Pif-paf i tańczymy
Tacy to buntownicy ery techno: bez pozwolenia grają i tańczą w mieście, ale jak przyjdzie policja, to się grzecznie zwiną i pojadą gdzie indziej. I jeszcze ładnie papierki pozbierają po sobie.
06.08.2007 12:23
Impreza zaczyna się od wykonania telefonu na przekazywany w konspiracji numer komórki. Odzywa się poczta głosowa: „Pif-paf. Jak widzicie, w Berlinie pada. Dlatego spotykamy się nie w lasku Schlesischer Busch, a przy moście Oberbaumbrücke. Do zobaczenia”. Jeśli szybko zareaguje się na to zaproszenie, to może jeszcze uda się zobaczyć, jak cztery samochody osobowe zatrzymują się na moście nad Szprewą. Wyskakuje z nich dwanaścioro młodych ludzi, którzy zaczynają wyładowywać sprzęt na zadaszony chodnik. Ktoś rozstawia stoły, dziewczyna z długim blond warkoczem rozkłada na nich dwa gramofony, regulator, dwa laptopy. Jakiś młody mężczyzna taszczy generator i rozwija kable, na końcu z samochodu wyładowywane są skrzynki z napojami: piwem i „bienadą” (drink z piwa i cytrynady) – żadnej coli.
Zdobywanie miasta
Organizatorzy imprez są już wprawieni w montażu sprzętu, każdy ich ruch jest precyzyjny: cała operacja musi się odbyć szybko, bo przecież nikt nie wie, ile pozostało im czasu, zanim pojawi się policja. Jest sobotnie popołudnie, wpół do czwartej, elektroniczna muzyka rozbrzmiewa w okolicach mostu, w kierunku dzielnic Kreuzberg i Friedrichshain. Nielegalna impreza „Pif-paf” może się rozpocząć.
Grupka wtajemniczonych gromadzi się, kiwa głową w geście powitania i zaczyna podrygiwać w takt muzyki. Mają sprane t-shirty, postrzępione szwy, staromodne spodnie w kratę, grzeczne fryzury – jak u uczniaków. Imprezowicze nie wyglądają jednak na ubogich – każde rozdarcie, każdy ścieg na ubraniu nie jest przypadkowy i dużo za niego zapłacono. To nie jest strój niższej warstwy społecznej. Ci młodzi ludzie postrzegają samych siebie jako awangardę. Spotykają się popołudniami na jednym z mostów, ponieważ znudziła im się normalna zabawa w klubach, barach czy dyskotekach. Nie chcą wyłącznie pić, tańczyć i wymieniać się numerami telefonów; chcą coś przeżyć. Nowe doświadczenie, przygoda, rajd po mieście.
Imprezy na otwartym powietrzu tego lata organizowane są w całym mieście – bez opłaty za wstęp, za to z tanimi drinkami zamiast drogich kolorowych koktajli. I pewnie, jak to zazwyczaj bywa z imprezowymi trendami, podobne imprezy zacznie się organizować we wszystkich większych miastach kraju. Urok takich spontanicznie organizowanych spotkań polega na tym, że zabawa rozkręca się momentalnie. Nie ma tu miejsca na bezczynne stanie i sondowanie lokalu. Taka nielegalna impreza może przecież w każdym momencie zostać rozgoniona. Sam pomysł na organizowanie nielegalnych imprez nie jest czymś nowym – ale ich lokalizacja już tak. Miejscem spotkań nie są już opuszczone hale fabryczne czy podmiejskie tereny. Organizatorzy na nowo „zdobywają miasto” – uczęszczane przez przechodniów miejsca, centralnie położone, gdzie zostaną zauważeni.
Młody mężczyzna tańczy rozbawiony przy jednym z dwóch głośników, rozstawionych pod Oberbaumbrücke. Ma na sobie dżinsy, ciemnozieloną lnianą koszulę, a do tego kultowe trampki firmy Converse. Jego styl można by określić mianem lekko nieświeżego, co jest efektem zamierzonym. Student Marc często bierze udział w nielegalnych imprezach które w jego środowisku nazywa się różnie: „Wir sind Park” (Park to My), „Club der Dilettanten” (Klub Dyletantów), „Reclaim the Sparkasse” (Odzyskać kasę oszczędnościową) „Reclaim the Hinterhof” (Odzyskać podwórze) czy „Peng Peng” (Pif-paf). Marc opowiada, jak to wszystko funkcjonuje. Krok pierwszy: zalogować się na forach internetowych freundeberlins.de lub restrealitaet.de. Dostęp do tych stron jest jednak możliwy tylko za poręczeniem kogoś, kto jest już członkiem tej społeczności. Kiedy jest się już zalogowanym, dostaje się numer komórki oraz informacje o dacie i godzinie. Krok drugi: kilka godzin przed oznaczonym terminem należy zadzwonić na podany numer i wysłuchać krótkiej
łamigłówki, na przykład: „Dużym pojazdem o numerze 104 podążaj na miejsce, gdzie śmierć czuje się jak w domu”. Krok trzeci: rozwiązać łamigłówkę, rozpoznać miejsce imprezy (autobusem linii 104 do cmentarza) i udać się tam. Tego wieczora było trochę łatwiej. Ponieważ lokalizacja imprezy została zmieniona, organizatorzy nie mieli już czasu na wymyślenie kolejnej łamigłówki.
Organizatorzy wiedzą: im większe wyzwanie, tym szczęśliwsi są ci, którym się udało i trafili na miejsce imprezy. Mogą się czuć jak poszukiwacze przygód. – Kiedyś będę mógł powiedzieć, że byłem członkiem historycznego ruchu – mówi Marc i pokazuje tym samym, jak wielka jest tęsknota młodych za poczuciem, że coś osiągnęli – jako następcy generacji Woodstock. Nikt nie chce tu być po prostu członkiem zabawowego towarzystwa. Wszyscy chcą przeżyć coś większego, ważniejszego. Nawet jeśli istnieje podejrzenie, że chodzi przede wszystkim o samą zabawę, odpowiednie przesłanie zawsze się znajdzie. Tino, który z jedenastoma przyjaciółmi organizuje imprezy „Pif-paf”, manifestuje swoje podejście do sprawy: Chcemy odzyskać dla siebie kawałek miasta. Ten 29-letni student bioinformatyki bardzo niechętnie podaje szczegóły dotyczące imprezy i jej ideologicznego kontekstu. – Odbieramy tylko to, co do nas należy. W końcu jesteśmy mieszkańcami Berlina – mówi Tino i uśmiecha się z urokiem czarującego rzezimieszka. – Dzięki
pomysłowi na tę „nielegalną partyzantkę” wpadliśmy również na hasło, pod którym będą się odbywały nasze imprezy – opowiada. – Pif-paf, ręce do góry, my chcemy tu tańczyć: zająć kilka metrów kwadratowych publicznej przestrzeni i na niej dobrze się bawić.
Ludzie związani z „Pif-paf” nie chcą niczego niszczyć, nikogo prowokować ani nikomu przeszkadzać. Chcą tylko organizować imprezy, na których nikt się nie wzbogaci. Imprezy bez banerów reklamowych.
Choć reklamę można z ironią wykorzystać do własnych celów: Marc opowiada o innej imprezie w jasno oświetlonym holu jednej z filii Kasy Oszczędnościowej (Sparkasse) w Penzlauer Berg. Basy rozbrzmiewały z dwóch głośników, ludzie pocili się za zaparowanymi szybami, a w tle bankomaty z monogramem Sparkasse i plakaty reklamujące nieodpłatne doradztwo inwestycyjne. Tańczące dziewczęta nie musiały potykać się o śmieci i potłuczone szkło, tylko stukały obcasami po kamiennej posadzce. Kamieniami się nie rzuca
Organizatorzy imprez „Reclaim the Sparkasse” przenoszą się ze swoimi imprezami z jednej filii do drugiej. Wybór lokalizacji nie jest zupełnie przypadkowy. Kasy oszczędnościowe co rusz organizują dla młodzieży jakieś imprezy: konkurs recytatorski w szkołach, spotkanie na plebanii czy mały koncert w miasteczku. Prawie każdy uczeń czy student nosi przy sobie kartę Sparkasse, która gwarantuje dostęp do sal bankomatowych. O tym przypomnieli sobie organizatorzy nielegalnych imprez. Przedstawiciele Sparkasse podchodzą do całej sprawy ze spokojem. Nawet, jeśli dochodzi do jakichś zajść, imprezowicze są bardzo spokojni.
Nad Oberbaumbrücke przestało padać, ale około wpół do dziewiątej mostem zaczyna przejeżdżać w tę i z powrotem policyjny radiowóz. Pięć minut później na jezdni stoją już dwa radiowozy: funkcjonariusze przyglądają się bawiącym się młodym ludziom. Kilku mieszkańców Kreuzbergu się poskarżyło: impreza musi się natychmiast zakończyć. – Gdyby wcześniej poszli do urzędu ds. porządku i bezpieczeństwa publicznego i zgłosili organizację imprezy, to musieliby teraz tylko ściszyć muzykę, ale chcieli zrobić coś nielegalnego, bo wydaje im się to fascynujące. Ale teraz już koniec tej zabawy! – mówi policjant i nie musi się obawiać, że polecą na niego kamienie. Nie wydaje się on wrogiem młodych uczestników imprez, raczej przyjaznym żandarmem.
Ze stoickim spokojem składają swój sprzęt i ładują wszystko z powrotem do samochodu. Uczestnicy imprezy również zachowują spokój. Wiedzą, co należy teraz robić. Oddalają się z tego miejsca, rozbiegają w różnych kierunkach, by po paru chwilach zadzwonić na poufny numer komórkowy. Są trochę poirytowani, bo po godzinie nagranie na poczcie głosowej nie zostało jeszcze zaktualizowane. Spotykają się przy następnym moście. Wkrótce niektórzy z gości tłoczą się tam, nieustannie odsłuchują pocztę głosową i czekają na informacje. – Wiecie, gdzie przenosi się impreza?, Wy też czekacie?
Wpół do dwunastej na poczcie pojawia się wreszcie wiadomość: Pif-paf. Czekamy na was w lasku Schlesischer Busch. Kiedy Marc dociera do parku położonego w dzielnicy Treptow, wszystko jest już przygotowane. Stojąca lampa oświetla stół z gramofonami, jakaś dziewczyna z brygady Pif-paf stoi za konsolą i gra. Trzy dziewczyny tańczą jak zaczarowane wokół stołu.
Muzyka techno rozbrzmiewa nad okolicznymi łąkami. Mała czerwona lampka zawieszona na gałęzi pobliskiego drzewa pełni rolę kuli dyskotekowej. Z daleka widać tylko mały świecący punkcik w parku tonącym w ciemnościach. Kiedyś Tino i jego przyjaciele będą musieli wyłączyć generator i załadować swój sprzęt do samochodu. Zanim jednak odjadą, posprzątają. Rewolucjoniści nie chcą pozostawić po sobie nawet najmniejszego śmiecia.
Lara Fritsche