Trwa ładowanie...
25-02-2008 09:52

Panika szkodzi pamiątkom

Mariaże historii z ogólnonarodową histerią zawsze kończą się źle. W przypadku zakupu poczty powstańczej – zawyżonym rachunkiem.

Panika szkodzi pamiątkomŹródło: PAP/EPA
d3orn9z
d3orn9z

Aukcja, w której polski rząd zdobył wielki skarb – 123 dokumenty poczty Powstania Warszawskiego – nie mogła skończyć się inaczej. Gdy minister kultury skupiał się na poszukiwaniu pieniędzy na zakup kolekcji, prawicowe media na czele z „Naszym Dziennikiem” spekulowały, że kolekcja powinna zostać wycofana z aukcji, gdyż jest własnością państwa polskiego i najprawdopodobniej została zrabowana, a więc kupując ją, dopuszczamy do tego, żeby „niemiecki Żyd zrobił geszeft na polskiej krzywdzie”. Do tego chóru przyłączył się nawet marszałek Sejmu Bronisław Komorowski, twierdząc, że to niemieckie ministerstwo powinno odkupić kolekcję i przekazać ją Polakom, by nie tolerować „handlu szabrem”.

Dyrektor Muzeum Narodowego w Warszawie Dorota Folga-Januszewska cieszy się, że sprawa z pamiątkami z powstania jakoś się zakończyła, ale podkreśla, że brak czasu i emocjonalna atmosfera nigdy nie sprzyjają zakupom, zwłaszcza takim jak narodowe pamiątki. Rachunek, jaki za to powstańcze zamieszanie zapłaciliśmy, powinien nam jednak uświadomić, że polski rząd wciąż do odzyskiwania pamiątek z czasów wojny przygotowany nie jest. Musi być też lekcją dla części środowisk prawicowych, którym wydaje się, że odzyskiwanie pamiątek wymaga tylko twardej polityki zagranicznej polskiego rządu.

Tylko czekać na kolejną aferę

W walce o dokumenty poczty powstańczej najbardziej zabrakło czasu. O aukcji i ministerstwo, i muzeum dowiedziały się przypadkiem na tydzień przed jej rozpoczęciem. O tym, że znaczki i listy z powstania w ogóle są sprzedawane, władze muzeum poinformował Zbigniew Bokiewicz, filatelista, były powstaniec warszawski mieszkający w Wielkiej Brytanii. Bokiewicz nie ma wątpliwości, że przepłaciliśmy za zbiór przynajmniej 70 tysięcy euro.

– Na świecie jest czterech liczących się kolekcjonerów poczty powstańczej. Właściciel kolekcji Manfred Schulze-, Muzeum Powstania Warszawskiego oraz dwaj zbieracze ze Szwajcarii i z Wielkiej Brytanii. Ci ostatni w ogóle nie zgłosili się do aukcji – zauważa Bokiewicz. – Muzeum było jedynym nabywcą, który chciał kupić ten zbiór, a plotki o „innych klientach z Japonii czy USA” rozpuszczane przez dom aukcyjny miały tylko podbić jego cenę.

d3orn9z

Czy rzeczywiście istniało ryzyko, że ktoś podkupi kolekcję? Na tej samej aukcji nabywcy w ogóle nie znalazła korespondencja z getta w Łodzi, która została wyceniona na 170 tysięcy euro. Dom aukcyjny już liczy, że uda mu się zainteresować kolekcją muzeum miejskie w Łodzi. Zdaniem Zbigniewa Bokiewicza to świetny sposób, by doprowadzić do kolejnej narodowej histerii. W pewnym momencie znów wybuchnie wielka afera: muzeum w Łodzi nie chce kupić pamiątki narodowej. W historii z powstańczą pocztą ważne jest również to, że wielkim narodowym skarbem nikt przez lata się nie interesował. Manfred Schulze, mąż Polki spod Pabianic, gromadził kolekcję, skupując od lat 70. (choć głównie w latach 90.) pamiątki z powstania od antykwariuszy. Zgłaszali się do niego potomkowie powstańców, a także sami powstańcy oraz polscy historycy. Schulze wydał też 12 lat temu książkę, w której przedstawił swą kolekcję poczty powstańczej.

Można kupować ciszej

Jak mówi Dorota Folga-Januszewska, gdy ktoś chce się pozbyć kolekcji tego formatu co poczta, muzealnik powinien dowiedzieć się o tym pierwszy. I złożyć ofertę, nim kolekcjoner w ogóle pomyśli o pójściu do domu aukcyjnego. – Zadaniem muzealników nie jest tylko czyszczenie miotełką obrazów. W zawodzie tym tkwi konieczność monitorowania środowiska sztuki, którą zajmuje się dana instytucja, i utrzymywania kontaktów z domami aukcyjnymi i z kolekcjonerami – dodaje dyrektorka.

Podkreśla też, jak ważne w pozyskiwaniu nie tylko pamiątek, ale też dzieł sztuki są wieloletnie znajomości z kolekcjonerami. – W wyniku takich długoletnich przyjaźni dzieła trafiają do muzeów nierzadko na mocy zapisów testamentowych – mówi. Poza tym zaprzyjaźnionego kolekcjonera łatwiej namówić do negocjacji. Gdy muzealnicy siadają z kolekcjonerem do rozmów, czas zaczyna działać na ich korzyść. – Ten czas można wykorzystać na przykład na zdobycie pieniędzy – dotacji z Ministerstwa Kultury czy pozyskanie prywatnego sponsora. Tego nie da się załatwić w minutę – ocenia dyrektor.

Czasem, choć wciąż rzadko, muzea nawiązują współpracę ze spadkobiercami, z którymi wspólnie walczą o odzyskanie dzieł. Tu chlubnym przykładem jest współpraca muzeum w Gdańsku z hrabiną Izabellą Sierakowską, która nie tylko przekazała muzeum odzyskany rodzinny dworek w Waplewie, ale wraz z muzealnikami szuka w Polsce i po świecie utraconej części jego wyposażenia. Dzięki współpracy z inną spadkobierczynią do Polski wrócił też XV-wieczny obraz „Madonna z Dzieciątkiem”. Gdy Muzeum Sztuk Pięknych w Bostonie odkryło, że to dzieło zaginione, polskie MSZ rozpoczęło poszukiwania spadkobierców nieżyjącego właściciela. W zamian za pomoc prawną w odzyskaniu dzieła spadkobierczyni zgodziła się przekazać je w depozyt do Muzeum Narodowego w Krakowie.

d3orn9z

Przy prowadzeniu rozmów z kolekcjonerami lub spadkobiercami ważny jest też sam sposób negocjacji. – Szanse na odzyskanie dzieła zwiększają się, gdy mamy dowody, że obraz został nam zrabowany w czasie wojny. Ujawnienie informacji o jego pochodzeniu zamyka drogę do jego legalnej sprzedaży, np. w domach aukcyjnych – tłumaczy Wojciech Kowalski, od 15 lat szef komisji restytucji polskich dóbr kultury przy Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Liczą się także szerokie kontakty międzynarodowe. – Z jednym z nowojorskich marszandów znam się na tyle dobrze, że mogę mieć pewność, iż kiedy trafi do niego obraz, który on zidentyfikuje jako dzieło zrabowane Polakom podczas II wojny światowej, to najpierw zadzwoni do mnie, a nie do kolekcjonera, który przyniósł mu to do sprzedaży – zdradza jeden z muzealników.

Nie dopuścić do aukcji

Muzealników dziwi, że powstańcza kolekcja w ogóle trafiła na aukcję. – Aukcja- to jest ostateczność, gdy zawiodą inne metody – twierdzi Dorota Folga‑Januszewska. Z 808 zakupów jej muzeum w 2007 roku tylko 30 dokonano na aukcjach. Resztę transakcji zawarto w wyniku dwustronnych negocjacji między kolekcjonerem a muzeum.

Najdramatyczniejszą aukcją, jaką pamięta Izabella Danis, szefowa departamentu odzyskiwania dzieł sztuki w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, była sprawa „Praczki”. Obraz zrabowany przez nazistów z muzeum w Łazienkach wypłynął w nowojorskim domu aukcyjnym Sotheby’s w styczniu 1993 roku. – W katalogu znalazł ją polski kolekcjoner Ryszard Bończa, natychmiast zawiadomił nasz konsulat, a oni ministerstwo – opowiada Danis. Dom aukcyjny dał Polsce dwa dni na zgromadzenie dokumentacji świadczącej, że „Praczka” była nasza. – Pełna dokumentacja dojechała na lotnisko dosłownie na kilka minut przed odlotem. W ostatniej chwili nasz kierowca wręczył pakiecik kapitanowi LOT – wspomina Danis. Gdy pracownicy Sotheby’s zobaczyli papiery świadczące o pochodzeniu dzieła, wycofali obraz z aukcji. Jeszcze dwa lata po wycofaniu „Praczki” trwały negocjacje z kolekcjonerem. Ostatecznie obraz z jego rąk wykupił polonijny biznesmen Victor Markowicz, który w 1994 roku przekazał go Ministerstwu Kultury, a ono muzeum w
Łazienkach.

d3orn9z

Wymieniajmy, zamiast kupować

Tuż po zakupie powstańczej poczty minister Bogdan Zdrojewski ogłosił, że przygotuje ustawę, która umożliwi dokonywanie szybkich zakupów polskich pamiątek z czasów wojny ze specjalnego ministerialnego funduszu. Muzealnicy podkreślają jednak, że nie rozwiąże to problemu, gdyż na wykupywanie wszystkiego Polski po prostu nie stać. Trzeba myśleć o innych metodach.

Dobrym rozwiązaniem mógłby być system wymian depozytów*. Taki system mógłby funkcjonować także w przypadku wypożyczeń od prywatnych kolekcjonerów. – Podstawową rolą muzeów jest dawanie ludziom możliwości poznania dzieł sztuki. Nie musimy mieć do tego aktu własności – podkreśla Januszewska. – Może zamiast kupować kolejne listy z poczty powstańczej, muzeum namówiłoby jej kolekcjonerów do zorganizowania wspólnej wystawy? – zastanawia się dyrektorka Muzeum Narodowego. I dodaje: – Najważniejszym dziś zadaniem dla rządu jest ustalenie, co chcemy kupować. Bo dziś zakupów dokonuje się na zasadzie, kto pierwszy zdobędzie dotację na zakup, ten lepszy. 
Tydzień po licytacji poczty na aukcji w Nowym Jorku za ponad 300 tysięcy euro wystawiano piękny obraz Chełmońskiego. Muzeum Narodowe nawet nie przystąpiło do licytacji ze względu na cenę obrazu. Pytanie jednak, czy gdyby dyrektorka muzeum zrobiła wokół Chełmońskiego szum i zaczęła krzyczeć, że jest nam on niezbędny i koniecznie trzeba go kupić, to rząd by uległ? –
Potrzebna nam jest lista priorytetów zakupów – potwierdza szef gdańskiego Muzeum Narodowego Wojciech Bonisławski. – Trzeba zdecydować, czy zależy nam na kupnie jednego pierwszorzędnego obrazu na przykład malarstwa flamandzkiego, czy wolimy mieć trzy, ale trzeciorzędnych autorów. W wielu krajach zajmują się tym komisje rozstrzygające priorytety zakupów ze względu na ich znaczenie dla zbiorów narodowych.

Dopóki tego nie ustalimy, zasoby naszych muzeów będą konstruowane nie według uporządkowanej koncepcji historyków sztuki, ale według koncepcji siły. I tego, komu uda się wywołać większą histerię.

Agnieszka Jędrzejczak

d3orn9z
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3orn9z
Więcej tematów