Papież "zaatakowany" czapką. Wielka wpadka ochrony
Do papamobile wpada czapka z napisaną na niej prośba o modlitwę i uderza Franciszka w twarz. Papież tylko się uśmiecha. Na pierwszy rzut oka: sympatyczny moment. Ale mógł skończyć się tragicznie. - Równie dobrze mogła to być czapka nasączona kwasem albo trucizną. To ewidentna wpadka ochrony - mówi WP Maciej Górski, ekspert ds. bezpieczeństwa osobistego.
Do incydentu doszło we wtorek w Santiago, stolicy Chile, które było pierwszym przystankiem papieskiej pielgrzymki po Ameryce Południowej. Jadąc aleją obstawioną z obu stron tłumem wiernych, w twarz Franciszka uderza brązowy przedmiot (jak się później okazało, to brązowa czapka z napisem: "módl się za chilijską rodzinę"). Papież całkowicie zignorował sprawę. Ale tych, którzy odpowiadają za jego bezpieczeństwo, musiał w tej chwili przejść potężny dreszcz.
- Patrząc na to nagranie, ewidentnie jest to wpadka - wyrokuje Maciej Górski z Fundacji AT-Systemgroup. Jak tłumaczy w rozmowie z WP, ochrona zawiodła w co najmniej dwóch punktach. - Po pierwsze, tzw. "watcherzy", czyli osoby obserwujący tłum, powinni wyłapać osobę, która to rzuciła. Aby taki rzut wykonać, trzeba wykonać zamach i machnąć. Dało się to zrobić, bo nie był rzut z odległości metra - zauważa. Drugi błąd to brak agenta, który byłby w stanie ochraniać pojazd ze strony, z której został "zaatakowany" - i w porę zareagować.
- To była czapka z napisem o modlitwę. Ale wyobraźmy sobie, że to czapka nasączona kwasem, ale trującą substancja, która unicestwia człowieka w 30 sekund. Gdybym był w tym zespole ochronnym, to usłyszałbym, że to absolutne partactwo - mówi Górski.
Ale jak dodaje, nie bez winy jest sam papież, który w ciągu swojego pontyfikatu jasno pokazuje, że do tematu bezpieczeństwa podchodzi z rezerwą. Tymczasem ryzyko jest poważne - tym bardziej, że obecną pielgrzymkę papieża poprzedziła seria ataków na kościoły w Chile. Na dwa dni przed przybyciem papieża, trzy świątynie w stolicy kraju zostały obrzucone koktajlami Mołotowa. Ulotki pozostawione w ostatnim z nich obiecywały, że celem kolejnego ataku będzie sam papież. Dlatego według Górskiego, takich incydentów nie można bagatelizować.
- Sytuacja jest zerojedynkowa: albo kogoś naprawdę chronimy, albo udajemy, że chronimy. Jeśli udajemy, to lepiej w ogóle z tego zrezygnować. Teraz wina za ten incydent spada na ochronę, która nie zareagowała. Ale wcześniej została ona okrojona i sugerowano jej, by odchodzić od podejścia z czasów Jana Pawła II, który dwukrotnie był celem zamachowców - mówi specjalista. I dodaje - Ten, kto rzucił tę czapkę, nieświadomie dokonał testu tej ochrony. Jeśli ktoś chciałby dokonać zamachu, o którym mówiłem - rzucić czymś nasączonym kwasem czy trucizną - to teraz widać, że jest to możliwe.
Jak podkreśla rozmówca WP, ochrona ludzi takich, jak głowa Kościoła to zawsze szeroko zakrojona operacja, w skład której wchodzi kilka warstw zabezpieczeń - od poziomu informacji i wywiadu do pierścieni ochrony.
- W to wchodzi cała masa pracy: pirotechników, obserwatorów czy agentów będących w tłumie incognito. Wcale nie jest tak, że najważniejsza jest ta osoba, która jest najbliżej osoby chronionej. Wszystkie pierścienie są niezbędne. Jeśli zawiedzie obserwacja, która jest bardzo ważnym elementem, to agent ochrony bezpośredniej jest jakby pozbawiony oczu i uszu - mówi Górski. - To skomplikowane, ale nie niewykonalne - podsumowuje