Pieńkowska odeszła z TVP, bo była dociekliwa ws. Rywina?
Według wicemarszałka Sejmu Tomasza Nałęcza, kontynuującego przed warszawskim sądem rejonowym swoje wyjaśnienia w procesie wytoczonym mu przez byłego prezesa TVP Roberta Kwiatkowskiego, odsunięcie Jolanty Pieńkowskiej od prowadzenia "Wiadomości", to efekt jej dociekliwości w sprawie ewentualnych związków Kwiatkowskiego z tzw. aferą Rywina.
13.07.2005 | aktual.: 13.07.2005 16:58
Kwiatkowski wytoczył sprawę w związku z wywiadem "Dość PRL-u na Woronicza", którego Nałęcz (wówczas UP, obecnie SdPL), wówczas przewodniczący komisji śledczej badającej aferę Rywina, udzielił "Życiu Warszawy" we wrześniu 2003 r. Powiedział w nim m.in., że Kwiatkowski brał udział "w pracach legislacyjnych, (...) którymi w ogóle nie powinien się zajmować", że działał za kulisami afery Rywina "w sferze szarości i nieformalności", "ingerował w kwestie politycznej własności mediów", "przeprowadził pozorne reorganizacje w TVP służące tuszowaniu afery Rywina" i szykanował ówczesną dziennikarkę "Wiadomości" Jolantę Pieńkowską za "zadawanie niewygodnych pytań" w wywiadach prowadzonych przez nią w radiowej Trójce.
Nałęcz powiedział też, że Kwiatkowski "posługiwał się czysto peerelowską metodą szykanowania ludzi", a w szczególności Pieńkowskiej, że "uczestniczył w grupie związanej z aferą Rywina", "jego zachowania nie mieściły się w standardach państwa demokratycznego i cywilizowanego", i że zachowuje się w TVP jak "peerelowski prezes Radiokomitetu - ta epoka za jego czasów trwa na Woronicza".
Te sformułowania oraz tytuł wywiadu Kwiatkowski uznał za obraźliwe. Nałęcz sam zrzekł się chroniącego go immunitetu parlamentarnego. Próby zawarcia ugody okazały się bezskuteczne. Kwiatkowski chciał przeprosin za nieprawdziwe zarzuty, Nałęcz był gotów wyrazić ubolewanie, że jego słowa wyrządziły przykrość Kwiatkowskiemu.
Nałęcz powiedział, że Pieńkowska była "dziennikarką najbardziej dociekliwą w tropieniu związków Kwiatkowskiego z aferą Rywina". Dodał, że po jednej z rozmów, które prowadziła z nim w radiowej Trójce, zapytał dziennikarkę: "Nie boi, się pani, że spotka ją retorsja ze strony Kwiatkowskiego, on nie puszcza takich rzeczy płazem?". Po odsunięciu od prowadzenia "Wiadomości" Pieńkowska miała powiedzieć mu "stało się".
Miała mu też powiedzieć, że z jej rozmów z przełożonymi wynika, iż "polecenie w tym zakresie przyszło z góry".
Oskarżony przyznał też, że kilka dni przed udzieleniem wywiadu rozmawiał o odsunięciu Pieńkowskiej od niedzielnych wydań "Wiadomości" z Januszem Pieńkowskim - ówczesnym dyrektorem w TVP. "Mówiłem mu: Janusz, nie róbcie takiego chamstwa na oczach całej Polski. W odpowiedzi usłyszałem, że była reorganizacja". Dodał, że w czasie tej rozmowy "zetknął się z determinacją osoby postawionej pod murem".
Kwiatkowski i jego obrońca pytali m.in. dlaczego - zdaniem Nałęcza - b. prezes TVP miałby decydować się na odsunięcie dziennikarki od "Wiadomości" dopiero kilka miesięcy po tym jak komisja śledcza zaczęła badać jego domniemane związki z aferą Rywina. "Mogę posłużyć się odwołaniem do biologii - odpowiedział na to wicemarszałek. - Kobra zanim zaatakuje długo potrafi być w bezruchu".
Powiedział też, że "w jego rozumieniu określenie peerelowskiego Radiokomitetu nie było inwektywą". To element bolesnego rozliczenia się także z moją przeszłością. Na lewicy odżywały i odżywają zachowania z PRL i ja je piętnuję - powiedział Nałęcz.
W środę nie udało się zakończyć wyjaśnień wiceministra Nałęcza. Kolejne rozprawy zaplanowano na 18 i 25 października.