Panika w łódzkiej szkole - uczniowie ewakuowani bez ubrań
To była świeca dymna, niewiele większa niż puszka coli. Ale wywołała panikę na korytarzach XVIII Liceum Ogólnokształcącego przy ul. Perla w Łodzi. Nastolatków, którzy właśnie mieli zasiąść w ławkach, trzeba było ewakuować.
Czternastu uczniów, którzy nawdychali się dymu i chwiali się na nogach, zabrało pogotowie. Wielu innych marzło na mrozie, bo w panice wybiegli przed szkołę w samych podkoszulkach.
Chaos wybuchł w południe. Na poziomie szatni ktoś rzucił odpaloną świecę. Gęsty, gryzący, cuchnący dym natychmiast spowił całe piętro i przez klatkę schodową dostał się na trzy wyższe. W zadymionej szatni przytomności umysłu nie straciła woźna - pani Irenka. Chwyciła świecę przez mokrą szmatę i wyrzuciła ją przez okno. - Zachowała się profesjonalnie - chwali mł. bryg. Zbigniew Kiński, który dowodził akcją w szkole.
Kiedy pani Irenka pozbywała się świecy, trwała już ewakuacja. Część uczniów musiała jednak przejść przez zadymioną klatkę i korytarze, w dodatku nie było możliwości zabrania kurtek. Gdy strażacy wietrzyli szkołę, młodzież trzęsła się z zimna, stojąc przed nią. Strażacy pozwolili na powrót do budynku po ok. 20 minutach. - Gdy uczniowie wrócili, jedna z dziewczyn zgłosiła, że źle się czuje - opowiada Monika Antosiak, dyrektor ogólniaka. - Po chwili pokój pielęgniarki był pełen uczniów. Skarżyli się na mdłości, bóle głowy i problemy z oddychaniem.
Dyrektor Antosiak z pielęgniarką i dowódcą akcji zadecydowała, by udzielanie pomocy medycznej przenieść do jednej z klas. Strażacy podawali poszkodowanym uczniom tlen aż do chwili, gdy znaleźli się w czterech karetkach. Pogotowie przewiozło ich do Instytutu Medycyny Pracy im. Nofera.
- Stan całej czternastki pacjentów jest dobry. Badania nie wykazują, że doszło do uszczerbku na zdrowiu. Uczniowie skarżyli się na kaszel i drapanie w gardle, ale obyło się bez zatrucia tlenkiem węgla - mówi dr Anna Krakowiak, kierowniczka oddziału toksykologii IMP. Lekarze zatrzymają uczniów do poniedziałku na dalszą obserwację i badania, m.in. spirometrię.
Po odjeździe karetek, do nauki nikt już nie miał głowy. Uczniów zwolniono do domów.
Do podobnej sytuacji w ogólniaku przy Perla doszło już cztery lata temu. Szkoła ma klasy policyjną i wojskową. Jest dobrze strzeżona. - Nie wpuszczamy nikogo bez specjalnego identyfikatora. To musiał być głupi żart któregoś z uczniów - zastanawiała się Monika Antosiak.
W sekretariacie wprost urywały się telefony od zaniepokojeni rodziców. Dyrekcja i świadkowie zdarzenia odbyli długą rozmowę z policją. - Trwają czynności zmierzające do ustalenia sprawcy - mówi podinsp. Joanna Kącka z Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi. - Opinie strażaków i lekarzy pomogą ustalić, czy czyn należy traktować jako wykroczenie czy przestępstwo. Za spowodowanie zagrożenia dla zdrowia lub życia wielu osób sprawcy może grozić do trzech lat.
Policja bada też, jakie substancje zawierała feralna puszka.
Polecamy w wydaniu internetowym www.polskatimes.pl/DziennikLodzki: W łódzkich szkołach rodzice dopłacają do dyżurów pielęgniarskich