Pałkarze poszukiwani. ZOMO jedzie do Anglii?
Wielka Brytania potrzebuje Polaków jak ryba wody. Wygląda na to, że tym razem kłopot zniknął wraz z wakacjami, ale przy następnej okazji, jeśli nie wyślemy tam naszych zomowców, miejscowa prewencja nigdy nie opanuje sytuacji. Jakby na to nie patrzeć, zawsze odwalaliśmy za nich brudną robotę. Bez nas mieliby brudne gary, emerytów z pełnymi pieluchami i mówiliby po niemiecku. To okrutne, kiedy pomyśleć, że nawet do pałowania będą musieli sprowadzać sobie tanią siłę roboczą.
Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. Obserwując świat z zacisza swego irlandzkiego zaścianka, coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że Europa Zachodnia jest skazana na Polaków i bez nich sobie nie poradzi. Jesteśmy motorem wszelkiego życia w tym zakątku globu i musimy dźwigać ten ciężar, choćby nie wiem co. Weźmy choćby takie zamieszki w Wielkiej Brytanii. Tym razem mieli więcej szczęścia niż rozumu, z powodu nadejścia nowego roku szkolnego, ale w przyszłości mogą nie mieć go już tyle. Istnieje możliwość, że kwiat brytyjskiej młodzieży nie zdążył się w pełni zaopatrzyć w konsole do gier i nowe adidasy, więc kolejne rozruchy mogą wybuchnąć już w najbliższe ferie, dając początek ogólnokrajowej tradycji. Obawiam się, że ten obyczaj nigdy nie zginie, jeżeli nie wyślemy tam naszych zomowców, czy jak tam nazywają się aktualnie nasi zomowcy. Miejscowe żółwie ninja najwyraźniej nie ogarniają sztuki rozpędzania nastolatków w kapturach. Przez dwa tygodnie debatowały wraz z premierem, czy użyć armatki wodnej,
czy też może jej nie używać. W tym czasie kwiat młodzieży wynosił telewizory ze sklepów, które w rzeczy samej okazały się sklepami dla idiotów.
Misiowie puszyści, nie tak się załatwia te sprawy! Mam wrażenie, że jeśli natychmiast nie zgłosicie się do Polaków na korepetycje, będziecie ganiali się z tymi szczylami we wszystkie dni wolne od szkoły. Najlepiej będzie, jeśli po prostu wyślecie wszystkich swoich pałkarzy na Teneryfę, by dali sobie na wstrzymanie. Na ich miejsce w trybie pilnym proponuję sprowadzić zmotoryzowane oddziały prewencji z Polski, które uporają się z sytuacją w ciągu jednego dnia, z przerwą na kielicha. Co prawda będziecie musieli potem stawiać w Londynie pomnik z trzema krzyżami, a szef Metropolitan Police będzie przez następne dwadzieścia lat przesłuchiwany w tej sprawie przed specjalną komisją, ale cóż, wszystko ma swoją cenę. Asfalt zniszczony gąsiennicami, a także dziury od kul w ścianach budynków uporządkują i wyremontują polscy drogowcy i budowlańcy, rannych opatrzą polscy lekarze i pielęgniarki, zaś polscy więźniowie należycie zaopiekują się aresztowanymi w miejscowych zakładach penitencjarnych. I wszystko za połowę ceny!
Czyż to nie piękne.
Słyszałem też niedawno ekskluzywny wywiad z czterema zamaskowanymi szczylami, którzy ze skruchą wyznali, że świat jest dla nich okrutny, ponieważ w wieku piętnastu lat nie mogą w Anglii dostać pracy. Wszystkie prace wymagają wykształcenia podstawowego, a niektóre nawet umiejętności wymawiania "bonjour", co jest totalnym świństwem i dyskryminacją, ponieważ jak wiadomo, tylko ta pomylona hołota z Polski kończy szkoły i wymawia obce wyrazy. To po prostu skandal, żeby tak podcinać skrzydła brytyjskiej młodzieży i to już na życiowym starcie. Nic dziwnego, że muszą podpalać sklepy i reklamować odzież sportową, poprzez wyraźny product placement na amatorskich filmach z youtube, na których kradną z wystawy adidasy. Następnie wyjeżdżać do Hiszpanii z uskładanych zasiłków, na których jak wiadomo, wysiaduje wyłącznie pomylona hołota z Polski. To pewnie dlatego kwiat brytyjskiej młodzieży zawiesił zamieszki z powodu nadejścia roku szkolnego. Trzeba mieć jakieś ambicje i skoro zły los tak każe, to nawet skończyć
pieprzoną podstawówkę.
Wynika z tego, że jesteśmy dla nich jądrem wszelkiego ruchu w interesie. Gdyby nie my, nie mieliby powodu do rozpaczy, ponieważ nie musieliby udowadniać na każdym kroku, że prawo jazdy na wózek widłowy oraz paszport Zjednoczonego Królestwa są ekwiwalentem doktoratu z biochemii. Paradoksalnie w dalszym ciągu nie byłyby jego ekwiwalentem, przez co chcąc nie chcąc kraj ten musiałby importować biochemików oraz przedstawicieli wszelkich innych zawodów o nazwach tak skomplikowanych, że nie pojawiają się nawet w filmie "Transformers". A ktoś przecież musiałby zajmować się praniem i sprzątaniem. Jest to więc samonapędzająca się maszyna: bez nas nie mogą żyć, bo by sobie nie poradzili, i nie mogą żyć z nami, bo krew ich zalewa, że bez nas żyć nie mogą. Powiadam wam, tylko dzięki temu Anglia jeszcze się kręci. Zawsze musieliśmy wszystko za nich robić. Wygrać im bitwę o Anglię, rozszyfrować Enigmę, czyścić garnki i sedesy, niańczyć ich dzieci oraz podcierać tyłki miejscowych emerytów, a teraz wygląda na to, że nawet
będziemy musieli ich wypałować, bo sami nie dadzą sobie rady. Czyż to nie wzruszające.
A wracając do rozruchów, to gdyby nie Polka, skacząca z okna płonącego domu, brytyjska fotografia prasowa nie miałaby szans na przyszłorocznego Puliztera oraz nagrodę główną w World Press Photo, a tak, proszę, nawet to załatwiliśmy Anglikom od ręki.
Poza tym, krzewienie martyrologii zamieszek jest bardzo ważne z punktu widzenia popkultury. By się to jednak stało, zamieszki muszą zostać stłumione, a nie rozejść się po kościach. Żaden miejscowy Kaczmarski ani następcy The Clash nie będą śpiewali rzewnych songów o radosnych szczylach, którzy z uśmiechem idą na bój, obracając w perzynę domy towarowe i przepędzając policjantów jednym tupnięciem, a potem w swoich nowych, kradzionych dresach, wracają do szkolnej ławki. By sprawa miała rację bytu, piosenki te muszą opowiadać o brutalnie stłumionej rewolcie, która walczyła za słuszną sprawę, lecz padła z powodu przeważającej siły wroga. Dlatego zróbcie sobie sami przysługę, moi drodzy angielscy koledzy. Następnym razem sprowadźcie natychmiast Polaków. Uliczni rozrabiacy zyskają pretekst patriotyczny, by bić się za Anglię z wrogiem klasowym, który kradnie im prace i siedzi na zasiłkach, a każdy z nich, który zaliczy pałą od Polaka, będzie miał gwarantowaną piosenkę na pierwszym miejscu listy przebojów. Być może
nawet wezmą go do "X Factor", gdzie natychmiast wygra, niezależnie od tego, czy umie śpiewać, czy tylko przeklinać koknejem. Płyta będzie sprzedawała się jak świeże bułeczki, zwłaszcza w Polsce, gdzie zawsze dobrze sprzedają się angielskie płyty, będzie więc jeszcze jeden powód do radości, że to wszystko przez nas i za naszą sprawą.
Tymczasem w Irlandii rynek pracy odbija się od dna. Wyczytałem, że coraz więcej firm poszukuje ludzi, znających dwa języki, przez co należy rozumieć, że są to oferty przeznaczone dla obcokrajowców. Widziałem nawet w telewizji jakiegoś bardzo mądrego Irlandczyka, który twierdził, że właśnie teraz kraj ten potrzebuje kolejnej fali przyjezdnych. Podejrzewam, że wiem, co miał na myśli. Pal licho, że przyjezdni będą mieli pokończone szkoły i będą znali języki, no a ktoś w końcu musi. Myślę, że to część tajnego rządowego planu, by uchronić przed bankructwem miliony tubylców, którzy kupili na kredyt cztery mieszkania w apartamentowcu i teraz są gotowi przedawkować guinnessa, ponieważ nie ma tych apartamentów komu wynająć. I ja wam mówię, jako Irol jedną nogą, moi drodzy bracia Irole. Wy lepszego interesu nie zrobicie. Wy się dłużej nie zastanawiajcie. By sprawa była do uratowania, należy czym prędzej sprowadzić nowych Polaków. Bez nas nie dacie sobie rady. Przecież jesteśmy tacy fajni. Pomyślcie tylko: bez Polaków
nie mielibyście nawet frustracji.
Dobranoc Państwu.
Piotr Czerwiński specjalnie dla Wirtualnej Polski