Pakt milczenia, pakt pamięci

Jeszcze dziś przy lekturze książek o hiszpańskiej wojnie domowej, która wybuchła 70 lat temu, czytelnika ogarnia bezsilna wściekłość na wszystkie strony tego konfliktu.

Ta wojna w całej Europie pozostawiła skrajnie przeciwstawne legendy. Lewicowa – utrwalona w „Komu bije dzwon” Hemingwaya czy w filmie „Casablanca” – opowiada o walce szlachetnych obrońców republiki czy – jak w „Guernice” Picassa – o cywilnych ofiarach frankistowskiego barbarzyństwa.

Faszystowska – przypomniana niedawno przez byłego członka Rady Konsultacyjnej przy gen. Wojciechu Jaruzelskim, a obecnie eurodeputowanego LPR Macieja Giertycha – prezentuje mocnego człowieka, który obronił Hiszpanię przed bolszewicką hołotą.

Antystalinowska – przekazana przez Orwella i Koestlera – o katowniach NKWD na zapleczu, zwłaszcza w czasie katalońskiej wojny w wojnie, której ofiarą padło tysiące anarchistów, socjalistów i trockistów.

Poza tym jest legenda fatalnej kalkulacji zachodnich demokracji, głównie Wielkiej Brytanii, które bardziej bojąc się bolszewizacji niż faszyzacji Hiszpanii zachowały neutralność wobec legalnej republiki, wydając ją na łaskę i niełaskę ZSRR. Jest też legenda hiszpańskiego poligonu militarnego przed drugą wojną światową: z jednej strony Hitler i Mussolini, z drugiej Stalin wypróbowują nowe taktyki i bronie. Przy czym Stalin każe je sobie opłacać złotem.

I wreszcie jest legenda cynizmu i korupcji: amerykański koncern naftowy Texaco dostarcza ropę czołgom Franco; z kolei Hermann Göring z jednej strony wysyła do Hiszpanii lotniczy Legion Condor, z drugiej natomiast potajemnie sprzedaje broń republice, by dokończyć swój luksusowy pałac Karinhall.

Korzenie hiszpańskiego konfliktu sięgały lat dwudziestych, gdy w czasie dyktatury Miguela Primo de Rivery monarchia zaczęła ewoluować w kierunku republiki z liberalnym rządem. Jednak nadal krajem rządziła cienka warstwa posiadaczy ziemskich, wyższych wojskowych, kleru, biurokracji i przedsiębiorców, blokując najważniejsze reformy. W listopadzie 1933 r. wybory wygrał sojusz partii konserwatywnych, reakcyjnych i liberalnych. Uzyskał wprawdzie 40 proc. głosów, ale – ze względu na fatalną ordynację – aż 80 proc. mandatów. W październiku 1934 r. wybuchło w Asturii powstanie górników. Centroprawicowy rząd odpowiedział represjami. To spowodowało utworzenie Frontu Ludowego skłóconych dotąd ugrupowań anarchistycznych, socjalistycznych, komunistycznych.

Wiosną 1936 r., minimalną większością 150 tys. głosów wybory wygrali republikanie, liberałowie i front lewicy. Ale do nowego rządu nie chcieli wejść ani socjaliści z PSOE, ani komuniści z PCE, ani marksiści z POUM, ani anarchiści. Toteż słaby rząd wkrótce znalazł się pod ostrzałem ze wszystkich stron. A społeczeństwo zaczęło się dramatycznie polaryzować. Prawicowe szwadrony śmierci wykonywały samosądy na demokratycznych politykach, a lewicowe – na obszarnikach, fabrykantach i klerze.

Gdy 13 lipca 1936 r. policjanci porwali i zamordowali przywódcę prawicy, wojskowi uderzyli. 17 lipca zbuntowały się oddziały marokańskie z gen. Francisco Franco, a następnego dnia generałowie na zachodzie i północy kraju; na południu i wschodzie wojskowi zachowali się lojalnie wobec republiki.

Po puczu republikanie nie potrafili zapobiec rzezi księży i zakonników. I potoczyła się lawina.

Rachunek krzywd – kto był gorszy: czerwoni czy faszyści? – do dziś nie jest zamknięty. W odpowiedzi na pucz Franco latem 1936 r. zamordowano na terytorium republiki 13 biskupów, 4184 księży, 2365 zakonników i 283 zakonnice. W sumie ofiary czerwonego terroru w czasie wojny domowej ocenia się na 38 tys. Faszyści mordowali o wiele bardziej planowo. Jeden z najlepszych kronikarzy hiszpańskiej wojny, brytyjski historyk Anthony Beevor – autor 600-stronicowej „Hiszpańskiej wojny domowej” – ocenia wszystkie ofiary wojny na 150 tys. ludzi. Oddziały Franco, zajmując republikańskie wioski, najpierw je metodycznie pustoszyły, potem dziesiątkowały mężczyzn i gwałciły kobiety: „Będą rodziły faszystów”, pisano na ścianach. 12 tys. el ninios – dzieci frankizmu – urodzonych w więzieniach przez zgwałcone kobiety, oddano do katolickich przytułków.

Do zdobytych miast nie wpuszczono reporterów, by się nie wywiedzieli, że dokonano masakry wziętych do niewoli republikanów. To postępowanie porównywano z tzw. furia espanola, szesnastowiecznej piechoty Filipa II, która niszczyła wszystko, co spotkała na drodze.

Jednak frankistowski terror trwał także po wojnie. Konkluzja Beevora jest porażająca. Franco w istocie stworzył odpowiednik sowieckiego państwa satelickiego. Tak jak Stalin wierzył on w utopię czystek. Jego ideologowie mówili, że raka marksizmu trzeba z hiszpańskiego organizmu usunąć drogą krwawej operacji, która może pochłonąć nawet jedną trzecią męskiej ludności kraju. Po formalnym zwycięstwie 1 kwietnia 1939 r. Franco nie pozostawił żadnych wątpliwości: „Hiszpanie, bądźcie czujni! Wojna przeciwko wrogowi wewnętrznemu i zewnętrznemu nadal trwa” – powiedział w przemówieniu radiowym. I rzeczywiście, trwała nadal, jej ofiarą padło tyle samo ludzi co w latach 1936–1939, czyli 150 tys. Włoski minister spraw zagranicznych hr. Ciano notował, że latem 1939 r. w Madrycie rozstrzeliwano 200–250 osób dziennie, w Barcelonie 150, nawet w Sewilli, która od początku wojny domowej była frankistowska – 80 osób dziennie. Księża często odmawiali traconym ostatniej posługi, a niekiedy – jak w Zafirze – własnoręcznie
rozstrzeliwali skazanych.

Według wzorców radzieckich stworzono sieć 194 obozów koncentracyjnych, w których zamknięto 400 tys. więźniów zmuszanych do niewolniczej pracy, na przykład przy budowie kanałów, i poddawanych patriotycznej reedukacji. Za artykuł publikowany w więziennej gazetce zmniejszano karę o jeden dzień. Pół miliona Hiszpanów uciekło z kraju. Tysiące znalazły się następnie w niemieckich obozach koncentracyjnych, gdzie połowa zginęła.

Franco miał kłopoty z legitymizacją puczu – wszak zwrócił się przeciwko legalnej władzy republikańskiej – jego propagandyści przedstawiali więc rewoltę jako akcję uprzedzającą rewolucję komunistyczną i krucjatę przywracającą wartości prawdziwej Hiszpanii. Mówiono o 400 tys. ofiar republikańskiego ludobójstwa (potem już tylko o 86 tys.). A wyraźnie antyoświeceniową ideologię państwa frankistowskiego oparto na narodowym katolicyzmie i rasistowskim imperializmie. Konstytucja tego religijnego państwa stanu wyjątkowego zakazywała demonstrowania publicznie innych wyznań niż katolickie. Matce Boskiej przyznano oficjalną rangę honorowego generała armii hiszpańskiej. A plebiscyty, którymi Franco legitymizował swe państwo, miały całkowite poparcie Kościoła, który podkreślał swe męczeństwo w czasie wojny domowej. Dopiero po II Soborze Watykańskim Kościół zaczął się od Franco dystansować, a w 1971 r. episkopat hiszpański uderzył się w liście pasterskim w piersi: „Uznajemy z pokorą i prosimy o wybaczenie, że w naszym
udręczonym bratobójczą wojną narodzie nie potrafiliśmy we właściwym czasie stać się prawdziwymi sługami pojednania...”.

Frankiści zaraz po zwycięstwie zadbali o upamiętnienie swych ofiar. Nazywali ich imionami ulice i place. Urządzili im nekropolie, jak Vale de los Caidos, Dolina Poległych pod Madrytem czy cmentarz obrońców twierdzy Alkazar w Toledo. Ciało rozstrzelanego przez republikanów założyciela Falangi Antonio Primo de Rivery ekshumowano, mieszkańcy miejscowości, przez które przejeżdżał kondukt, musieli stać na ulicach z ręką podniesioną w faszystowskim pozdrowieniu.

Ideologia frankizmu była jeszcze bardziej mglista niż hitleryzmu. Franco nie napisał żadnego „Mein Kampf”, a jedynie scenariusz filmu fabularnego „Rasa”, który należał do pedagogicznego kanonu państwa. Jest to historia trzech braci. Jeden był strażnikiem narodowych wartości: rasy i imperium, drugi dał się uwieść republikanom, ale stając przed ich plutonem egzekucyjnym nawrócił się na nacjonalizm, a trzeci został zakonnikiem. Film kończy się paradą zwycięstwa w 1939 r., podczas której matka mówi synowi: „I to właśnie jest duch rasy”. I to wszystko. Niemal w każdym mieście ustawiono pomniki dyktatora. Ponieważ był niski i pękaty, usadawiano go na koniu. Niektóre – jak w Saragossie – po klęsce Hitlera i Mussoliniego odmilitaryzowano, zdejmując im z głowy hełmy. Zestawiono kalendarz frankistowskich rocznic, ale zarazem po 1945 r. propaganda głosiła, że Hiszpania nigdy nie była faszystowska, a od lat 60. zawdzięczała Franco ćwierć wieku pokoju i cud gospodarczy. Decyzja o budowie ostatniego pomnika caudillo
zapadła trzy miesiące po śmierci dyktatora (20 listopada 1975 r.). I rzeczywiście, wdowa po generalissimusie odsłoniła go w grudniu 1976 r. Kilka dni później przygniatająca większość Hiszpanów wypowiedziała się na rzecz reform politycznych.

Transformacja Hiszpanii w monarchię konstytucyjną i demokrację wywołała podziw całego świata. Oto 36 lat po wojnie jej zwycięzcy zostali pokonani w sposób demokratyczny.

Jednak ceną transformacji był pakt zapomnienia czy też pakt milczenia: żadnych procesów generałów i policyjnych siepaczy, żadnych komisji prawdy i pojednania, jak w RPA po likwidacji apartheidu. Reżim i państwo frankistowskie miały spokojnie umrzeć we własnym łóżku, jak jego twórca – bo w końcu nikt go za życia nie obalił. Dla hiszpańskiej lewicy był to istotny problem. Nie miała swego mitu założycielskiego, jak na przykład rewolty 1968 r., a do legendy wojny domowej nie mogła wracać z obawy przed puczem wojskowym.

Dlatego 70 lat po wojnie domowej trwa w Hiszpanii wojna pamięci – twierdzą dwaj niemieccy historycy: Walter L. Bernecker i Sören Brinkmann w swej starannej dokumentacji „Hiszpańska wojna domowa w polityce i społeczeństwie w latach 1936–2006”. Jej protagonistami są przywódcy dwóch obozów politycznych, chadek Aznar i socjalista Zapatero. Totalna amnestia z 1977 r. uruchomiła wprawdzie powolny demontaż frankizmu (pomniki Franco demontowano o świcie jeszcze w latach 80.), odkłamała poszczególne epizody wojny, ale nie przywróciła pełnej pamięci historycznej przegranych.

Anthony Beevor porównuje blokady hiszpańskich rozrachunków z przeszłością z blokadami francuskiego rozrachunku z Vichy. Dopiero po upadku de Gaulle’a, w rezultacie maja 1968 r., młode pokolenie Francuzów mogło zacząć obnażać gaullistowskie kłamstwo o Francuzach niemal całkowicie zjednoczonych w powszechnym ruchu oporu i o samowyzwoleniu Francji w 1944 r.

W Hiszpanii świadomość krzywdy i zbrodni frankistowskich zaczęła się publicznie przebijać dopiero wtedy, gdy przestała istnieć groźba puczu wojskowego po śmierci Franco. Skutki paktu milczenia były jednak takie, że zarówno prawicowi nostálgicos frankizmu nie są skłonni zaakceptować prawdy o zbrodniach popełnionych w czasie faszystowskiej krucjaty, jak i większość socjalistów nie chce przyznać, że rząd Frontu Ludowego w 1936 r. nie był bynajmniej niewinną ofiarą, ponieważ jego zwolennicy starali się siłą obalić poprzedni prawicowy rząd, a strajki, niepokoje, dzika parcelacja majątków ziemskich i podpalanie kościołów przyczyniło się wiosną 1936 r. do takiego załamania się porządku publicznego, że i tak ktoś musiałby wprowadzić stan wojenny.

Historia się na szczęście nie powtarza i nie ma żadnych podobieństw między dzisiejszą Europą a tą z lat 30. Natomiast frapuje mnie smutny paradoks, że Hiszpanie, jeden z najnowocześniejszych i najbardziej skierowanych w przyszłość narodów Europy, mają aż takie problemy ze swą dzisiejszą tożsamością polityczną i mają aż tak podzieloną świadomość historyczną – odpowiedział.

70 rocznica wybuchu wojny łamie pakt milczenia i podsyca debatę, która podskórnie toczy się od 1975 r. z różnym natężeniem. Tyle że teraz – zamiast obrzucać się nawzajem winą – chodzi o wyciągnięcie nauki z tragedii wojny domowej. Potrzebujecie teraz paktu pamięci, a nie zapomnienia – radził Hiszpanom Beevor. Tylko wtedy uwolnicie się od upiorów przeszłości, gdy z analizy własnej przeszłości nauczycie się, że odmowa kompromisu prowadzi do zguby. Macie wspaniałe cechy, jesteście hojni, pełni fantazji, odważni, dumni i zdecydowani, macie też poczucie humoru. Jednak empatia – wczucie się w przeciwnika – nie należy do waszych mocnych stron. I to jest właśnie najważniejsza nauka z waszej tragedii. I jest jeszcze jedna: demokracja i wolność to organizm śmiertelny, z którym nie można obchodzić się beztrosko. Wydobywane z archiwów kolejne dokumenty czy ekshumacja zwłok pomordowanych republikanów uniemożliwiają ucieczkę od przeszłości. Prawicę drażnią ekshumacje, a lewicę dokumenty przechowywane w rosyjskich
archiwach. Ostatnio w Valencii, w której po wojnie zamordowano 26 tys. lewicowców, doszło do wybuchu oburzenia, gdy konserwatywna burmistrzyni chciała ulokować nowy cmentarz akurat tam, gdzie pogrzebano 5039 ofiar. W rezultacie spór sięgnął komisji UE.

W wielu regionach Hiszpanii zaktywizowały się ostatnio stowarzyszenia na rzecz odzyskania pamięci historycznej, które pomagają – sięgając do badań DNA – zidentyfikować i ekshumować zwłoki pogrzebanych w pojedynczych i masowych grobach. Dla rodzin jest to niezwykle ważne, by mogły je nareszcie godnie pochować i opłakać. Lewica stara się to wykorzystać, co z kolei grozi powrotem do dwóch Hiszpanii, o dwóch różnych, niemożliwych do pogodzenia, przeszłościach.

Beevor obawia się, że oba obozy wiodą spór głuchych, co prowadzi je do zamykania się we własnych plemionach politycznych. Cień bolszewickiego przewrotu i potworne okrucieństwa, jakie były jego skutkiem, usztywniają hiszpańską prawicę, natomiast lewica, w tym duża część partii socjalistycznej, coraz głośniej odwołuje się do rewolucji. I jedni, i drudzy porównywali Madryt z Piotrogrodem 1917 r. Ale – jak często z analogiami historycznymi – są one mało trafne.

Również Bernecker i Brinckmann w trwającym 25 lat pakcie milczenia dostrzegają, z jednej strony, warunek dojścia Hiszpanii do demokracji, z drugiej jednak – jej zastanawiającą słabość. I to nie dlatego, że jeszcze w 1981 r. frankistowscy oficerowie próbowali dokonać puczu, który nie udał się jedynie dzięki stanowczej postawie króla Juana Carlosa, ale dlatego, że oba obozy wciąż jeszcze mają problemy z relatywizacją własnej plemiennej legendy.

Ponieważ milczano, względnie mówiono o przeszłości od przypadku do przypadku, i to połowicznie, aby nie rozdrażniać drugiej strony, więc „przezwyciężenie przeszłości wojennej i dyktatury po dziś dzień nie jest w Hiszpanii fundamentalną częścią kultury politycznej”. Brak solidnych punktów odniesienia dodatkowo pogłębił niską kulturę sporu po obu stronach.

W efekcie odzyskiwanie pamięci w ostatnich latach jedynie zaostrza konfrontację polityczną, czyniąc z polityki historycznej zastępcze pole bitwy między dwoma ugrupowaniami – twierdzi znany komentator „El Pais” Javier Pradera. Jednak jeden z głównych rzeczników odkłamywania dziejów frankistowskiego terroru Emilio Silva jest przekonany, że ujawnienie i przezwyciężenie przeszłości daje Hiszpanom katharsis i rewolucję kulturalną, „ponieważ każda wioska, która dokona ekshumacji ofiar wojny domowej, przechodzi w następnych tygodniach wewnętrzną przemianę, w wyniku której krewni rozstrzelanych nabierają zaufania do życia publicznego”.

Trudno się oprzeć wrażeniu, że spojrzenie w przeszłość bez mitów i zakłamań jest problemem nie tylko hiszpańskiej demokracji.

Adam Krzemiński

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)