Partia Razem zostanie czarnym koniem wyborów? "W polityce wszystko jest możliwe"
Nie mieli znanych twarzy, promocji w mediach i wsparcia finansowego porównywalnego z konkurencją, a mimo to im się udało. Partia Razem zarejestrowała listy wyborcze. Czy stać ją na to, aby 25 października sprawić niespodziankę i przekroczyć próg wyborczy? - W polityce wszystko jest możliwe - tłumaczy Wirtualnej Polsce Katarzyna Paprota, rzeczniczka prasowa partii Razem. Entuzjazmu tego nie podziela politolog, dr hab. Rafał Chwedoruk, który wspomnianemu ugrupowaniu, nie daje żadnych szans na znalezienie się w przyszłym parlamencie.
16.09.2015 | aktual.: 17.09.2015 07:44
Ze słów rzeczniczki wynika, że zamierzają walczyć o równość i demokrację oraz przeciwko skostniałym układom i przywilejom władzy. O ważnych sprawach chcą mówić językiem zrozumiałym po to, aby odebrać debatę publiczną z rąk technokratów i lobbystów. Są otwarci na wszystkich, którzy podzielają ich cele i wartości.
- Nasz elektorat stanowią przede wszystkim pracownicy. Opowiadamy się za zwykłymi ludźmi, którymi sami jesteśmy - mówi Paprota. Co zamierzają zrobić dla tej grupy wyborców? - Mamy dużo pomysłów na to, w jaki sposób wzmocnić prawa pracownicze - tłumaczy rozmówczyni WP. Partia Razem domaga się m.in. wzmocnienia uprawnień Państwowej Inspekcji Pracy oraz zwiększenia płacy minimalnej. Ugrupowanie postuluje 15 zł stawkę godzinową dla pracowników etatowych oraz 20 zł dla osób na umowach śmieciowych. - W ten sposób zniechęcilibyśmy pracodawców do tej drugiej formy zatrudnienia - wyjaśnia rzeczniczka prasowa partii.
Paprota zaznacza, że jej ugrupowanie jest lewicowe, ale nie antysystemowe. - Nie chcemy walczyć z państwem. Zależy nam, aby prawidłowo działało - mówi rzeczniczka partii Razem. I dodaje, że w Polsce potrzebna jest partia lewicowa. Za taką nie uznaje koalicji zjednoczonej pod przywództwem Leszka Millera. - Trudno mówić o lewicy reklamowanej przez człowieka, który obniżył podatki dla najbogatszych czy wysłał wojska do Iraku - tłumaczy rozmówczyni WP. Czy nowe ugrupowanie jest w stanie przekonać do siebie Polaków?
- Razem nie ma najmniejszych szans na to, aby przekroczyć próg wyborczy - mówi Wirtualnej Polsce dr hab. Chwedoruk. W ocenie eksperta Uniwersytetu Warszawskiego wynika to z kilku przyczyn. - Po pierwsze mało znana załoga, pozbawiona rozpoznawalnych twarzy. Po drugiej nazwa partii z niczym się nie kojarzy. Równie dobrze mogłaby jej użyć wspólnota konserwatywna - tłumaczy politolog. Jego zdaniem największym problemem Razem jest jednak deficyt lewicowości w Polsce.
- Niewielu Polaków prezentuje takie poglądy. Poza tym lewicowość mieszkańców naszego kraju rośnie wraz z wiekiem. Podstawą tej części polskiego społeczeństwa jest żelazny elektorat SLD, który ze względów demograficznych nie rozrasta się - wyjaśnia Chwedoruk. I dodaje, że największym spoiwem tej grupy wyborców jest pozytywny stosunek do PRL-u. Na dalszym planie są sprawy socjalne oraz kulturowe. Zdaniem rozmówcy WP, w tych ostatnich elektoratowi temu bliżej jest nawet do PiS-u czy PSL-u niż do wielkomiejskich wyborców PO. Tymczasem partia Razem, w ocenie Chwedoruka, kieruje swój program do młodszej części społeczeństwa i dlatego skazana jest na porażkę.
- W tej grupie wyborców lewicowość jest śladowa. W związku z tym partia Razem trafi w społeczną próżnię - wyjaśnia politolog UW. I dodaje, że nowe ugrupowanie traktuje jak pewien eksperyment, który pozwoli uzyskać odpowiedź na pytanie, czy istnieje możliwość zakorzenienia się lewicowych postaw opartych o kwestie społeczno-gospodarcze, a nie kulturowe.
Liderzy partii Razem po cichu wierzą, że tak właśnie się stanie i przekonują, że w polityce wszystko jest możliwe, o czym przekonali się już na własnej skórze. - W maju, kiedy organizowaliśmy kongres założycielski nie liczyliśmy na to, że już jesienią wystartujemy w wyborach. Raczej spodziewaliśmy się długiego marszu oraz własnych list dopiero za cztery lata - wyjaśnia rzeczniczka prasowa partii. I dodaje, że na razie jest za wcześnie, aby prognozować, co wydarzy się 25 października. - Każdy wynik nas ucieszy, oczywiście najbardziej pięcioprocentowy - tłumaczy rozmówczyni WP. A Rafał Chwedoruk przypomina, że liczba podpisów nie zawsze przekłada się na głosy oddane przez wyborców, o czym przekonała się chociażby Magdalena Ogórek w wyborach prezydenckich.