PE głosuje nad kontrowersyjną dyrektywą
Dyrektywa usługowa będzie głównym tematem
rozpoczynającej się w poniedziałek sesji Parlamentu Europejskiego
w Strasburgu. Eurodeputowani zadecydują, co pozostawić z
przedstawionego przed dwoma laty projektu Komisji Europejskiej,
który rozpętał w Unii Europejskiej dyskusję o "dumpingu
socjalnym", jaki starej Europie ma grozić ze strony nowych członków.
12.02.2006 | aktual.: 12.02.2006 20:02
Debatę nad dyrektywą, która miała zliberalizować rynek usług w UE, zdominowało widmo "polskiego hydraulika" odbierającego pracę francuskim kolegom po fachu. Ku zaskoczeniu pomysłodawcy, ówczesnego komisarza ds. rynku wewnętrznego Holendra Fritsa Bolkesteina, dyrektywa stała się najbardziej kontrowersyjnym projektem debatowanym w stolicach państw Unii. Rzeczową dyskusję przesłoniły niestety argumenty ideologiczne.
Związkowcy szykują gigantyczną manifestację
O tym, jakie emocje budzi projekt, świadczą trwające od weekendu w różnych krajach demonstracje lewicowych organizacji i związków zawodowych. Wtorkowej debacie w PE ma towarzyszyć gigantyczna manifestacja związkowców z europejskiej konfederacji ETUC, w której udział zapowiedziały też "Solidarność" i OPZZ z Polski.
Ale związkowcy nie mają tak naprawdę powodu do niezadowolenia. W rezultacie prac w PE w dyrektywie jest coraz mniej oryginalnych pomysłów Bolkesteina. W wyniku kompromisu dwóch największych frakcji w PE - chadeków i socjalistów - z tekstu zniknie najpewniej budząca najwięcej emocji zasada kraju pochodzenia, na której zależało zwłaszcza nowym krajom. Miała ona umożliwić przedsiębiorcom świadczenie usług w innym kraju UE na podstawie przepisów kraju, z którego pochodzą.
W kompromisowej propozycji jest tylko mowa o tym, że swoboda świadczenia usług może być ograniczona jedynie w sposób "niedyskryminujący, konieczny i proporcjonalny", co jednak pozostawia duże pole do interpretacji. Nie precyzuje ona też, jakie prawodawstwo ma być stosowane. W "kompromisie" dopuszcza się szereg okoliczności pozwalających na restrykcje, wśród nich "politykę społeczną i ochronę konsumentów".
Cena za kompromis może okazać się jednak za wysoka dla wielu eurodeputowanych, zwłaszcza z chadecji. Wielu przeciwstawia się wykreśleniu przepisów o delegowaniu pracowników, uważając je za niezbędne, by cel dyrektywy usługowej został osiągnięty, tzn. aby znieść bariery administracyjne w ponadgranicznym świadczeniu usług.
Rozmowy do ostatniej chwili
Opór wśród chadeków zaowocował złożeniem w imieniu grupy poprawek przywracających szereg kluczowych zapisów, by wrócić do propozycji przyjętej w listopadzie zeszłego roku przez komisję rynku wewnętrznego. Nie jest pewne, czy podczas głosowania w czwartek zwolennikom dyrektywy uda się powtórzyć tamten sukces. Także trzecia co do wielkości frakcja liberałów i demokratów jest podzielona. Rozmowy w grupach będą trwać do ostatniej chwili.
Polscy eurodeputowani, jak i polski rząd są za jak najszerszym zakresem dyrektywy. Warszawa ma w tej sprawie zwolenników nie tylko wśród nowych członków UE. Pod wysłanym w czwartek listem do następcy Bolkesteina, komisarza Charliego McCreevy'ego, w obronie kluczowych zapisów poza ministrem gospodarki Piotrem Woźniakiem podpisali się także ministrowie z Wielkiej Brytanii, Holandii, Węgier, Czech i Hiszpanii. Również europejska konfederacja pracodawców UNICE jednoznacznie opowiedziała się w piątek w obronie pierwotnych zapisów projektu.
Komisja Europejska ma oficjalnie zająć stanowisko podczas debaty we wtorek. Jej przewodniczący Jose Manuel Barroso dał już jednak do zrozumienia, że zaakceptuje kompromis chadeków i socjalistów. W Brukseli panuje przeświadczenie, że bardziej niż na ambitnych zapisach zależy mu obecnie na "szerokim" kompromisie eurodeputowanych, co utoruje drogę ku porozumieniu wśród krajów członkowskich.
Do projektu zgłoszono w sumie ponad 400 poprawek. Debata odbędzie się we wtorek, a głosowanie w czwartek. Dopiero potem dokument będzie dyskutowany przez kraje członkowskie. Wejścia dyrektywy w życie można się spodziewać najwcześniej w 2009-2010 roku.
Michał Kot