenie i czy cieszył się autorytetem kolegów? A może został wyznaczony przez komendanta, bo był jego pociotkiem, albo krewnym działacza? Co przełożeni wiedzieli o tych policjantach? Kto i jak szkolił tych ludzi z posługiwania się pałką, bronią, paralizatorem? Jakie profile osobowości reprezentowali? Jak przebiegała ich dotychczasowa służba?
Pytań zresztą powinno się postawić wiele. Jakie wnioski wyciągnięto we Wrocławiu po sprawie Igora Stachowiaka i jak przekuto je na praktykę służby, na ilu szkoleniach doskonalących o nich mówiono, jakie dodatkowe kompetencje wpojono funkcjonariuszom, jakie procedury zmieniono.
Pracując w policji, wiele razy zachęcałem szefów, aby brać podobne zdarzenia pod lupę. W 2000 roku, kiedy z cyrku w Warszawie uciekł tygrys, podczas pościgu za zwierzęciem doszło do chaotycznej strzelaniny, padło około 50 strzałów. Od policyjnej kuli zginął weterynarz.
Wówczas też nie potrafiono przyznać się do błędu. Winą próbowano obarczyć pogotowie, które rzekomo nie uratowało postrzelonej ofiary.
Tego typu dramatyczne wydarzenia uważam za bezcenne dla zmian w szkoleniu i przebiegu interwencji, choć wiem, że brzmi to koszmarnie. Ale tylko wyciągając wnioski i korygując zachowania można unikać powielania błędów.
Przez lata byłem przedstawicielem polskiej policji w kilku europejskich akademiach policyjnych - MEPA, CEPOL, AEPC. I wszędzie takie sprawy wywołują podobne reakcje. Wkłada się mnóstwo starań, aby dotrzeć do sedna sprawy, aby po tragicznym incydencie policja wychodziła z takich kryzysów mądrzejsza i lepiej przygotowana do służby w zaskakujących okolicznościach.
Pracowałem 1997 roku w zespole Interpolu, który badał sprawę belgijskiego pedofila, Marca Dutroux, nazywanego "potworem z Charleroi". Jego ofiary były stręczone m.in. politykom i wysokim funkcjonariuszom służb policyjnych. Analiza tej sprawy wywołała małą, niestety, zbyt małą, rewolucję w belgijskich służbach i świecie polityki. Sądzę, że gdyby została jeszcze bardziej pogłębiona, reperkusje byłyby znacznie szersze.
Uważam, że w Polsce brakuje ośrodków zainteresowanych kompleksowym wyjaśnianiem zdarzeń, wyciąganiem wniosków systemowych i wypracowywaniem rekomendacji, których skuteczność jest weryfikowana po jakimś czasie.
Dominuje bardzo krótka pamięć historyczna i zarządzanie kryzysowe, polegające na zrzuceniu wilkom z sań jakiegokolwiek smakołyku…a sanie gnają dalej. To nie jest metoda na doskonalenia organizacji i procesów.
Ma pan poczucie, że z ostatnich dramatów będą wyciągnięte wnioski na przyszłość?
Nie zgadzam się z komendantem głównym policji, że należy pozostawić policję w spokoju, a jej wewnętrzne służby już wszystko należycie wyjaśnią. Doszliśmy do momentu, w którym policja nie jest w stanie przyznać się do błędu i rzetelnie przedstawić faktów. Dyskretnym milczeniem pominę efektywność działania BSW.
Cała Polska zobaczyła, jak rzecznik policji zapewniał, że Bartosz Sokołowski żył, gdy zabierało go pogotowie. Mija kilka tygodni i policja zostaje przyłapana na kłamstwie. Bo jej wersji przeczą ujawnione w mediach nagrania z pogotowia, wskazujące, że zabierano do karetki martwą osobę; dobrze, że to wyszło na jaw. Ale to bardzo źle świadczy o policji, bo próbowano chronić się za kłamstwem. Stało się najgorsze, co mogło się przydarzyć. Totalna blaga.
Niepokoją mnie informacje, że w mieszkaniu rodziców zmarłego mężczyzny pojawia się patrol kryminalny, który zabezpiecza telefon z nagraniami interwencji i szuka narkotyków. Przypomina mi to sprawę Igora Stachowiaka, gdzie ginęły dowody i kasowano nagrania.
Próbowano usunąć nagranie z kamery zainstalowanej w paralizatorze, bo było ono dowodem na brutalne tortury. Niszczenie dowodów rzeczowych stało się niestety już dość ugruntowaną praktyką. Przypomnijmy choćby "uszkodzenie" kości pamięci rządowego auta pani premier Szydło.
Na nagraniach z interwencji wobec Bartosza Sokołowskiego, które trafiły do sieci, widać, jak jeden z policjantów przytrzymuje mu ręce, a drugi przyciska go do ziemi. Czy policjanci są uczeni, że należy przyciskać kolanem głowę i szyję do ziemi, żeby zatrzymywany przestał się miotać?
Policjanci są uczeni przede wszystkim chwytów obezwładniających. Używanie siły powinno być skuteczne, ale poprzez bezpieczne zablokowanie możliwości ruchu zatrzymywanej osoby. Nie może być egzekwowane biciem, aż stawiający opór się podda albo straci przytomność.
Wiadomo, że naciskanie tętnicy szyjnej przez 30 sekund poprzez ograniczenie krążenia krwi doprowadzi do zasłabnięcia. Takie techniki muszą być zastrzeżone dla służb antyterrorystycznych, funkcjonariuszy, którzy przy wielkim opanowaniu i dużym treningu będą znali granicę możliwości użycia tego środka.
Policjantom wpaja się technikę i taktykę interwencji, zasady zakładania kajdanek, chwyty obezwładniające, ale brakuje im umiejętności przewidywania zachowania osób, obserwowania otoczenia, wyciągania wniosków, jak można rozwiązać problem.
Stosują najprostsze środki i czasem, niestety, nie jest to racjonalnie kontrolowane; rządzą emocje.
Wróćmy jeszcze do tej radykalizacji życia społecznego. Naprawdę uważa pan, że przyczyniają się do tego politycy?
Źle się stało, że ostatnio policja stała się służbą, która wyraźnie odbiera sygnały od polityków. Nie oszukujmy się, stała się potrzebna rządzącym do pacyfikowania demonstracji. Politycy wzywali do tego, że państwo musi pokazać siłę i być stanowcze, że należy okazywać determinację wobec grup protestujących przeciwko władzy.
Nie potrafię zrozumieć po co, czyją decyzją i jakim cudem na proteście kobiet pojawiają się policjanci z biura operacji antyterrorystycznych. Widzieliśmy, jak ochoczo używali pałek teleskopowych wobec manifestantów, w tym kobiet. Przypominało to rajd zagończyków, którzy z płomieniem w oczach szukali okazji do ujścia swojej agresji.
Naprawdę na miejscu szefów policji bardzo poważnie zainteresowałbym się, czy ci funkcjonariusze zgłosili się na demonstracje na ochotnika, czy też ktoś wydał im rozkaz i co dokładnie zostało tym policjantom przekazane na odprawie. Co wiemy o tych funkcjonariuszach i dlaczego tak postępowali? Jakie konsekwencje wobec nich wyciągnięto? Lub, jeśli działali na rozkaz, jakie nagrody otrzymali?
Sądzi pan, że tragiczne interwencje czy wydarzenia w trakcie Strajku Kobiet odciskają piętno na poziomie zaufania do policji?
Pamiętam czasy na początku lat 90., kiedy policja ścigała się o pierwsze miejsce w rankingu zaufania ze strażą pożarną, wojskiem i kościołem katolickim. Przez wiele lat zaufanie do policji rosło, ale od kilku lat ta służba jest pod koniec rankingów. Jeszcze gorzej oceniany jest tylko kler i politycy.
Dramat dopełni się, kiedy po kolejnych aferach i kłamstwach rzeczników policja jako formacja będzie gorzej oceniana niż biskupi tuszujący pedofilię.
Jednak pamiętajmy, że przenoszenie tego na całą grupę funkcjonariuszy byłoby nieuczciwością. Znam, widziałem, szanuję i doceniam ciężką, codzienną służbę tysięcy policjantów.
Przyjrzyjmy się jednak, jak w niektórych sytuacjach policjanci naciągają kominiarki i maseczki pod same oczy, aby ich nie rozpoznano. Przed żonami, matkami, wstydzą się tego, co każe im się robić. Widać to w ich oczach. Takiego zjawiska nie dało się dawniej zauważać.
Czy błędy popełniane są już na etapie rekrutacji? Ukuto tezę, że przez niskie zarobki służba przez dekady borykała się z negatywną selekcją kandydatów z rynku pracy. Do policji szli ci, którzy nie znaleźliby pracy płatnej lepiej niż 3 tys. zł.
To część problemu. Przy braku policjantów łagodzi się kryteria zdawalności testów psychologicznych, bo trzeba szybko łatać luki kadrowe. Do służby wchodzi coraz więcej osób z tendencjami do przemocy, ale też chłopaków sympatyzujących ze skrajnymi narodowcami.
Może grozić nam to, co kilka lat temu stało się w oddziałach Bundeswehry: powstały komórki nacjonalistów, planujące zamachy m. in. na polityków.
Niemiecki Urząd Ochrony Konstytucji do dzisiaj ma mnóstwo pracy, bowiem zjawisko nie zniknęło po dotychczasowym rozpracowaniu około 300 żołnierzy. Nie wiem, czy nasze służby mają świadomość skali działania takich grup w polskich służbach mundurowych; optymistycznie zakładam, że tak.
Tak naprawdę wiele zależy od szkolenia i dalszego wdrażania do służby, pod okiem patrona. Kiedyś uczestniczyłem przez kilka dni w rekrutacji do angielskiej policji. Dziwiłem się, że oni akceptują kandydatów, którzy otwarcie mówią na rozmowie kwalifikacyjnej, że przychodzą, bo obawiają się bezrobocia i szukają stabilnego zatrudnienia.
Tłumaczono mi, że szkolenie trwa wystarczająco długo, aby taką osobę profesjonalnie wykształcić i ukształtować, napakować wartościami i na koniec stopniowo weryfikować, czy nadaje się do służby. Młody policjant-adept pracuje pod okiem bardziej doświadczonego, dostaje coraz trudniejsze zadania, interwencje i jest rozliczany z tego, jak sobie poradził.
Mało tego - idą razem do baru na piwo, ale to jest kolejny nieoficjalny test, bo bacznie obserwuje ich psycholog. Takie sito zabezpiecza przed osobami ze skłonnościami do patologicznych zachowań.
Byłem zwolennikiem dziesięciomiesięcznego kursu podstawowego dla policjantów. Teraz z niepokojem słyszę, ten czas został skrócony do 3-4 miesięcy, a w czasie pandemii część zajęć dla policjantów prowadzono on-line. Jeśli w jednostce liniowej kontynuowano z nimi szkolenia praktyczne, wszystko może być OK, ale takie sytuacje należą niestety do rzadkości.
Dominuje praktyka: dostałeś papier ze szkoły - to do roboty. Bardzo wąskie i mało perspektywiczne myślenie, aczkolwiek zawsze uzasadniane wakatami w jednostkach terenowych policji.
Ilu policjantów wyszkolił pan w trakcie swojej kariery?
Myślę, że przez 15 lat podpisałem jakieś 70 tys. świadectw ukończenia różnych szkoleń przez policjantów. Bardzo dużą liczbę wśród nich stanowili funkcjonariusze z prewencji. Niektórych absolwentów spotykam na ulicy. Pytam co słychać w służbie, a oni odpowiadają, że najlepiej zmienić temat, bo chcą przetrwać i dotrwać do możliwie wczesnej emerytury. To przykre.