Otwarcie rządu PiS na Białoruś. Łukaszenka znów oszuka Polskę?
Rząd PiS konsekwentnie dąży do ocieplenia stosunków z Białorusią. Pod adresem Aleksandra Łukaszenki padają ciepłe słowa, a nawet pochwały. Eksperci ostrzegają, że nowe otwarcie może okazać się bardzo ryzykowne
Nieco ponad dwa lata temu prezydent Białorusi Alaksandr Łukaszenka był dla Polski - i Europy - brutalnym dyktatorem, izolowanym i traktowanym jak parias. Dziś krajobraz jest zupełnie inny. Do Mińska przyjeżdżają z wizytami kolejni ministrowie i delegacje, zaś Łukaszenka to - w słowach marszałka Senatu - ciepły człowiek dbający o rozwój kraju.
- To jest polityk, któremu bardzo zależy na Białorusi i na tym, by Białoruś się rozwijała. Widać to gołym okiem. Byłem tam chyba jedenaście lat temu i dokonano dużych zmian - chwalił Łukaszenkę Karczewski w Radiu Zet po powrocie z trzydniowej wizyty w Mińsku. Naciskany przez prowadzącego Karczewski nie chciał określić białoruskiego przywódcy jako "dyktatora" , za to powiedział o nim że to "ciepły człowiek", a rozmowy były prowadzone w bardzo sympatycznej atmosferze.
Wizyta Karczewskiego to najnowszy akt trwającego od miesięcy ocieplania dotąd lodowatych stosunków z Mińskiem. Na Białorusi wcześniej gościli szef MSZ Witold Waszczykowski, wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki i wicepremier Mateusz Morawiecki. Szczególnie ta ostatnia, październikowa wizyta przyniosła zapowiedzi dużych zmian i korzyści z otwarcia na Wschód. Morawiecki mówił wówczas o obietnicy udziału polskich firm w prywatyzacji państwowych spółek na Białorusi i "nowym otwarciu", szczególnie w kontekście współpracy gospodarczej. Zapewniał przy tym o "woli rozwiązywania problemów" jakie widział u Łukaszenki i jego ludzi.
Problemów jest sporo i mimo ocieplenia retoryki niewiele się tu zmieniło: nadal istnieją dwa Związki Polaków na Białorusi (jeden uznawany przez władze w Mińsku, drugi "nielegalny"), prawa mniejszości nie są przestrzegane, zaś traktat o małym ruchu granicznym zalega podpisany, lecz nieratyfikowany od 2010 roku. Jedynym konkretnym pozytywnym krokiem było podpisanie podczas wizyty Karczewskiego umowy oświatowej, która ma umożliwić pracę polskich nauczycieli na Białorusi oraz wymianę uczniów. Jednak to, jak umowa będzie działać w praktyce pozostaje niewiadomą.
Zdaniem Pawła Kowala, politologa PAN i byłego wiceszefa MSZ, zmierzanie w kierunku normalizacji stosunków z Mińskiem jest pozytywnym, ale potencjalnie ryzykownym ruchem.
- Powinniśmy skupiać się tu na współpracy gospodarczej i na załatwianiu kontraktów dla naszych firm. Natomiast musimy być bardzo ostrożni z wygłaszaniem pochwał czy wystawianiem certyfikatów, że na Białorusi wszystko jest dobrze. Bo nie jest, szczególnie w kwestii praw polskiej mniejszości - mówi Kowal. Jak wyjaśnia, ryzyko wiąże się z "chimeryczną" polityką Łukaszenki, który w przeszłości potrafił nagle i radykalnie zmieniać kierunki działań.
Przekonał się o tym poprzedni rząd. Kiedy w 2010 roku ówczesny szef MSZ Radosław Sikorski i jego niemiecki odpowiednik Guido Westerwelle ogłaszali nowe otwarcie i zaoferowali 3 miliardy dolarów w zamian za przeprowadzenie przez niego wolnych wyborów, ich inicjatywa szybko zakończyła się porażką: dzień po wyborach prezydenckich białoruskie władze wtrąciły do więzień setki opozycjonistów protestujących przeciw fałszerstwom.
Podstawą obecnego ocieplenia była ogłoszona przez Łukaszenkę liberalizacja reżimu. W zeszłym roku zwolniony został ostatni więzień polityczny, zaś po tegorocznych wyborach po raz pierwszy od 20 lat do parlamentu dostała się dwójka niezależnych od Łukaszenki posłów.
- Problem w tym, że tak samo było ostatnim razem. Od 2008 roku była "liberalizacja", Łukaszenka powoli zwalniał więźniów, a na wybory prezydenckie w 2010 zarejestrowano aż dziesięciu kandydatów, którzy w państwowej TV mogli mówić, co chcą. Wiadomo jak to się skończyło - mówi WP Aleh Barcewicz, białoruski dziennikarz mieszkający w Polsce. - Nowa ekipa rządząca chce najwidoczniej nadepnąć na te same grabie.
Co więcej, jak uważają krytycy reżimu, posunięcia Łukaszenki mają charakter czysto symboliczny - białoruskie organizacje społeczeństwa obywatelskiego wciąż represjonowane są m.in. wysokimi grzywnami - i w każdej chwili mogą zostać odwrócone.
- To jak pogodzić polską tradycję solidarności z milczeniem wobec praw człowieka to będzie duży dylemat dla Polski - mówi Kowal.
Jak wskazują rozmówcy WP, działania Łukaszenki motywowane są kwestiami finansowymi. W obliczu wycofywania pomocy finansowej z Rosji, Łukaszenka liczy na Zachód. Otwierając się na Unię Europejską i Polskę - która dla dyktatora stanowi bramę do Europy - liczy na m.in. uzyskanie pożyczki z Międzynarodowego Funduszu Walutowego o wartości 3 miliardów dolarów, która może okazać się Mińskowi niezbędna do uniknięcia zapaści.
Jednak eksperci wskazują, że niezależność Łukaszenki i jego prozachodni zwrot są tylko iluzją.
- Dziś sytuacja jest taka, że Rosja poluzowała nacisk na Białoruś, bo nie chce płacić rachunków za utrzymywanie się Łukaszenki u władzy, więc dała mu możliwość pójścia na Zachód. Pytanie brzmi, jak się zachowa, kiedy Moskwa wycofa te koncesje - mówi Kowal.
- Nie wiadomo, gdzie przebiega ta czerwona linia, wystawiona mu przez Kreml Będą tolerować tę niewinną kokieterie do momentu, póki jej nie przekroczy - zgadza się Barcewicz. I ostrzega, że nowe otwarcie znów może skończyć się porażką. - Łukaszenka przy najbliższej okazji wykiwa rząd PiS jeszcze lepiej, niż poprzednią ekipę. Jednak efekt będzie tym bardziej bolesny, że politycy tej partii tak często odnoszą się do moralności, a w dodatku za ich czasów powstawały flagowe projekty wspierające demokratyzację Białorusi, np. Biełsat czy stypendium Kalinowskiego - mówi dziennikarz.