Paweł Lisicki: Kukiz, Petru i Razem, czyli siła i słabość pretendentów
Im bliżej wyborów tym więcej narzekania – głownie parają się nim znawcy, eksperci i publicyści – że wybór między PiS a PO to żaden wybór i że Polska jak kania dżdżu potrzebuje nowych ruchów i partii politycznych. Jednak wyborcy najwyraźniej myślą inaczej i oddają w większości głosy na znane ugrupowania. Niektórzy robią to z entuzjazmem, inni wszakże, być może większość, wychodzą z założenia, że lepsze stare i znane zło niż nowa i niepewna nadzieja. W tym roku sytuacja wydaje się być inna - pisze Paweł Lisicki w felietonie dla Wirtualnej Polski.
17.10.2015 | aktual.: 19.10.2015 11:59
Im bliżej wyborów tym więcej narzekania – głownie parają się nim znawcy, eksperci i publicyści – że wybór między PiS a PO to żaden wybór i że Polska jak kania dżdżu potrzebuje nowych ruchów i partii politycznych. Wyborcy najwyraźniej myślą inaczej i oddają w większości głosy na znane ugrupowania. Niektórzy robią to z entuzjazmem, inni wszakże, być może większość, wychodzą z założenia, że lepsze stare i znane zło niż nowa i niepewna nadzieja. W tym roku sytuacja wydaje się być inna - pisze Paweł Lisicki w felietonie dla Wirtualnej Polski. Redaktor naczelny "Do Rzeczy" ocenia szanse nowych partii i ruchów, które startują w wyborach parlamentarnych - Nowoczesnej Ryszarda Petru, Kukiz'15 oraz partii Razem.
Pierwszy raz od 2007 roku aż dwie nowe formacje – ruch Pawła Kukiza o wdzięcznej nazwie Kukiz’15 i partia Ryszarda Petru Nowoczesna – mogą dostać się do Sejmu. Nową formacją jest też lewicowa Partia Razem, jednak poparcie dla niej mieści się w granicach błędu statystycznego.
Czytaj także: Jacek Żakowski o Kukizie, Nowoczesnej i Partii Razem
Oczywiste pytanie brzmi: które z tych ugrupowań ma szansę na trwałe zagościć na polskiej scenie politycznej? Odpowiedzi równie oczywiste nie są. Jedna rzecz na pewno uderza. Każda z nowych partii jest na swój sposób odpowiedzią na wady i słabości wielkich formacji. Można by wręcz zaryzykować twierdzenie, że są one swoistym cieniem starszych, większych i osiadłych już ugrupowań. Najwyraźniej widać to w przypadku Nowoczesnej. Pomysł obniżenia i ujednolicenia podatków, wprowadzenia podatku liniowego, waga przywiązywana do gospodarki, nacisk na walkę z przywilejami różnych grup społecznych, wiara w prywatną inicjatywę i przedsiębiorczość - to niemal do złudzenia program młodej i rzutkiej Platformy sprzed dziesięciu lat.
Podobne są też inne elementy. Brak namysłu nad rolą państwa w gospodarce, nieco naiwne przekonanie, że więcej rynku rozwiąże problemy, lekceważenie roli służb specjalnych, pomijanie kwestii tożsamościowych, tak jakby były to tylko sprawy prywatne – wypisz wymaluj stara PO, tyle że bez obciążeń i narośli wynikłych z rządzenia. Ciekawe jednak, że przyglądając się bliżej tym pomysłom, można mieć wrażenie swoistego anachronizmu. Nowoczesna albo nie zauważa, albo nie chce zauważać, że czas nie stoi w miejscu i że to, co mogło budzić nadzieje przed laty, dziś nie wystarcza. Nie oznacza to jednak, że ugrupowanie jest bez szans.
Po pierwsze i najważniejsze, istnieje potencjalna grupa wyborców, dla której takie hasła mogą być atrakcyjne. To ci wszyscy, którzy głosowali na PO wierząc, że jest to ugrupowanie liberalne gospodarczo i umiarkowane ideowo; zamiast tego okazało się, że jest to formacja nieudolna, etatystyczna i uwikłana w niekończącą się wojnę z prawicową opozycją. Podobnie można zakładać, że na Nowoczesną mogą postawić te instytucje i grupy interesów, które rozczarowały się chaotycznym i niezdarnym przywództwem Ewy Kopacz. Wielkie banki, potężne koncerny, duży kapitał plus wielkomiejscy przedstawiciele wyższej klasy średniej – to grupa, która mogłaby stać się zapleczem nowej formacji.
Po drugie, Nowoczesna ma lidera i to, jak pokazują badania, lidera pełną gębą. W ciągu kilkunastu tygodni Ryszard Petru – trochę dzięki wsparciu mediów, trochę dzięki swojej zaradności, a trochę dzięki pieniądzom na kampanię – z anonimowego ekonomisty związanego z Leszkiem Balcerowiczem przeistoczył się w rozpoznawalnego polityka o własnych ambicjach. Jednak w tej beczce miodu jest i łyżka dziegciu. Poza Petru nie sposób wskazać żadnej innej znaczącej postaci politycznej w tym ugrupowaniu. Jedyną inną osobą kojarzoną z tym ugrupowaniem zdaje się być Joanna Staniszkis, a to też nie ze względu na własne zasługi, ale na nazwisko i na fakt, że jej mama, Jadwiga, publicznie zapowiedziała, że nie będzie na nią głosować.
Czy zatem Nowoczesna przekroczy pięcioprocentowy próg? Sondaże wskazują, że tak. Jednak wcześniej wiele razy się myliły. Nie mam wątpliwości, że dla Nowoczesnej wejście do Sejmu jest dla przetrwania warunkiem koniecznym i przegrana w wyborach będzie oznaczała koniec projektu. A wygrana, czyli wynik między 5-10 procent? Wtedy nie można wykluczyć, że Nowoczesna nie tylko przetrwa, ale, w sprzyjających warunkach, przejmie nawet funkcję PO. Łatwo sobie wyobrazić, że po ewentualnej klęsce wyborczej PO znajdzie się w stanie rozpadu i niepewności; dla wielu polityków i działaczy rządzącej jeszcze partii Nowoczesna będzie mogła okazać się znakomitą alternatywą.
O ile sukces Petru, przynajmniej sondażowy, jest odpowiedzią na mizerię PO, to pozycja i siła Pawła Kukiza są znakiem niechęci do PiS części prawicowego elektoratu. Silnie podkreślany patriotyzm, odwoływanie się do narodu i tradycji, wreszcie głoszenie potrzeby wzmocnienia państwa i władzy prezydenckiej – to wszystko hasła, które doskonale mieszczą się w programie PiS. Podstawowa różnica polega na tym, że według Kukiza PiS jest częścią zwalczanego przez niego systemu partiokracji i klientelizmu; według PiS, jak łatwo przewidzieć, nie. Łatwiej zobaczyć przeciw czemu występuje Kukiz, znacznie trudniej ustalić jego program pozytywny - być może dlatego, że sam polityk/rockman programowo głosi brak programu.
Tuż po wyborach prezydenckich wydawało się, że ma on przed sobą świetlaną, polityczną przyszłość – ponad 20 procent głosów robiło z niego jednego z najważniejszych graczy w Polsce. Kilka miesięcy kampanii całkiem zmieniło sytuację. Zniknęła gdzieś świeżość i charyzma, może dlatego, że Kukiz się opatrzył, a może dlatego, że konflikty ze współpracownikami, ciągłe konflikty i zamieszanie, odebrały mu powagę. Wszystko wyglądałoby inaczej, gdyby Kukiz stał się twarzą formacji, która skupiałaby narodowców, korwinowców i przedstawicieli jego komitetów z czasów kampanii prezydenckiej. Jednak taki byt nie powstał. Może zaważyły prywatne ambicje, może intrygi. Tak czy inaczej oznacza to, że wejście ruchu Kukiz’15 do Sejmu stoi pod wielkim znakiem zapytania. A jeśli to nie nastąpi, co wydaje mi się wysoce prawdopodobne, ruch czeka szybki upadek.
Taki będzie też zapewne los partii Razem. Chyba, że zabieg z nową fasadą, za którą skrywa się stara, bardzo stara, struktura – twarz Barbary Nowackiej, za którą chowają się Leszek Miller i Janusz Palikot – się nie powiedzie. Wtedy nowa lewicowa inicjatywa mogłaby rzeczywiście zyskać na znaczeniu.
Po 25 października okaże się, czy jak zwykle narzekania na PiS i PO skończyły się na niczym czy też tym razem będzie inaczej.
Paweł Lisicki dla Wirtualnej Polski