PublicystykaPaweł Lisicki: Zarzuty, że Andrzej Duda jest niesamodzielny, są niepoważne

Paweł Lisicki: Zarzuty, że Andrzej Duda jest niesamodzielny, są niepoważne

Po roku urzędowania Andrzej Duda cieszy się zaufaniem niemal 60 procent Polaków, co daje mu pierwsze miejsce na podium wśród polskich polityków. Jest to wynik tym bardziej imponujący, że od razu, niemal od chwili objęcia władzy, prezydent znalazł się w oku politycznego cyklonu, czyli wojny o Trybunał Konstytucyjny. Tak naprawdę nie miał w niej swobody działania, musiał, chcąc nie chcąc, wspierać swój obóz polityczny. Dlatego zarzuty o to, że jest niesamodzielny, są niepoważne. Podobnie mało sensowne są oskarżenia o to, że Andrzej Duda nie jest prezydentem wszystkich Polaków. Niby jak jakikolwiek polityk, a tym jest niewątpliwie wybierany w powszechnych wyborach prezydent, miałby reprezentować interesy wszystkich? - pisze Paweł Lisicki dla WP.

Paweł Lisicki: Zarzuty, że Andrzej Duda jest niesamodzielny, są niepoważne
Źródło zdjęć: © PAP | Marcin Obara
Paweł Lisicki

09.05.2016 | aktual.: 26.07.2016 13:32

Dla przeciwników PiS Andrzej Duda był od początku celem wyjątkowo niewygodnym. Młodszy od Bronisława Komorowskiego, o lepszej aparycji, wyraźnie bardziej dynamiczny, lepiej też opanował sztukę retoryki. To Andrzej Duda i jego żona znacznie lepiej pasowali do wizerunku nowoczesnej, wykształconej i rozumiejącej świat współczesny pary prezydenckiej niż ich oponenci. Dlatego duża część antypisowskiej machiny propagandowej miała pokazać Dudę jako człowieka apatycznego, bezwolnego, jako marionetkę i narzędzie w rękach strasznego i groźnego Jarosława Kaczyńskiego. Do jakiego stopnia prezydent jest problemem dla opozycji, pokazała nieudana jak na razie, próba wciągnięcia do polityki jego żony przy okazji dyskusji o prawie aborcyjnym.

Nocne ślubowanie

Prawda jest taka, że od początku konfliktu o trybunał Andrzej Duda nie miał w istocie manewru. Prezydenturę zdobył przecież wyłącznie dzięki nominacji z rąk Jarosława Kaczyńskiego. Inaczej niż Donald Trump, Duda nie miał - nim nie wystartował w kampanii - silnej, własnej i niezależnej pozycji politycznej. Nie ukrywał tego i nie pozował na kandydata niezależnego. Zdobył władzę jako polityk obozu zjednoczonej prawicy i w oczywisty sposób, jeśli chce pozostać znaczącym podmiotem gry politycznej, musi działać mając za sobą jej poparcie. Musi i chce realizować jego program. Podobnie jak PiS nie po to zdobywał władzę, żeby następnie biernie przyglądać się, jak wszelkie głoszone wcześniej projekty reform i zmian zostaną zablokowane przez politycznie zaangażowany Trybunał.

Wprawdzie różni doradcy i specjaliści twierdzili, że Duda w sporze o TK mógł pokazać większą samodzielność. Ciekawe, jak miałby to zrobić? Czy naprawdę można sobie było wyobrazić, że Andrzej Duda ledwo został wybrany prezydentem i nagle zmieni front? Przyjmie ślubowanie od wybranych głosami PO i PSL w październiku sędziów? Albo porozumie się ponad głową Jarosława Kaczyńskiego z prezesem Andrzejem Rzeplińskim? To oznaczałoby przecież zdradę własnego programu i elektoratu. W Polsce faktycznie raz do takiej zdrady elektoratu doszło, a zrobił to Lech Wałęsa. Liczyć na to, że podobną drogą podąży Duda mogli tylko albo ludzie naiwni, albo pełni złej woli. Ewentualnie ci, którzy cała politykę sprowadzają do tego, czy jest się za czy przeciw Jarosławowi Kaczyńskiemu, który oczywiście w ich oczach jawi się jako kwintesencja zła.

O ile jednak trudno sobie wyobrazić inne decyzje głowy państwa, to na pewno zabrakło mu wówczas troski o politykę informacyjną. Z tego punktu widzenia błędem było przyjęcie ślubowania wybranych przez pisowską większość sędziów w nocy - tak, jakby coś było do ukrycia. Prezydent na pewno nie powinien się na taką formę godzić.

Andrzej Duda, atut prawicy

Podobnie Andrzej Duda nie umiał na początku zadbać o inny ton swojego przekazu. Dopiero 10 kwietnia 2016, w szóstą rocznicę katastrofy smoleńskiej, pojawiły się pierwsze oznaki nieco nowego wizerunku. Dlaczego tak późno? Dlaczego Andrzej Duda nie mógł wcześniej już zaznaczyć wyraźniej swojej odrębności? Podobnie dobrym pomysłem było wysłanie listu do marszałka Sejmu z prośbą o wyjaśnienie przebiegu głosowania nad kandydaturą Zbigniewa Jędrzejewskiego na sędziego TK. Takie drobne gesty mają sens i pozwalają prezydentowi przyciągać do PiS tę część elektoratu, której nie zdobędzie Jarosław Kaczyński. Musi to być jednak robione konsekwentnie. Poza tym czy same gesty wystarczą?

To, czego do tej pory najbardziej brakuje tej prezydenturze, to właśnie dodatkowych, szerszych i bardziej wyraźnych projektów. Nawet tam, gdzie prezydent mógłby zainicjować dyskusję nad zmianami w systemie państwa - ot, choćby w kwestii konstytucji czy miejsca Polski w Europie - zabiera on głos dopiero po liderze PiS. W sensie politycznym być może najważniejszą deklaracją Andrzeja Dudy były słowa w ostatnim wywiadzie dla Polsat News, gdzie powiedział, że "niektóre kompetencje prezydenta mogłyby być silniejsze". Dodał też, że jego zdaniem "niektóre nominacje ministrów bezpośrednio związane z wykonywaniem urzędu przez prezydenta mogłyby być określone w sposób bardziej wyrazisty w konstytucji. Mogłaby nakładać na premiera obowiązek uzgodnienia z prezydentem kandydatów na takie stanowiska, dlatego że konstytucja przewiduje obowiązek współdziałania i ona będzie przewidywała w przyszłości obowiązek współdziałania. (...) Ta zasada jest wręcz kluczowa dla prowadzenia spraw państwowych". Trudno jednak powiedzieć, na
ile jest to tylko luźna refleksja, a na ile realny plan wzmocnienia pozycji głowy państwa. Jedna rzecz nie ulega wątpliwości. Po roku od wygranej Andrzej Duda wciąż pozostaje jednym z najpoważniejszych atutów Prawa i Sprawiedliwości.

Paweł Lisicki dla Wirtualnej Polski

Zobacz także
Komentarze (309)