Niestety, to nie są dobre wieści. Perfidny plan Rosji się sprawdza
W ostatnim czasie Rosjanie zaczęli stosować "perfidną" taktykę ostrzału rakietowego. Wysyłają różnymi trasami pociski, których zadaniem jest nie tylko uderzenie w cel, ale także uruchomienie ukraińskiej ochrony przeciwlotniczej. Tak było podczas zmasowanego ataku w weekend. Co im to daje – wyjaśniają eksperci, z którymi rozmawiała Wirtualna Polska. Są zgodni, że takie ataki mogą się niestety jeszcze nasilić.
Przypomnijmy, od początku wybuchu wojny w Ukrainie Rosja bardzo szeroko wykorzystuje swój arsenał rakietowy. Do ataków używano głównie lądowych pocisków balistycznych Toczka-U o zasięgu 120 km oraz Iskander-M o zasięgu 500 km. Na mniejszą skalę Rosja korzystała też z morskich pocisków samosterujących Kalibr o zasięgu 1500 km i różnych pocisków przenoszonych przez bombowce. Z dnia na dzień celami ataków rakietowych Rosji coraz częściej stawały się największe miasta Ukrainy.
Na początku grudnia ukraińskie wojsko informowało, że znalazło na zachodzie kraju wystrzelone przez Rosję fragmenty rakiet zdolnych do przenoszenia broni jądrowej. - Wystrzelenie tych rakiet ma na celu odwrócenie uwagi ukraińskiego systemu obrony powietrznej i jego zmęczenie, gdy nowoczesne rosyjskie rakiety są wystrzeliwane w obiekty infrastruktury krytycznej – mówił wówczas przedstawiciel jednostki badawczej ukraińskich sił zbrojnych Mykoła Daniluk.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Podobną taktykę Rosjanie zaczęli stosować w przypadku ostatnich ataków rakietowych, żeby "oszukać" ukraińskie systemy obrony przeciwlotniczej S-300. System, który skądinąd Rosjanie znają "od podszewki", bowiem został wprowadzony do wyposażenia sowieckich sił zbrojnych pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia.
Zmasowany, rosyjski atak rakietowy
Jednym z powodów, dla których Rosjanie zmienili taktykę, są coraz bardziej pustoszejące magazyny z rakietami. Pod koniec listopada, minister obrony Ukrainy Ołeksij Reznikow informował, że Rosjanom pozostało 13 proc. rakiet Iskander, 37 proc. Kalibrów i połowa zapasów Ch-101 i Ch-555, a także 43 rakiety Kindżał (73 proc.).
Metodę oszukania ukraińskiego systemu OPL Rosjanie zastosowali w sobotę 14 stycznia, kiedy doszło do blisko 28 ataków z użyciem rakiet różnych klas oraz pięć ataków z użyciem kierowanych rakiet lotniczych. Najpierw zaatakowano Kijów z użyciem rakiet S-400/S-300, odpalonych z kierunku północnego. Następnie, w godzinach popołudniowych i wieczornych, Rosjanie zastosowali broń precyzyjną: pociski manewrujące Ch-101/Ch-555/Ch-22, pociski manewrujące Kalibr oraz pociski Ch-59. Zostały one wykorzystane do uderzeń w obiekty infrastruktury krytycznej Ukrainy.
Najtragiczniejszy w skutkach był atak rakietowy na blok mieszkalny w Dnieprze, w którym zginęło co najmniej 40 osób.
Jak mówi Wirtualnej Polsce Sławek Zagórski, ekspert ds. wojskowości, metoda, po którą sięgnęli Rosjanie, była stosowana już we wcześniejszych konfliktach wojennych.
- Obrona przeciwlotnicza działa punktowo. Tzn. broni dostępu na najczęściej wykorzystywanych trasach i tuż w okolicy potencjalnych celów. Atakujący zawsze stara się ominąć takie rejony koncentracji, aby ponieść jak najmniejsze straty. Tak działo się podczas II wojny światowej, wojny w Korei czy w Wietnamie. W latach 70. XX wieku pojawiły się tzw. Dzikie Łasice, które miały za zadanie paraliżować i niszczyć obronę przeciwlotniczą. Rosjanie takich jednostek nie mają, więc muszą stosować taktykę sprawdzoną od wojny światowej – mówi Wirtualnej Polsce Sławek Zagórski.
W podobnym tonie wypowiada się gen. Tomasz Drewniak, były szef wojsk lotniczych i były inspektor Sił Powietrznych RP.
- Takie "chwyty" stosowano już we wcześniejszych konfliktach. Przykładowo w Wietnamie czy w Libanie, w 1982 roku w Dolinie Bekaa, gdzie siły izraelskie zniszczyły 19 syryjskich baterii rakiet przeciwlotniczych. Na całe szczęście Rosjanie nie mają już tak dużo rakiet, żeby móc często stosować tę metodę. Mówi się o zużyciu ok. 70-75 proc. z całości arsenału. I to jest dobra wiadomość dla Ukrainy – ocenia gen. Tomasz Drewniak.
Jednak, jak równocześnie podkreśla, Ukraina stale musi bronić ok. 1200-1500-kilometrowego odcinka frontu.
- Rosjanie będą więc ciągle wyszukiwać luki i miejsca do ostrzału rakietowego, żeby zadać jak największe straty. Nie da się zbudować systemu obrony przeciwlotniczej, który by bronił przed wszystkimi rakietami. Rosjanie wiedzą o tym i strzelają raz z kierunku południowego, innym razem z północnego, a innym ze wschodniego. Szukają słabych punktów Ukrainy i próbują obejść OPL. Najpierw wykonują rozpoznanie, gdzie są umieszczone poszczególne systemy. A później planują ostrzał, by rakiety ominęły możliwość strącenia – mówi WP były inspektor Sił Powietrznych RP.
Jego zdaniem, żeby zmylić ukraińską OPL, Rosjanie mogą wypuszczać irańskie drony, które poruszają się z prędkością ok. 200 km/h i są często niszczone.
- Problem pojawia się, kiedy Rosja użyje rakiet manewrujących, które przemieszczają się z prędkością ok. 800 km/h. W takiej sytuacji czas na reakcję jest minimalny – uważa gen. Tomasz Drewniak.
Według Sławka Zagórskiego, eksperta ds. wojskowości, w najbliższym czasie możemy się spodziewać kolejnych podobnych "perfidnych" ataków rakietowych ze strony Rosji.
- Rosjanie wysyłają różnymi trasami pociski, których zadaniem jest nie tylko uderzenie w cel, ale także uruchomienie ukraińskiej OPL, aby można było rozpoznać rejony koncentracji systemów i zmienić trasę lotu kolejnych pocisków manewrujących czy bezzałogowców. Aby temu przeciwdziałać, Ukraińcy zorganizowali ok. 300 mobilnych grup przeciwlotniczych, które są wpięte w system OPL i na podstawie danych rozpoznania przemieszczają się na trasach lotu pocisków. Tak więc trwa zabawa w ciuciubabkę – mówi WP Sławek Zagórski.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski