PolskaPartnerka Jarosława Ziętary przerywa milczenie. "Odbierałam policjantów jako takich 'matołków'"

Partnerka Jarosława Ziętary przerywa milczenie. "Odbierałam policjantów jako takich 'matołków'"

To prawdopodobnie jedyna taka sprawa w najnowszej historii naszego kraju: młody poznański dziennikarz został zamordowany przez tych, którzy mieli stać się bohaterami jego artykułu. Wśród tych, którzy latami walczyli o schwytanie sprawców zbrodni, była partnerka dziennikarza, która do tej pory unikała kontaktów z mediami, a teraz przerywa milczenie.

1 września 1992 r. Jarosław Ziętara miał 24 lata. Od trzech miesięcy absolwent uniwersytetu, od kilku lat obiecujący dziennikarz. - Był bardzo inteligentny, pomocny i przystojny. Był też szalony, potrafił się bawić. Mimo że dziennikarstwo było jego pasją, to nie siedział tylko w książkach, potrafił też wyluzować. Oprócz dziennikarstwa jego pasją były góry i muzyka. Przez pewien czas był nawet szefem Uniwersyteckiego Centrum Radiowego i miał swoje audycje - opowiada Beata Sauer, była partnerka Jarosława Ziętary.

Jarek Ziętara nie został dziennikarzem muzycznym. Najpierw w tygodniku "Wprost", a później w "Gazecie Poznańskiej" zajmował się sprawami, które dziś nazwalibyśmy dziennikarstwem śledczym, głównie aferami na styku gospodarki i polityki. Kiedy ogólnopolskie gazety przedrukowały jego artykuł na temat omijania prawa w firmach transportowych, o młodym dziennikarzu zrobiło się głośno nie tylko w Poznaniu.

- Wtedy nie było strachu, nigdy nie pomyślałabym, że coś mu się może stać. Jednak zaczęłam się bać, bo w pewnym momencie to, co robił, nie spodobało się pewnemu biznesmenowi z Zielonej Góry. A dowiedział się, że jest problem, bo ten pan żądał przeprosin i wycofania się, ale Jarek nie przeprosił - mówi dalej pani Beata.

Nadszedł 1 września 1992 roku, o 8.40 Jarosław Ziętara wyszedł z domu, od redakcji dzielił go kwadrans spaceru. - Pamiętam, że okropnie rozbolała mnie głowa i jak wróciłam do domu, to zasnęłam. Spałam do rana. Po przebudzeniu nie zdawałam sobie sprawy, że jego nie ma. I kiedy dodzwoniłam się do redakcji, usłyszałam, że oni już chcieli jechać do nas, bo Jarka nie ma w redakcji i nie było dzień wcześniej. Ja i znajomi pomyśleliśmy, że stało mu się coś i to w związku z jego pracą - kontynuuje Beata Sauer.

Dziś już wiemy, że pierwsze miesiące, a nawet lata śledztwa zostały stracone. Zdaniem wielu, zbagatelizowano wątek przestępstwa związanego z pracą Ziętary, a skoncentrowano się na niczym nie popartych hipotezach: m.in. samobójstwa, ucieczki za granicę, a nawet związania się dziennikarza z grupą przestępczą.

- Ja odbierałam tych policjantów jako takie "matołki". Wydawało mi się, że nie zwracają uwagi na to, co mówię. Myśleli, że wyjechał gdzieś w góry, albo do Anglii. Były przypuszczenia, że popełnił samobójstwo. Ja byłam wściekła, tak jak zawsze, gdy podaje się nieprawdę - mówi partnerka Ziętary.

Po blisko 20 latach od zaginięcia Jarosława Ziętary jego przyjaciele i bliscy doprowadzili do przeniesienia trzeci raz rozpoczętego śledztwa z Poznania do Krakowa. Efekty pracy prokuratorów poznaliśmy kilka tygodni temu - prawdopodobnie dziennikarz został zamordowany w związku z przygotowywanym artykułem na temat nielegalnych interesów najbogatszego wówczas Polaka Aleksandra G. i jednej z największych polskich firm, która swoją siedzibę miała właśnie w Poznaniu. Trzy osoby - w tym Aleksandra G. - aresztowano, ale ciała dziennikarza nadal nie znaleziono.

- Wierzę, że ta sprawa zostanie w końcu wyjaśniona. Ważne jest, byśmy się dowiedzieli, dlaczego w wolnej Polsce zginął obiecujący dziennikarz. Wiemy, że został zamordowany, ale nic więcej nie wiemy. Ani kto, ani dlaczego, ani w jakich okolicznościach. Jest ważne, aby zamknąć ten rozdział - kończy Beata Sauer.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (109)