Paweł Lisicki: podzielona władza PiS
Rzeczą oczywistą jest to, że dla sprawnego i skutecznego rządzenia Polską najlepszym kandydatem na premiera byłby Jarosław Kaczyński. Inne rozwiązania, niezależnie od oceny zdolności i kompetencji różnych kandydatów, są z natury rzeczy gorsze. Jednak skoro w całej kampanii przedstawiano Beatę Szydło jako nową premier, nie sposób się z tego teraz wycofać - pisze Paweł Lisicki w felietonie dla Wirtualnej Polski.
Politycy nie mogą liczyć na chwilę oddechu. Nawet jeśli kończą kampanię wyborczą i odnoszą zwycięstwo. Ich pierwsze wystąpienie po ogłoszeniu wyników jest tyleż ostatnim w minionej kampanii, co pierwszym w następnej. Miodowy miesiąc to pojęcie w polityce nieznane. Szczególnie dotyczy to rządu Prawa i Sprawiedliwości, który jeszcze zanim powstał, zaczął być rozliczany z realizacji obietnic. Trudno się jednak było spodziewać czego innego. Można było przewidzieć zarówno ataki części prasy zachodniej, która bije na alarm, że w Polsce do władzy doszli nacjonaliści, jak i krytykę rodzimych Kasandr, wieszczących zgubę. Dlatego, z punktu widzenia PiS tak ważne jest, żeby proces powstawania gabinetu przebiegał szybko i żeby, co jeszcze ważniejsze, nowy rząd odpowiadał nadziejom prawicowych wyborców: był sprawny, skuteczny i spójny. Czy to jednak możliwe?
W czasie wyborów prezydenckich i w początkowej fazie kampanii wyborczej do Sejmu Jarosław Kaczyński schował się w cieniu. Wyznaczył najpierw na kandydata na prezydenta Andrzeja Dudę, później podobnie namaścił na premiera Beatę Szydło. Sam wystąpił publicznie pierwszy raz podczas debaty sejmowej na temat uchodźców - dopiero od tego momentu lider PiS stał się też najważniejszą twarzą kampanii swej własnej partii. Inna jednak jest logika wyborów, a inna rządzenia. Żeby wygrać, PiS musiał - oprócz znanych i wyrazistych polityków takich jak sam prezes partii, Antoni Macierewicz czy Joachim Brudziński - pokazać nowe twarze, zrezygnować z radykalnego języka, poszukać raczej menadżerów i sprawnych zarządców, niż wizjonerów i ideologów. Takie podejście okazało się skuteczne. Dzięki niemu udało się, z jednej strony zachować poparcie stałego, twardego elektoratu, ale także, co było kluczem do zwycięstwa, pozyskać centrowych wyborców i
zdobyć znaczącą przewagę nad PO.
W tym sensie jednak zwycięzcy stali się zakładnikami swego nowego wizerunku. Rzeczą bowiem oczywistą jest to, że dla sprawnego i skutecznego rządzenia Polską najlepszym kandydatem na premiera byłby Jarosław Kaczyński. Inne rozwiązania, niezależnie od oceny zdolności i kompetencji różnych kandydatów, są z natury rzeczy gorsze. Jednak skoro w całej kampanii przedstawiano Beatę Szydło jako nową premier, nie sposób się z tego teraz wycofać. I to mimo negatywnych przykładów z historii: dwa razy, kiedy to lider chciał kierować pracą gabinetu z tylnego siedzenia, zakończyły się niepowodzeniem. To właśnie Marian Krzaklewski walnie przyczynił się do osłabienia pozycji Jerzego Buzka i upadku AWS, podobnie decyzja o tym, by stanąć na czele rządu PiS zamiast Kazimierza Marcinkiewicza, pozwoliła zachować władzę nad partią Kaczyńskiemu w 2006 roku. Nie mam zatem wątpliwości, że sytuacja, w której po prawej stronie zaczną funkcjonować trzy ośrodki władzy - jednym będzie prezes partii, drugim prezydent, a trzecim premier -
na dłuższą metę nie jest dobra.
Jak będą podejmowane decyzje i jakim autorytetem będzie cieszyła się pani premier? Czy w sporach między nią a ministrami, bo trzeba przyjąć, że jak w każdej grupie również wśród ministrów pojawią się różnice zdań, arbitrem będzie Jarosław Kaczyński? A jeśli tak, to jaki autorytet będzie miała sama premier i kto będzie liczył się z jej zdaniem? Jeśli go jej zabraknie, to czy będzie potrafiła przeforsować swoje zdanie? To poważne pytania i nie jest na nie łatwo odpowiedzieć. Oczywiście, można przyjąć, że Beata Szydło będzie raczej administratorem, prezes Kaczyński zaś będzie odpowiadał za wizję i ideę, jednak trudno wyobrazić sobie jak to będzie wyglądało w praktyce. Czy nie jest to prosty przepis na niesnaski i napięcia? Chociaż premier będzie lojalna, to czy tak samo będzie zachowywać się jej zaplecze? Można mieć poważne wątpliwości. Nawet niewielkie tarcia z pewnością zostaną rozdmuchane do niebotycznych rozmiarów przez część mediów. Role już zostały rozpisane i łatwo przewidzieć, że w tej najgorszej
wystąpi Jarosław Kaczyński. Będzie to wciąż ta sama opowieść o żądnym władzy i podejrzliwym prezesie, który wszędzie węszy spiski i stara się kontrolować szefową gabinetu.
Prawdziwym rozwiązaniem byłaby zmiana konstytucji i doprowadzenie do scalenia władzy wykonawczej. Jednak do tego trzeba byłoby zwycięstwa na miarę tego, jakie odniósł na Węgrzech Viktor Orban, który mając dwie trzecie posłów w parlamencie, mógł swobodnie zmienić ustawę zasadniczą. Paradoks polega na tym, że żeby osiągnąć takie poparcie, PiS musi najpierw pokazać, że sprawnie rządzi Polską, w tym zaś obecna konstytucja raczej przeszkadza.
Tym, co na pewno będzie wzmacniało PiS jest nadciągająca "wielka smuta" w Platformie Obywatelskiej. Wygląda na to, że Ewa Kopacz faktycznie wierzy, że może pozostać przywódcą PO, a to oznacza co najmniej wielomiesięczny bój z Grzegorzem Schetyną. Zamiast kontroli PiS, Platforma skupi się na walce wewnętrznej. Jedni będą mówić, że w sumie wynik samej Kopacz i PO wcale nie był zły, inni dowodzić, że bez zmiany byłej premier Platforma do władzy nie wróci. Jedni będą wskazywać na ostateczny sukces Tuska, który mimo przegranej w 2005 roku, dwa lata później poprowadził partię do zwycięstwa, inni wskazywać na SLD, które pod przywództwem Leszka Millera zginęło w przepaści. Ten spór może trwać długo i będzie paraliżował Platformę. Kto wie zatem, czy jeśli dojdzie do takiego klinczu, prawdziwym ośrodkiem formowania się opozycji nie zostanie Ryszard Petru i jego .Nowoczesna? To prawdopodobny scenariusz.
Kłopoty formacji opozycyjnych na pewno nie spędzają snu z powiek przywódców PiS. Ale też same w sobie nie wystarczą, żeby rozwiązać największy problem: jak używać skutecznie władzy, która choć bardzo duża, wciąż nie jest pełna, a przede wszystkim jest podzielona.
Paweł Lisicki dla Wirtualnej Polski
Paweł Lisicki - redaktor naczelny tygodnika "Do Rzeczy".