Papież wody i ognia
Jan Paweł II dostarcza amunicji zarówno tym, którzy opowiadają się za dzikim kapitalizmem, jak i zwolennikom państwa socjalnego. Konserwatystom i liberałom. Mógłby funkcjonować jako patron Kościoła
zamkniętego, ale i Kościoła otwartego, choć między nimi jest przepaść.
30.03.2006 | aktual.: 30.03.2006 10:43
Zwolennicy katolicyzmu zamkniętego odrzucają dialog ze światem. Współczesna kultura działa na nich jak czerwona płachta na byka. Kontestują dążenia ekumeniczne i dialog międzyreligijny. To niweluje różnice i podmywa tożsamość - tłumaczą. Najlepiej czuliby się w państwie wyznaniowym.
Patronem mentalności zamkniętej jest Pius IX (1792-1878), który był papieżem przez 32 lata. Po przyłączeniu Rzymu do Włoch ogłosił się więźniem Watykanu. Promował centralizm, zawiadywał twardą ręką. W encyklice "Quanta cura" potępił wolność wyznania i prasy oraz równość ludzi wobec prawa. Dołączył do niej słynny "Syllabus", w którym wskazał 80 błędnych tez sprzecznych z katolicką nauką - między innymi rozdział Kościoła od państwa, ważność małżeństw cywilnych, racjonalizm i modernizm. Uważał, że papież "nie może i nie powinien pogodzić się i porozumieć z postępem, liberalizmem i współczesnym państwem". Jemu Kościół zawdzięcza dogmat o nieomylności papieża w sprawach wiary i moralności ogłoszony w 1870 roku na Soborze Watykańskim I.
Inaczej działa Kościół otwarty. Przedstawiciele tego nurtu chętnie podejmują dialog ze światem. Nie zdradzają wobec niego nieufności, ale dostrzegają w nim palec boży. Angażują się w ruch ekumeniczny i dialog międzyreligijny. Opowiadają się za rozdziałem Kościoła i państwa.
Symbolem mentalności otwartej jest Jan XXIII (1881-1963), który rządził Kościołem przez pięć lat. Do historii przeszedł jako Dobry Papież. Szokował swoim zachowaniem. Palił papierosy. Był pierwszym od 1870 roku papieżem, który wyszedł poza Watykan, odwiedzając więźniów. W przemówieniu otwierającym przeciwstawił się tym, którzy "są przekonani, że w dzisiejszym stanie społeczności można dostrzec jedynie ruiny i klęski".
Mówił: "My jesteśmy zupełnie innego zdania niż owi prorocy zagłady". Watykańskie mury zadrżały, kiedy w 1962 roku zwołał Sobór Watykański II, rzucając hasło otwarcia kościelnych okien na świat. Pośród rzymskich kardynałów zapanowało przerażenie. Ten sobór był dla Kościoła przewrotem kopernikańskim. W liturgii język łaciński zastąpiono językami narodowymi, a kapłani odwrócili się twarzą do ludzi. Zaczęto głosić wolność sumienia i wolność religijną, respektować zasady demokracji, gdzie Kościół jest jednym z wielu równych uczestników sfery publicznej.
Godzenie wizji Piusa IX i Jana XXIII przypomina łączenie wody z ogniem. Ale nie dla Jana Pawła II. Polski papież 3 września 2000 roku wyniósł obu na ołtarze. Czy można jasno stwierdzić, który z tych katolicyzmów był mu bliższy: zamknięta mentalność Piusa czy otwarta życzliwość Jana? A może i jeden, i drugi?
Tak, tak
Jan Paweł II od razu chciał, by postrzegano go jako kontynuatora Soboru Watykańskiego II. Nieprzypadkowo przyjął imiona: Jan Paweł. Chciał zaznaczyć, że nawiązuje do dziedzictwa papieży tego soboru: Jana XXIII i Pawła VI. Pierwszy go zwołał, drugi dokończył. Sam kardynał Wojtyła brał aktywny udział w pisaniu soborowych dokumentów, przede wszystkim konstytucji "Gaudium et spes" o roli Kościoła w świecie współczesnym.
W jego inauguracyjnej homilii padły słowa uważane za motto pontyfikatu: "Nie lękajcie się!". Także pierwsza encyklika "Redemptor hominis" ("Odkupiciel człowieka") wskazuje, że chciał szerzej otwierać kościelne okna na świat. Szokująco dla konserwatystów zabrzmiały słowa, że "człowiek jest drogą Kościoła". Wcześniej oficjalne nauczanie mówiło coś przeciwnego - to Kościół był drogą człowieka.
Jan Paweł II rozumiał, że dialog między religiami jest konieczny. Jako pierwszy papież w czasach nowożytnych przekroczył próg żydowskiej synagogi w 1986 roku. Mówił: "Jesteście naszymi umiłowanymi braćmi. Można powiedzieć, naszymi starszymi braćmi". Antysemityzm bez ogródek nazywał grzechem.
Jeszcze w tym samym roku, idąc za ciosem, zwołał w Asyżu międzyreligijne spotkanie. Cel - modlitwa o pokój. Wzięło w nim udział 47 delegacji reprezentujących wszystkie wyznania chrześcijańskie i 13 innych religii. "Życzeniem Kościoła katolickiego jest prowadzenie dialogu z innymi religiami" - deklarował. Rozczarowania tą postawą papieża nie kryli ortodoksyjni katolicy, wśród nich ponoć sam kardynał Joseph Ratzinger, obecny papież. Ba, Jan Paweł II musiał dbać, by nawet Kuria Rzymska nie dowiedziała się zbyt wcześnie o tej inicjatywie. Rozmaite dykasterie "znalazłyby tysiąc powodów, by sprzeciwić się tak niekonwencjonalnemu projektowi" - pisze Bernard Lecomte w swej monumentalnej pracy "Pasterz".
Ale Jan Paweł II potrafił być stanowczy wobec tradycjonalistów. Doświadczył tego francuski arcybiskup Marcel Lefebvre. Odrzucał on postanowienia soborowe dotyczące liturgii, wolności sumienia i ekumenizmu. W 1986 roku w liście do papieża oskarżył go, że swoimi działaniami "wciąga kler i wiernych w herezje i w schizmę". Dwa lata później Lefebvre zaatakował Jana Pawła II, mówiąc do dziennikarzy: "Grozi się nam ekskomuniką, ale ekskomuniką nałożoną przez kogo? Przez Rzym, który nie ma już wiary katolickiej! Mówi się nam o schizmie, ale schizmie wobec kogo, wobec modernistycznego papieża? Wobec papieża, który wszędzie rozpowszechnia idee rewolucji".
Lefebvre przeciągnął strunę 30 czerwca 1998 roku - bez zgody Rzymu wyświęcił czterech biskupów. Dzień później został ekskomunikowany. Papież dał do zrozumienia, że każdy, kto chciałby kwestionować dziedzictwo soboru, którego on jest gwarantem, musi się liczyć z najwyższą karą - wykluczenia z Kościoła. Jak zimny prysznic na tradycjonalistów podziałała kolejna inicjatywa papieża. W jubileuszowym roku 2000 poprosił o przebaczenie win, jakich Kościół dopuścił się w ciągu wieków. Szło o inkwizycję, niechęć wobec Żydów, podziały wśród chrześcijan, łamanie praw ludzi, w tym kobiet. Przeciwnicy tego aktu skruchy nie kryli wątpliwości. "Jeśli chodzi o całościowy i ogólny rozrachunek z dziejami Kościoła, niektórzy kardynałowie zwrócili uwagę, że konieczna jest wielka ostrożność i roztropność" - wyznał człowiek numer dwa w Watykanie, sekretarz stanu Angelo Sodano. Arcybiskup Bolonii Giacomo Biffi w liście do wiernych nie był już takim dyplomatą. Pisał bez ogródek, że takiego rachunku sumienia lepiej unikać, bo jest on
,źródłem dwuznaczności, a nawet duchowego cierpienia". Jan Paweł II odpowiadał krytykom: "Nawet jeśli sami nie ponosimy winy za grzechy przeszłości, bierzemy na siebie ciężar win popełnionych przez naszych przodków".
Pod koniec życia zaskoczył rodzimych przeciwników wejścia Polski do struktur europejskich, którzy zjechali do Rzymu na obchody 25. rocznicy pontyfikatu. Ugrupowania prawicowe i narodowe - PiS, LPR, sympatycy Radia Maryja - nie kryły nadziei, że papież tuż przed referendum wesprze ich antyeuropejskie dążenia. A tu szok. "Polska zawsze stanowiła ważną część Europy i dziś nie może wyłączać się z tej wspólnoty - mówił. - Europa potrzebuje Polski. Kościół w Europie potrzebuje świadectwa wiary Polaków. Polska potrzebuje Europy".
Wtedy padły też historyczne słowa, które papież dodał poza przygotowanym tekstem: ,Od unii lubelskiej do Unii Europejskiej!". Choć Jan Paweł II wielokrotnie oskarżał Europę - o nihilizm i relatywizm, o brak invocatio Dei w traktacie konstytucyjnym - kiedy przyszedł kluczowy moment, nie zadrżał mu głos, by jasno powiedzieć, gdzie jest miejsce Polski.
Nie, nie
Pontyfikat Jana Pawła II to gorący okres realizacji soborowych reform. Entuzjaści soboru głosili, jak niemiecki jezuita Karl Rahner, że sobór nie tyle jest końcem, ile początkiem zmian. Sęk w tym, że innego zdania był papież. Kiedy niektórzy katoliccy myśliciele głosili, że tradycja i doktryna podlega rozwojowi i zmianie, Jan Paweł II mówił, że tradycja jest święta, a doktryna nienaruszalna.
Z nieufnością patrzył na tych, którzy - jak ksiądz Hans Küng, guru kościelnych liberałów - podważali oficjalne nauczanie Watykanu. Kiedy niemiecki teolog w książce "Nieomylny?" ostrze swojego pióra skierował przeciw dogmatowi o nieomylności papieża, Jan Paweł II powiedział "dość". Odebrał Küngowi w 1979 roku prawo nauczania w imieniu Kościoła katolickiego. To był wyraźny sygnał dla kościelnych reformatorów, gdzie jest granica.
Papież ucinał wszelkie dyskusje o celibacie czy kapłaństwie kobiet. Gdy teolożki feministyczne mówiły, że nie ma przeszkód doktrynalnych dla święceń kobiet, Jan Paweł II walnął pięścią w stół. W krótkim liście "O udzieleniu święceń kapłańskim wyłącznie mężczyznom" z 1994 roku napisał: "Oświadczam, że Kościół nie ma żadnej władzy udzielania święceń kapłańskich kobietom oraz że orzeczenie to powinno być przez wszystkich wiernych Kościoła uznane za ostateczne". Tym stanowczym postanowieniem upiekł dwie pieczenie: zakończył dyskusje o kapłaństwie kobiet, a formę odczytano jako odwołanie do nieomylności papieża.
Miano patrona skrajnej prawicy przylgnęło do papieża, gdy otworzył drzwi Watykanu dla konserwatywnej organizacji Opus Dei. Na boczny tor odstawił zaś zakon Towarzystwa Jezusowego, który przez wieki był prawą ręką papiestwa. Już w 1979 roku, przemawiając do przełożonych jezuitów, papież nie owijał w bawełnę: "Nie jest dla mnie tajne, że kryzys, który trapi życie zakonne, nie oszczędził naszego Towarzystwa". Jana Pawła II martwiło, że jezuici zaangażowali się w Ameryce Południowej w teologię wyzwolenia, która pachniała marksizmem. Najgłośniejszy taki przykład to udział ojca Ernsta Cardenala jako ministra oświaty w sandinowskim rządzie Nikaragui. W zakonie jezuitów nie brakowało liberalnych teologów. Ostatnim, któremu Watykan w 2005 roku odebrał prawo nauczania za kwestionowanie wyjątkowości zbawczej Jezusa, jest Roger High. W książce "Jesus. Symbol of God" pisał, że "jedna religia nie może pretendować do stanowienia centrum, ku któremu wszystkie pozostałe winny być doprowadzone".
Jezuitów zastąpiło Opus Dei, które założył hiszpański ksiądz José María Escrivá w roku 1928. Kronikarze zauważyli, że kardynał Wojtyła modlił się u grobu Escrivy przed konklawe, które wyniosło go na Stolicę Piotrową. Niektórzy sądzą, że Opus Dei lobbowało na rzecz wyboru metropolity krakowskiego. W 1982 roku papież przekształcił je w prałaturę personalną - jedyną instytucję w Kościele niemającą swej diecezji i podlegającą osobiście papieżowi. W 2002 roku kanonizował Escrivę, a ludzie Opus Dei odgrywają kluczową rolę w formowaniu polityki Watykanu.
Konserwatyści zacierali ręce, kiedy w 1993 roku Jan Paweł II w encyklice "Veritatis splendor" ("Blask prawdy") piętnował ,pewne interpretacje moralności chrześcijańskiej, których nie sposób pogodzić ze "zdrową nauką". Napominał teologów za oddzielanie prawdy od wolności, co prowadzi do relatywizowania nauczania na temat aborcji czy środków antykoncepcyjnych. Zdziwienia nie krył nestor teologów moralnych ojciec Bernhard Haering, redemptorysta. Pisał: "Wiele jest bardzo pięknych rzeczy w encyklice 'Veritatis splendor'. Ale prawie cały ten splendor gaśnie z chwilą, gdyż jest to dokument, który ma jeden tylko cel na oku: wymusić absolutną zgodę i uległość wobec wszystkich wypowiedzi papieża, i to zwłaszcza w jednym kluczowym punkcie: że stosowanie sztucznych środków regulacji urodzin jest intrinsece malum, czyli zawsze i bez wyjątku grzeszne, nawet w sytuacji, w której antykoncepcja byłaby mniejszym złem". Jednak im bardziej papież był krytykowany, tym bardziej radykalizował swoje stanowisko. W 1999 roku zmusił
niemiecki episkopat do wycofania się z państwowego systemu poradnictwa dla kobiet rozważających usunięcie ciąży. Centralny Komitet Katolików (ZdK), największa organizacja katolików świeckich w Niemczech, wyraził żal z powodu tej decyzji, uznając, że Kościół dokonał "dezercji" i porzucił kobiety "w sytuacji wewnętrznego konfliktu".
W 1991 roku Jan Paweł II mówił w Radomiu: "Czy jest taka ludzka instancja, czy jest taki parlament, który ma prawo zalegalizować zabójstwo niewinnej i bezbronnej ludzkiej istoty?". W czasie tej wizyty padła też sugestia ze strony papieża, że aborcja to współczesny rodzaj Holocaustu. Porównanie to znalazło się też w opublikowanej w 2005 roku książce Jana Pawła II "Pamięć i tożsamość".
Takie analogie raziły i budziły protesty. Po pielgrzymce z 1991 roku Hans Küng pisał: "Karol Wojtyła - jak papież z okresu wypraw krzyżowych - podróżował gniewny po kraju, odmawiając parlamentowi prawa do proklamowania liberalnej ustawy o aborcji. Porównał aborcję z Holocaustem. Równocześnie nie poświęcił ani słowa budowaniu prawdziwej demokracji".
Papież przestrzegał Polaków przed "cywilizacją śmierci", którą na co dzień widział w sytych społeczeństwach zachodnich. Ojczyznę leżącą w środku postchrześcijańskiej Europy postrzegał jako bastion autentycznego katolicyzmu.
W 1995 roku w Skoczowie napominał wrogów Kościoła: "Pod hasłami tolerancji w życiu publicznym i w środkach masowego przekazu szerzy się nieraz wielka, może coraz większa nietolerancja. Odczuwają to boleśnie ludzie wierzący. Zauważa się tendencje do spychania ich na margines życia społecznego, ośmiesza się i wyszydza to, co dla nich stanowi nieraz największą świętość. Te formy powracającej dyskryminacji budzą niepokój i muszą dawać wiele do myślenia".
Pogroził palcem nawet swoim przyjaciołom z "Tygodnika Powszechnego". Do redaktora naczelnego Jerzego Turowicza z okazji 50-lecia pisma napisał, że odzyskanie "wolności zbiegło się paradoksalnie ze wzmożonymi atakami lewicy laickiej i ugrupowań liberalnych na Kościół, na Episkopat, a także na Papieża". I słowa, które do dziś służą jako bicz na krakowskie pismo uchodzące za symbol katolicyzmu otwartego: "W tym trudnym momencie Kościół nie znalazł w 'Tygodniku', niestety, takiego wsparcia i obrony, jakiego miał prawo oczekiwać; 'nie czuł się dość miłowany'".
To nie przypadek, że w 1999 roku Jan Paweł II w parlamencie RP dziękował Panu historii "za obecny kształt polskich przemian, za świadectwo godności i duchowej niezłomności tych wszystkich, którzy w tamtych trudnych dniach byli zjednoczeni tą samą troską o prawa człowieka, tą samą świadomością, iż można życie w naszej Ojczyźnie uczynić lepszym, bardziej ludzkim". Ale zaraz potem przypomniał słowa z encykliki "Veritatis splendor": "Demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm".
I tak, i nie
Po czyjej więc stronie był Jan Paweł II? Lewicy czy prawicy? W jego działaniach mentalność zamknięta przenikała się z mentalnością otwartą. Balansował między duchem Piusa IX a Jana XXIII. Tak oto chciał zachować to, co leżało mu najbardziej na sercu - jedność Kościoła. Za każdym razem, kiedy puszczał oko do kościelnej lewicy, formułując rewolucyjne sądy, zaraz potem pokazywał, że nie zapomina o kościelnej prawicy i jest z nią, kiedy współczesność nazywa "cywilizacją śmierci".
Nie dziwi zatem, że dziś ludzie Kościoła z obu stron barykady mają wystarczająco dużo papieskich cytatów i gestów, by się nimi okładać jak cepem. Ale papieżowi szło jeszcze o coś innego. Jego strategia odrzucania skrajności w czystej postaci i poszukiwania drogi pośredniej pozwoliła mu wymknąć się jednoznacznemu zaszufladkowaniu. Co więcej, do takiego stylu przekonał niemal cały katolicki świat.
Jarosław Makowski
Autor jest publicystą "Krytyki Politycznej"