Pan od chóru
Wojciech Krolopp, dyrektor Polskich Słowików oskarżony o pedofilię, nie przyznaje się do winy. "Przekrój" zdecydował się opublikować jego historię, jego nazwisko i zdjęcia, bo hipokryzją jest utajnianie danych osoby powszechnie znanej.
03.07.2003 | aktual.: 03.07.2003 11:08
"Kiedy spoglądam wstecz, życie wydaje się łatwe i bezkonfliktowe, przypomina piękną drogę, fascynującą przygodę kuszącą swymi zagadkami, niespodziankami, kontrastami. Szczęście pozwoliło korzystać z wszystkiego, co niezwykłe, wartościowe, ciekawe" - pisał Wojciech Krolopp w wydanej w 1994 roku książce "Słowiki a la carte". Policja zatrzymała 58-letniego dyrektora i dyrygenta Poznańskiego Chóru Chłopięcego "Polskie Słowiki" w poniedziałek 16 czerwca. Prokuratura zarzuca mu "nierząd z osobą małoletnią". Dwaj świadkowie twierdzą, że jako chłopcy w latach 1992-1998 współżyli z szefem chóru. Krolopp zmuszał ich do tego, wykorzystując swoją pozycję dyrektora.
- Poznańską chóralistykę zbudowali: Stefan Stuligrosz, Jerzy Kurczewski, ksiądz Zdzisław Bernat (muzykolog, twórca chóru katedralnego) i Wojciech Krolopp. Właśnie w takiej kolejności - ocenia Sławomir Pietras, dyrektor opery w Poznaniu. - To, co się teraz stało, jest tragiczne. - Tak przebiegłego, inteligentnego i sprytnego człowieka w życiu nie widziałem - wspomina Olek (imię zmienione), członek chóru w latach 70.
Chór był jego pasją
Wojciech Krolopp urodził się w Poznaniu w 1945 roku, ale początkowo wychowywał się w Szczecinie, gdzie jego ojciec prowadził amatorskie chóry. Matka Kroloppa zmarła, gdy miał 10 lat. Ojciec już wtedy nie żył. Starszy brat studiował, został więc w Szczecinie, a chłopca zabrała do siebie mieszkająca w Poznaniu ciotka (dziś już nieżyjąca). W roku 1957 zapisała go do Poznańskiego Chóru Chłopięcego. Chór - pod różnymi nazwami - prowadził od 1944 roku jego założyciel Jerzy Kurczewski. - Wśród śpiewaków mówiło się, że Kurczewski wychowywał Wojtka. Zaopiekował się nim, gdy ten przyjechał do Poznania. Sam Krolopp o tym nie wspominał - mówi Marcin (imię zmienione), członek chóru w latach 1988-1991.
Kurczewski założył przy chórze pierwszą w Polsce i do dziś jedyną szkołę chóralną - podstawówkę. Wojciech Krolopp do niej nie chodził - jako 12-latek był już po prostu "za stary" na rozpoczęcie tam nauki. Za to mając 16 lat, nie tylko śpiewał, lecz także wykonywał proste prace w biurze chóru. Jednocześnie chodził do III Liceum Ogólnokształcącego imienia Marcina Kasprzaka (obecnie świętego Jana Kantego). - Przez jakiś czas siedziałem z nim w jednej ławce. Był koleżeński i sympatyczny - ocenia Jerzy Kubis, teraz doktor matematyki, wykładowca. - Dużo czasu zabierał mu chór. Ciągle o nim opowiadał. To była pasja jego życia. Pewnie dlatego, gdy każdy z nas miał dziewczynę, on jej nie miał. Czasami pomagałem mu w matematyce, choć ogólnie nie uczył się źle - wspomina. W tym samym liceum geografii uczyła ciotka Kroloppa. - Nie zauważyłem, żeby go jakoś wyróżniała - mówi doktor Kubis.
Krolopp mieszkał wtedy z ciotką w jednopokojowym mieszkaniu przy ulicy Jachowskiego. - Potem Wojtek postawił sobie dom na osiedlu Zodiak i przeprowadził się tam z ciocią. Mieli ze sobą naprawdę dobry kontakt. - Gdy byliśmy u niego, odnosiłem wrażenie, że ciotka pilnowała Wojtka - wspomina Olek. - Wciąż wchodziła do pokoju, wnosiła herbatę, krążyła. Jakby nie chciała, żebyśmy zbyt długo pozostali z nim sam na sam. W roku 1963 Krolopp zrobił maturę. Na jego świadectwie jest też ocena z licealnego chóru. Dostateczna.
Jak można się gniewać?
Po maturze zdał na geografię, ale wkrótce porzucił studia. Opowiadał później, iż właśnie w tamtym czasie usłyszał od Kurczewskiego, że być może zostanie jego zastępcą. Dla Kroloppa - jak sam wspominał - był to moment przełomowy. Już w wieku 23 lat oficjalnie został zastępcą Kurczewskiego. Był szefem biura chóru, zastępcą dyrektora od spraw artystycznych. Dziś nazwalibyśmy go menedżerem zespołu. - Świetnie się w tym czuł, znał masę ludzi, znał języki. Na wyjazdach nigdy niczego nam nie brakowało - mówi Marcin.
Krolopp: Noc w autokarze: chłopcy śpią w przedziwnych pozach, przypominając rozleniwione kocięta. (...) Często (...) [chórzyści] przychodzili gromadnie, by w zaciszu dyrekcyjnego pokoju wypić herbatę, posłuchać wspomnień i dowiedzieć się szczegółów kolejnego dnia. Pewien chłopiec po ogłoszeniu ciszy w hotelu potrafił wkroczyć do mojego apartamentu w obstawie swoich kolegów (...) i rekwirując łóżko wbrew zmęczeniu bawić się, mimo moich niezbyt może zdecydowanych protestów. Jak gniewać się na skoki, zabawę w chowanego i wojnę poduszkową w wykonaniu całej piątki?
- Krolopp dobrze się czuł w towarzystwie. Zwykle otaczał się ósemką, dziewiątką starszych chórzystów, tych po mutacji. Miał masę płyt ze świetną muzyką, doskonały alkohol, papierosy (wszystko z Peweksu) i dobre samochody - mówi Olek. - Zawsze stawiał. Póki żadnego z nas nie miał na oku, było z nim całkiem dobrze, sympatycznie. Ale zbytnie zbliżenie się do Kroloppa było niebezpieczne. Przecież jego homoseksualizm był powszechnie znaną rzeczą. W tamtym czasie miał stałego partnera. Z chóru, ale starszego. Chłopców wtedy nie ruszał. Byłem już po mutacji, gdy zamarłem, jak na zimowisku w Zakopanem rzucił do mnie: "Ach, ty mój Adonisie".
Trafić dobrocią
Chór co roku jeździł na zimowiska. Latem grupka 15-20 osób wyjeżdżała z dyrekcją na obozy wędrowne w górach. - Grupę tworzyli najlepsi śpiewacy w chórze. JeĄdziliśmy na Jaszczurówkę do gospodarstwa pana Chlebka, który był przyjacielem profesora Kurczewskiego - mówi Wojciech Drabowicz, teraz śpiewak operowy (baryton), członek chóru w latach 1975-1987. - To właśnie profesor Kurczewski i Krolopp zarazili nas miłością do gór. Musieliśmy opanować wiele wiadomości dotyczących gór i wiele z tego pamiętam do dziś. Czasem, aby otrzymać posiłek, trzeba było wykazać się znajomością nazw wszystkich szczytów konkretnej partii Tatr. Innym razem musieliśmy nauczyć się poprosić o jedzenie po angielsku.
Krolopp: Nigdy nie zapomina się odbicia tatrzańskich szczytów w lustrze Morskiego Oka, nie zapomina łez szczęścia po wykonaniu pasji Mateuszowej, dreszczu podniecenia, jakie niesie spotkanie z polskim papieżem.
- Krolopp nie był naszym kumplem. Był raczej "panem od chóru" - mówi Marcin. - Nie dało się z nim wejść w bliski kontakt jak z druhem z harcerstwa. Chyba że sam szukał tego kontaktu. To była, jak myślę, jego metoda: wybierał takich, do których łatwo trafić dobrocią. Taka zmiana szokowała chłopca, ale była sympatyczna. - Wyczułem, gdy mnie wybrał. Po prostu zaczął mnie chwalić, uśmiechał się, często patrzył mi w oczy - opowiada Olek. - Ale Kroloppa złościły porażki. Za porażkę uważał zaś na przykład odrzucenie jego zalotów - mówi Jerzy (imię zmienione), członek chóru w latach 1985-1988. Odrzucony stawał się nieznośny. - Wprowadzał rodzaj embarga na osobę, która się mu sprzeciwiła. Zero wyjazdów, szczególnie zagranicznych - opowiada Jerzy. - Nagle wszystko robiłem źle - mówi Olek. - Krolopp wyzywał mnie od idiotów. Ale odszedłem z chóru dopiero, gdy i Kurczewskiemu przestała się podobać moja praca. Pewnie Krolopp coś mu złego szepnął. - Byłem solistą i odrzuciłem zaloty Wojtka. Próbował usunąć mnie z chóru,
ale dobrze śpiewałem, więc wstawił się za mną Kurczewski. Krolopp mi tego nigdy nie zapomniał - opowiada Marcin.
Dziwny fryzurami
- Dbał o dobre kontakty z ludźmi wpływowymi. Wykorzystywał każdą okazję do ich podtrzymania. Na przykład z wyjazdów wysyłał mnóstwo pocztówek - opowiada Olek. - Miał tak poważne znajomości, że odnosiło się wrażenie, iż w Poznaniu wszystko może - dodaje. Wspomina historię z lat 70.: maturzysta z chóru bardzo chciał studiować w akademii muzycznej. Zabiegał o poparcie Kroloppa. - Ten na wyjeździe się upił. Kazał temu koledze przebrać się w piżamę i przyjść do swojego pokoju. Mówiliśmy mu: "Nie idź, jest pijany, zapomni". Ale on odparł, że zależy mu na tej akademii. I poszedł. Krolopp zamknął za nim drzwi. Staliśmy pod nimi. Przybiegł znany obecnie śpiewak, tenor, który z racji świetnego głosu mógł sobie pozwolić na więcej. Walił w te drzwi: "Wojtek, daj spokój, przestań!" - krzyczał. Ale drzwi pozostały zamknięte.
Sam Krolopp też studiował śpiew w akademii muzycznej. Studiował późno, dyplom otrzymał w wieku 32 lat. - Był starszy niż większość studentów. Był też "dziwny" - wspomina Krzesimir Dębski, który w tym samym roku kończył studia z kompozycji. - Dziwny swoimi fryzurami. Tym, że ubierał się elegancko w zagraniczne ciuchy i jeździł za granicę, o co wtedy było bardzo trudno. Ale był to człowiek rzutki, aktywny. Ciągle coś organizował - dodaje kompozytor.
- Krolopp przykładał dużą wagę do ubioru, choć miał fatalną budowę ciała: wąskie biodra, nieduży garb, przechylone ramię. Dbał jednak o siebie - opowiada Olek.
Strojem wyróżniali się też chórzyści. - W szarej rzeczywistości lat 70. i 80. śpiewacy z chóru byli rozpoznawalni na ulicach Poznania po ciuchach z Peweksu i z Zachodu. Można się było tylko zastanawiać, czy to z chóru profesora Kurczewskiego, czy profesora Stuligrosza - wspomina Wojciech Drabowicz.
- Za 10 dni w RFN dostałem 160 marek. To było mnóstwo pieniędzy. Krolopp je załatwiał, bo przecież płacono za nasze koncerty - opowiada Olek. - Na pewno większe diety za granicą dostawali faworyzowani przez niego chłopcy - mówi Marcin. - Nie zazdrościliśmy im. Wojtek o nich dbał, ale nie chciałbym tej troski doświadczyć. - Byliśmy kilka tygodni w Berlinie Zachodnim. Każdy z nas powinien otrzymywać 35 marek za dzień. Ale o tej kwocie dowiedziałem się dużo później - wspomina Jerzy. - Krolopp powiedział nam tylko, że dla nas jest 15 marek na głowę. Do ręki dostawaliśmy sześć, reszta szła do rodziców. Nic dziwnego, że w tamtych czasach nikt nie chciał, by jego dziecko wyleciało z chóru.
Pani otworzy, natychmiast!
W roku 1976 odbył się w Poznaniu I Międzynarodowy Festiwal Chórów Chłopięcych - impreza, która dzięki talentom organizacyjnym Wojciecha Kroloppa ściągała do miasta najlepsze zespoły Europy. Festiwale odbywały się co trzy lata, z przerwą w latach 80. - Podczas światowych spotkań chórów w Poznaniu czuliśmy się ich współgospodarzami - wspomina Wojciech Drabowicz. - Spotykaliśmy się wtedy z kolegami chórzystami z innych krajów. Znaliśmy się. Podczas wyjazdów mieszkaliśmy z ich rodzinami, a oni, przyjeżdżając do Polski, niejednokrotnie mieszkali u nas. Patrząc z perspektywy czasu, dzięki tym kontaktom bardzo wcześnie czuliśmy się Europejczykami.
- Na festiwalu w roku 1979 był dyrygent z Francji polskiego pochodzenia. Potężnej postury chłop - mówi Olek. - Wszedł na piętro hotelu Bazar, gdzie Krolopp w apartamencie miał biuro festiwalu. Drzwi były zamknięte. ,Pani otworzy, natychmiast!" - ryknął na pokojówkę. Otworzyła, skoro tak wielki facet na nią krzyczy. A tam Krolopp leżał sobie nagi z dwoma gołymi panami z chóru. - Podczas festiwali wokół chłopięcych chórów kręciły się grupy różnych ,sponsorów", ale nikt tego nie potwierdzał - wspomina Krzesimir Dębski.
Ty mój kochany
W roku 1985 Krolopp wydał płytę CD z nagraniami Słowików. Wtedy była to piąta taka płyta w Polsce, pierwsza z nagraniami chóralnymi. - Pomógł ją wydać pewien bogaty Belg Jean Pierre van A. - wspomina Marcin. Jean Pierre organizował też wyjazdy chóru na Zachód, przyjeżdżał do Polski. Robiły wrażenie jego szyk, klasa i mercedes wyprodukowany na zamówienie.
- Jedziemy na tournée za granicę, on ładuje czterech chłopaków do auta i gna 200 na godzinę. A reszta w zakurzonym ikarusie. Byliśmy pięć godzin szybciej. Miał konsularną rejestrację, więc granicę pokonywaliśmy bez problemów - mówi Marcin. Krolopp w swojej książce wspomina, jak Belg na stacji benzynowej obejmował dwóch chłopców, mówiąc do nich: "Ty mój przyjaciel. Ty młodszy brat. Ty mój kochany". Gdy "zażenowani chłopcy" się wyrywali, Belg szedł za nimi, grając dobrego wujka, który zafunduje lody lub dołoży kilka guldenów, marek (...) do wymarzonej małpki bądź efektownego kolta.
Nowe sukcesy i stare kŁopoty
W roku 1990 profesor Kurczewski odszedł na emeryturę. Na dyrektora chóru wyznaczył Kroloppa. Ale na dyrektora szkoły wybrał jej wychowanka i byłego chórzystę Jana Lehmanna. - Krolopp szedł na całość przy przejmowaniu dyrektorstwa chóru i próbie przejęcia szkoły - mówi Olek. - Wykorzystywał wszystkie kontakty, walczył, jakby to był jego życiowy cel. Dlatego poparcie Kurczewskiego dla Lehmanna była ogromną porażką Kroloppa. Mówił: "Jerzy wbił mi nóż w plecy". - Po objęciu chóru przez Kroloppa jego działalność stała się bardziej spektakularna - ocenia Wojciech Drabowicz. - Zmieniła się przecież epoka i praca z chórem wymagała mocnej obecności w mediach. W tym mógł się wykazać.
Wojciech Krolopp: Nadeszła nowa epoka - nowe możliwości, nowe sukcesy i stare kłopoty. Na trasie wojaży pokazały się dawno nieodwiedzane miasta polskie ze stolicą włącznie, a także egzotyczne wypady do Chin, Singapuru czy Hongkongu. (...) Chłopcy z uporem próbowali opanować umiejętność jedzenia pałeczkami. Zabawy było co niemiara, gdy kawałki mięsa spadały na talerz. - Nie zaciskaj ręki - próbowałem pomóc 12-letniemu (chłopcu).
W roku 1992 chór Kroloppa rozpoczął cykl "Muzyka w kościołach Poznania i Wielkopolski". Objechał prawie 140 miejscowości, dał niemal 300 koncertów. - A przecież Krolopp był ateistą - mówi Olek. - Miał silną pozycję w PZPR. Wyjeżdżaliśmy często na Zachód, bo nasz chór występował na akademiach i okolicznościowych imprezach organizowanych przez partię. W kościołach dawał koncerty chór Stuligrosza. - Chór zmienił repertuar na monumentalny, bliższy temu, który wykonywał dotąd chór Stefana Stuligrosza. Polskie Słowiki zmieniły też brzmienie. Głosy chłopców za Kurczewskiego były "ciemne", zaś za Kroloppa emisja głosu była "jasna" - ocenia Ryszard Danecki, przyjaciel Jerzego Kurczewskiego, członek pierwszego składu jego chóru, literat i krytyk muzyczny. Wojciech Krolopp: Seria wykonań największych muzycznych monumentów zdenerwowała dotychczasowego monopolistę [Poznańskie Słowiki Stuligrosza - przyp. red.], wywołując ostrą, dobrze zorganizowaną akcję dziennikarskiej mafii.
Teraz szok
W 2001 roku Polskie Słowiki otrzymały w Brukseli miano Chóru Unii Europejskiej i tytuł Ambasadora Kultury. Ostatnio Wojciech Krolopp planował założenie europejskiego centrum chóralnego w Owińskach pod Poznaniem. - Miał się postarać o fundusze na remont pałacu, ale mimo że go naciskaliśmy, nie był w stanie zdobyć pieniędzy - opowiada Mariusz Poznański, wójt gminy Czerwonak. Na dzień przed zatrzymaniem Krolopp uczestniczył w Owińskach w pikniku, który miał nagłośnić sprawę remontu pałacu. Występowały też Polskie Słowiki. - Teraz szok. Nie można raczej już liczyć na wsparcie ze strony Słowików - zastanawia się wójt. - Ludzie już zaczynają tu szeptać, kto się z nim spotykał. Ale ja przecież poznałem Kroloppa dopiero pół roku temu. Nigdy nie dotarły do mnie żadne głosy krytyki czy wątpliwości w sprawie jego osoby. Życie jest trudne.
PAWEŁ WIECZOREK
WSPÓŁPACA: RAFAŁ MADAJCZAK, DANKA WOŹNICKA (RADIO ZET)