Paweł Lisicki: dlaczego Kaczyński szuka kompromisu?
Wygląda na to, że mimo dobrych wyników w sondażach, PiS nie może liczyć na takie poparcie, jakiego się spodziewał. Nic nie wskazuje na to, żeby 10 kwietnia miało dojść do gigantycznych, milionowych, czy choćby kilkusettysięcznych marszy poparcia dla Jarosława Kaczyńskiego. PiS-owi nie udało się chyba zmobilizować tak masowego poparcia jak to było w przypadku Victora Orbana na Węgrzech - pisze Paweł Lisicki dla Wirtualnej Polski.
30.03.2016 | aktual.: 25.07.2016 19:30
Deklaracja Jarosława Kaczyńskiego, że weźmie udział w czwartkowym spotkaniu liderów partyjnych, które ma być poświęcone znalezieniu kompromisu dla sporu o Trybunał Konstytucyjny, zaskoczyła jego krytyków do tego stopnia, że wielu z nich przez wiele godzin po prostu nie przyjmowało jej do wiadomości. Nic dziwnego. Ledwo przed świętami propozycja spotkania padła, została uznana przez nich za podstęp. Do żadnych rozmów nie dojdzie, utrzymywali, bo dojść nie może. Bo gdyby doszło, to Kaczyński uznałby znaczenie przedstawicieli opozycji, ale Kaczyński jest kwintesencją zła i żądzy władzy, dlatego z innymi liderami się nie pojawi. Teraz muszą zmienić opowieść i ogłosić, że nawet jeśli się spotka, to tylko pozornie i nie będzie to miało znaczenia. Doprawdy, gdyby nie chodziło w sumie o ważne sprawy, można byłoby siedzieć i śmiać się do rozpuku. Nic nie zmienia się tak szybko jak narracja propagandystów. Jedno jest w niej tylko niezmienne i stałe: w roli czarnego charakteru występuje wyłącznie prezes PiS. Co
ciekawe, niektórzy w swej fobii zatracili się tak bardzo, że nie są w stanie ani zanalizować interesów stron sporu, ani dostrzec, że każda z nich ma swoje racje.
Podobnie są ślepi na fakt, że przewodniczący Trybunału, profesor Andrzej Rzepliński, w całej sprawie odgrywa coraz bardziej dziwaczną, groteskową i niepoważną rolę. Ci sami autorzy, którzy wyśmiewali i wyszydzali najmniejsze choćby podejrzenia o zamach na głowę państwa, z powagą łykają opowieść prezesa TK, który publicznie dzieli się obawami o swe bezpieczeństwo. Mało tego, sugeruje, że może stać się ofiarą mordu politycznego, bo najwyraźniej w jego rozumieniu taki los spotkał Barbarę Blidę. Do licha, to ma być przejaw rozsądku i bezstronności? To ma być człowiek, który staje się symbolem obrony konstytucji i prawa? Mimo, że do tej pory żaden z sądów przez tyle lat nie skazał żadnego funkcjonariusza za rzekome zabójstwo Blidy, profesor Rzepliński sugeruje, że doszło do morderstwa! Jakby tego było mało, pozwala domniemywać, że jego przeciwnicy polityczni dybią na jego życie. I to wszystko robi bez żenady, bez obciachu i bez protestów ze strony zwolenników opozycji. Nikt z nich nie puka się w czoło, nikt nie
powie, że przesadził, nikt nie próbuje się od niego odciąć. Przykro to powiedzieć, ale tym, co mnie najbardziej uderza w wypowiedziach obecnego prezesa TK, jak i jego dwóch poprzedników, profesora Andrzeja Zolla oraz Jerzego Stępnia, jest daleko posunięta niestabilność emocjonalna, histeria i megalomania. Rzeczywiście, można się zastanawiać, czy w takim stanie psychicznym są oni w stanie poszukiwać kompromisu.
Stosunkowo łatwo pokazać, dlaczego może go chcieć Jarosław Kaczyński. Pierwszym i chyba najważniejszym powodem jest sytuacja międzynarodowa. Wprawdzie politycy PiS-u robią dobrą minę do złej gry i opowiadają, że nikomu nie ulegną, jednak w takie zapewnienia mogą wierzyć tylko najbardziej oddani wyborcy tej partii. Podobnie tylko oni mogą przyjąć za dobrą monetę opowieści MSZ, który z uporem godnym lepszej sprawy stara się dowieść, że stosunki Polska-USA mają się świetnie i że nie ma związku między sporem o Trybunał w Polsce, a decyzjami jakie podejmie NATO na szczycie w Warszawie w lipcu. Owszem, taki związek jest. Im bardziej krytycznie administracja USA patrzy na zmiany w Polsce, tym mniej chętnie myśli o stałej obecności sił amerykańskich w naszym kraju. Że to przejaw arogancji? Oczywiście. Jednak to Ameryka jest mocarstwem światowym i czy się to nam podoba czy nie, rości sobie prawo do oceny innych. Można albo się tej ocenie poddać, albo ją zmienić, albo poszukać w inny sposób wzmocnienia swojej pozycji.
Podobnie wygląda sytuacja w relacjach z Unią Europejską. Nawet jeśli Polsce nie grożą sankcje, to znalezienie się na cenzurowanym z pewnością polskim interesom nie służy.
Drugim powodem, dla którego Jarosław Kaczyński może poszukiwać porozumienia, jest perspektywa faktycznej dwuwładzy w Polsce. Co będzie, jeśli obecny Trybunał Konstytucyjny zajmie się kolejnymi zaskarżonymi ustawami i zacznie wydawać wyroki nieprzychylne dla władz? Jak zachowają się wówczas sądy? Czy będą respektować orzeczenia Trybunału, nawet jeśli nie będą one opublikowane w Dzienniku Ustaw? A jeśli tak, to prędzej czy później doprowadzi to do faktycznego rozdwojenia w państwie i podważenia legalności jego działań. Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro już stwierdził, że rząd nie będzie tolerował łamania prawa. Co to jednak w praktyce oznacza? Jak zareagują władze, kiedy nieuznawany przez nich Trybunał dalej będzie działać? Łatwo sobie wyobrazić, że TK uzna za niekonstytucyjną nowelizację ustawy o mediach publicznych czy ustawę o prokuraturze. I co wtedy? Czy prokuratura uzna działanie sędziów za przejaw buntu i nakłaniania do łamania prawa? Teoretycznie to możliwe.
Po trzecie wreszcie, wygląda na to, że mimo dobrych wyników w sondażach, PiS nie może liczyć na takie poparcie, jakiego się spodziewał. Nic nie wskazuje na to, żeby 10 kwietnia miało dojść do gigantycznych, milionowych, czy choćby kilkusettysięcznych marszy poparcia dla Jarosława Kaczyńskiego. PiS-owi nie udało się chyba zmobilizować tak masowego poparcia jak to było w przypadku Victora Orbana na Węgrzech. To wszystko chyba razem sprawia, że Jarosław Kaczyński może poszukiwać porozumienia.
Podobne są motywy opozycji. Demonstracje uliczne, choć liczne jak na polskie warunki, są za słabe, żeby doprowadzić do wymarzonego przez opozycję przewrotu. Wprawdzie nacisk zagraniczny jest coraz większy, ale na razie nie przekłada się on na wzrost poparcia dla PO i .Nowoczesnej. Poza tym powoduje coraz częstsze oskarżenia o zdradę stanu. Czy obu partiom opłaca się zatem radykalizacja? Do tej pory na awanturze o Trybunał najwięcej zyskał KOD. To powinno skłaniać liderów opozycji do bardziej trzeźwego podejścia do rozmów. Teoretycznie zatem kompromis jest możliwy. Co więcej, wydaje się, że obu stronom powinno na nim zależeć. Jednak, jak to często bywa, ostatecznie zadecyduje nie kalkulacja i analiza korzyści, tylko uczucia. Strach, nienawiść i chęć odegrania się mogą okazać się silniejsze niż zdrowy rozsądek.
Paweł Lisicki dla Wirtualnej Polski