Pan były minister Michał Cieślak © PAP | Leszek Szymański

Pacanów i okolice, czyli czego ci u nas dostatek [OPINIA]

Patryk Słowik

Ostatnie zachowanie nikomu nieznanego ministra, który złożył donos na pracownicę poczty, bo mu się nie spodobało jej narzekanie na sytuację w kraju, to wdzięczny przykład do pokazywania arogancji władzy. Ale zarazem - bądźmy szczerzy - nikt nie jest specjalnie zaskoczony.

Niejaki Michał Cieślak był ministrem w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Mateusza Morawieckiego. A już nie jest, bo dostał ultimatum: albo sam zrezygnuje, albo zostanie odwołany.

Jednocześnie najważniejsi politycy obozu Zjednoczonej Prawicy mówią, że z Cieślaka honorowy chłop, bo sam się podał do dymisji. W nagrodę będzie mógł startować w kolejnych wyborach.

Domino Cieślaka

Cieślak, będąc na poczcie w Pacanowie, wdał się w dyskusję z pracowniczką poczty. Argumenty kobiety na tyle go nie przekonywały, że postanowił złożyć na nią donos.

Potem publicznie tłumaczył się, że faktycznie donos złożył, ale prosił o łagodny wymiar kary. Łaskawca!

Są różne wersje powodów złożenia donosu. Niemal wszyscy mówią, że chodziło o to, że Cieślakowi nie spodobało się narzekanie pracowniczki poczty na drożyznę. Sam Cieślak z kolei twierdził, że kobieta była wulgarna.

Okolicznościowy mem ku pamięci
Okolicznościowy mem ku pamięci© WP | Patryk Słowik

Jeśli ktokolwiek teraz zastanawia się, dlaczego tak ważna persona, jak Cieślak, składa dymisję z powodu przeklinania pracowniczki poczty - błagam, nie pytajcie; wiem, że to nie ma żadnego sensu.

Tak czy inaczej: kobieta ostatecznie pracy na poczcie nie straciła, za to Cieślak swoją misję służenia Najjaśniejszej Rzeczypospolitej chwilowo zakończył.

Dzień dobry, nazywam się minister…

Postanowiłem popytać znajomych o Cieślaka. Kwestią najistotniejszą jest to, że ludzie, którzy zjedli zęby na polityce, nie mają bladego pojęcia, czym on się zajmował w rządzie.

Człowiek został w październiku 2020 r. tzw. ministrem bez teki. I wszystko wskazuje na to, że również bez zadań. Formalnie odpowiadał za sprawy samorządu terytorialnego, ale żaden z moich rozmówców - a było ich kilkunastu - nie kojarzył Cieślaka z żadną aktywnością.

Dla jasności: być może człowiek pracował za czterech, tylko był tak skromny, że nikt go z tą robotą nie kojarzył.

Ale chyba z tą skromnością to tak nie było… Ciekawe jest bowiem to, że sam Cieślak zmienił imię. A przynajmniej tak mogłoby się wydawać, bo dbał o to, by mówiono o nim "Minister Cieślak".

W sumie chłopu się nie dziwię - gdy przeskakuje się z bycia przewodniczącym rady powiatowej Świętokrzyskiej Izby Rolniczej w Busku-Zdroju na stanowisko ministerialne, woda sodowa może uderzyć do głowy.

Ale gdyby chodziło tylko o satysfakcję z tytulatury i małą aktywność zawodową, nie byłoby aż tak tragicznie. Do tego doszły niestety buta i przekonanie o własnej nieomylności. A także świadomość, że gdy się siedzi na wysokim stołku, to można spychać ludzi ze stołków niższych.

I sytuacja z Pacanowa doskonale to obnażyła. Cieślak pokazał najgorszą twarz polityka - bo antyludzką. Jeśli bowiem z kimś wdaję się w polemikę, to nie wykorzystuję potem swojego stanowiska, by swojemu oponentowi zaszkodzić. Dla wielu to oczywiste. Jak widać, nie dla wszystkich.

Właśnie z tego powodu o tej dość błahej z pozoru sytuacji tyle się mówi i zakończyła się dymisją.

Jestem ministrem, więc mam rację

Nie pierwszy to jednak przypadek, gdy rządzący postawili się ponad obywatelami.

Wielu do dziś może pamiętać zderzenie się kolumny samochodów premier Beaty Szydło z malutkim seicento z lutego 2017 r. Ale mało kto już pamięta, że w chwilę po wypadku do mediów wyszedł Mariusz Błaszczak - wówczas szef MSWiA - i publicznie wskazał, że winny zdarzenia jest kierowca seicento. Błaszczak zrugał też adwokata młodego mężczyzny, który to adwokat - co niezbyt zaskakujące - wykazywał, że winny był kierowca rządowy, a nie jego klient.

Obecny szef MON, a w przeszłości MSWiA, minister Mariusz Błaszczak
Obecny szef MON, a w przeszłości MSWiA, minister Mariusz Błaszczak© PAP | Leszek Szymański

Mieliśmy więc do czynienia z sytuacją, że po wypadku drogowym, w którym uczestniczyła premier polskiego rządu oraz obywatel, ważny pan minister wyszedł do mediów i przesądził o winie.

Przesądzanie o winie jest zresztą modne wśród polityków. Oni z reguły wszystko wiedzą najlepiej.

Gdy tylko media poinformowały, że dwoje znanych sędziów - Małgorzata Gersdorf i Bohdan Zdziennicki - mogło nie udzielić na drodze pomocy motocykliście (co do dziś budzi wątpliwości - media opierają się bowiem na jednym nagraniu, które zdaniem ekspertów nie daje jednoznacznej odpowiedzi, czy sędziowie widzieli motocyklistę), Janusz Kowalski z Solidarnej Polski zakrzyknął: "To barbarzyństwo. Nieludzkie. Wstrząsające. Ci sędziowie muszą ponieść surową karę i spędzić wiele lat w więzieniu".

Ale dla jasności: przekonanie o własnej wszechwiedzy i stawianie siebie na piedestale to domena nie tylko obecnie rządzących.

Dawno, dawno temu, jeszcze za rządów koalicji PO-PSL, rozmawiałem z pewnym wiceministrem zdrowia. Nazwisko pomińmy - już od dawna nie ma go w polityce.

Dopytywałem go o nielegalny wywóz leków. I pamiętam do dziś, jak mnie zamurowało, gdy usłyszałem: "Proszę pana, przecież ja wiem lepiej, to ja jestem ministrem".

Uśmiechnąłem się wtedy tylko i przypomniałem sobie słowa mojego starszego kolegi dziennikarza, który powtarza, że gdy tylko jest źle traktowany przez któregokolwiek z członków rządu, to sobie przypomina w myślach, że każdy polityczny burak lądował na śmietniku historii o wiele szybciej, niż się wszystkim wydawało.

Najmądrzejsi na świecie

Przy każdym wyskoku kolejnego nikomu nieznanego ministra czy posła zastanawiam się, z czego wynika tak wielka arogancja tych ludzi. Czy z faktu, że długo niewiele osiągnęli w życiu, a w pewnym momencie przeskoczyli siedem szczebli rozwoju zawodowego i nagle poczuli się ważni? A może po prostu zawsze tacy byli, tylko wcześniej mało kto to widział i o tym wiedział?

Kilka dni temu zastanawialiśmy się nad tym z Andrzejem Andrysiakiem, prezesem Stowarzyszenia Gazet Lokalnych.

Andrysiak - który przygląda się przede wszystkim polityce na szczeblu lokalnym - powiedział, że władza zmienia człowieka. Nagle wydaje się komuś, że ma o 15 punktów ilorazu inteligencji więcej. W kampanii kandydat rozmawiał z ludźmi, pytał, gdzie zasadzić drzewa. A po wygranej uważa już, że nikogo o nic nie musi pytać, bo sam wie wszystko najlepiej.

Jest tego tylko jeden plus: ludzie znoszą wiele, ale arogancji u władzy nie zniosą. A przynajmniej nie u tych jej przedstawicieli, którzy są wyłącznie z tej arogancji znani.

Patryk Słowik jest dziennikarzem Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP magazyn
pacanówmariusz błaszczakBeata Szydło
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (753)