Otruci dziennikarze niewygodni dla Putina
- Dlaczego wasz rząd w sprawie smoleńskiej katastrofy wierzy Putinowi? W Smoleńsku zginął przecież wasz prezydent, cała elita waszego narodu, a wasz premier przyjmuje wszystko, co powie Putin - pytał kilka miesięcy temu Wiktor Kałasznikow, który wraz z żona Mariną zgłosił się do redakcji „Gazety Polskiej”.
Małżeństwo rosyjskich dysydentów w trakcie wizyt w naszej redakcji opowiadało o swoim krytycznym nastawieniu wobec Kremla, za co zapłacili zdrowiem. Mieli ze sobą dokumenty lekarskie wskazujące na ślady w ich organizmach radioaktywnego polonu-210. Planowali zgłosić się do prokuratury, ale wyjechali z Polski 17 września, po wydaniu przez naszych śledczych postanowienia o aresztowaniu Ahmeda Zakajewa, który jest ścigany przez Rosję. Teraz sprawą zatrucia Kałasznikowów zajmuje się berlińska prokuratura a oni są w trakcie długotrwałego leczenia.
Ucieczka z Rosji
Wiktor Kałasznikow to były funkcjonariusz KGB, który zajmował się tzw. kierunkiem niemieckim. Oficjalnie pracował jako dyplomata. Po rozwiązaniu KGB w 1991 pułkownik Kałasznikow odszedł ze służby i został dyrektorem naukowym w utworzonym przy administracji prezydenta Borysa Jelcyna Rosyjskim Centrum Polityki Społecznej. Później pracował m.in. jako publicysta dziennika „Kommiersant”, tygodnika „Włast” oraz portalu internetowego www.grani.ru. Jego żona Marina jest znaną dziennikarką pracująca m. in. dla izraelskich mediów. Kremlowi narazili się głównie krytyką Władimira Putina, działań rosyjskiego rządu w Czeczenii i pisaniem o korupcji w kręgach władzy. - Staliśmy się niewygodni dla Kremla, gdy zaczęliśmy krytycznie pisać o rządach Putina – mówił „Gazecie Polskiej” Wiktor Kałasznikow.
Jego artykuły ukazywały się w zagranicznych mediach. W 2005 roku na łamach „Gazety Wyborczej” Wiktor Kałasznikow w artykule pt. „Rosjanie stanęli z boku” pisał o świętowanej przez Putina 60 rocznicy zakończenia II wojny światowej.
„Przyjmując zaproszenie Władimira Putina, prezydenci i premierzy - świadomie lub nie - poparli radziecką, tj. stalinowską, wizję wojny, włączając jej przyczyny i skutki. Zastrzeżenie, że rozkazy wojskowe wydawano w czasie wojny z Kremla, przypomina tylko to, że ZSRR był wtedy imperium i dyktaturą. Kreml realizował w czasie wojny te cele, które odrzucają dziś Ukraińcy, Łotysze, Polacy, ale także Anglicy czy Amerykanie. I właśnie wokół tej kwestii wśród zaproszonych do Moskwy nastąpił dramatyczny podział” - pisał Wiktor Kałasznikow. Z kolei na łamach tygodnika „Wprost” Kałasznikow pisał o „gangsterskiej dyplomacji Rosji”. „Dziś Rosja znowu znajduje się pod całkowitą władzą nomenklatury, z jej praktykami rekrutacji do własnych szeregów, postawami i wzorami zachowań wyraźnie przypominającymi model z czasów sowieckich” - czytamy w jego tekście pt. „Restauracja nomenklatury”. Pracując jako analityk międzynarodowy w „Kommiersancie” otwarcie wypowiadał się na temat układu Rosja-Chiny. W 2005 roku, po szczycie w
Astanie, odbyły się manewry wojsk rosyjskich i chińskich na których ćwiczono m.in. walkę z amerykańskimi myśliwcami w rejonie Pacyfiku. - To był znak dla USA, że formuje się nowy układ sił. Azjatycki Układ Warszawski był budowany od dawna. Od kilku lat odbywają się spotkania rosyjskiej i chińskiej generalicji – stwierdzał w międzynarodowych komentarzach Kałasznikow. Marina i Wiktor Kałasznikow mieszkali m.in. w Estonii. Izraelu, Polsce, Niemczech. Do Rosji już nie wrócili.
- Po co mam tam jechać? Po śmierć? Dopóki w Rosji panuje reżim, nie ma po co wracać – mówił „GP” Wiktor Kałsznikow.
Polisa na życie czy śmiertelne zagrożenie?
Wiktor Kałasznikow z rozmowie z „GP” mówił o swoim bogatym archiwum.
- Mam różne nagrania z ludźmi, którzy uczestniczyli w pierestrojce. Wśród nich są osoby związanie z radzieckimi a później rosyjskimi służbami specjalnymi. Przecież radzieccy generałowie od blisko czterdziestu lat prowadzili interesy poza granicami ZSRR – wyliczał Wiktor Kałasznikow.
- Mamy dokumentacje z Czeczenii, wielokrotnie pisaliśmy o zbrodniach Putina na Kaukazie – relacjonowała Marina Kałasznikow.
O rozległej wiedzy Wiktora Kałasznikowowa mówi nam sowietolog prof. Andrzej Nowak, do którego zgłosiło się małżeństwo podczas pobytu w Polsce.
- Zadzwonili do mnie i poprosili o pomoc. Od początku wiedziałem o służbie Wiktora Kałasznikowa w KGB, ponieważ on tego nie ukrywał. Właśnie z racji tej służby, swoich kontaktów z najważniejszymi politykami radzieckimi i rosyjskimi ma on spora wiedzę, którą chce udostępnić - mówi nam prof. Nowak.
W trakcie pobytu w Polsce Wiktor Kałasznikow wyraził chęć udostępnienia dziennikarzom „Gazety Polskiej” posiadanych nagrań, o których wcześniej szczegółowo nam opowiedział. Podkreślał, że swoje archiwa ma zdeponowane w bezpiecznym miejscu. Trudno dziś jednoznacznie zawyrokować, czy są one swoistą polisą na życie rosyjskich dysydentów czy też stanowią dla nich śmiertelne zagrożenie.
Na pewno takim zagrożeniem jest dla Kałasznikowowów ich krytyczny stosunek do władz rosyjskich, o której mają jak najgorsze zdanie.
- Nie rozumiem, dlaczego polski rząd wierzy Putinowi. Dlaczego tak bezkrytycznie przyjmuje wszystko, co mówią przedstawiciele rosyjskich władz na temat smoleńskiej katastrofy? Przecież im zależy na tym, żeby prawda nigdy nie wyszła na jaw. Sprawę Katynia ukrywali przed światem kilkadziesiąt lat. W Smoleńsku zginął przecież wasz prezydent, cała elita waszego narodu, a wasz rząd przyjmuje wszystko, co im powie Putin - mówił Wiktor Kałasznikow w rozmowie z „Gazetą Polską”.
Podobne pytania rosyjscy dysydenci zadawali prof. Andrzejowi Nowakowi. - Nie mogli zrozumieć uległej postawy polskiego rządu wobec władz rosyjskich a w szczególności Władimira Putina – powiedział nam prof. Nowak.
Wiktor i Marina Kałasznikowowie otwarcie mówili, że obawiają się o własne życie. Podczas swojego pobytu w Polsce wielokrotnie zmieniali mieszkania – ich schronieniem były były głównie katolickie klasztory.
Próby otrucia
W czasie pobytu w Polsce małżeństwo rosyjskich dysydentów pokazało nam dokumenty z berlińskiej kliniki, z których wynikało, że w po przeprowadzeniu u nich badań w grudniu ubiegłego roku w ich organizmach wykryto ślady radioaktywnego polonu-210. - To nie była jedyna próba otrucia – mówiła „ GP” Marina Kałasznikow.
Potwierdzają to wynika badań z polskich szpitali, m.in. z kliniki MSWiA, gdzie trafiła Marina z bardzo wysoką gorączką i złym samopoczuciem. Podleczona wyszła ze szpitala, ale po pewnym czasie znów zaczęła się źle czuć. Najgorsze czekało po wyjeździe z Polski - w październiku Marina i Wiktor mieli tak fatalne samopoczucie, że sami zgłosili się do największej w Europie kliniki - Charité w Berlinie, w którym zbadano im krew. Badania wykazały niespotykanie wysoki poziom stężenia rtęci: we krwi 58-letniego Wiktora Kałasznikowa obecność rtęci w ilości 53,7 mikrograma na litr. We krwi 52-letniej Mariny stężenie rtęci wynosiło 56 mikrogramów na litr, co oznacza, że poziom przekraczał dopuszczalne normy 25 razy.
Frank Martens ze szpitala Charité, wypowiadając się dla brytyjskiego dziennika „The Times” stwierdził, że przy tak wysokim poziomie rtęci w ludzkim organizmie trzeba bardzo poważnie brać pod uwagę możliwość systematycznego zatruwania. Według niemieckich lekarzy przypadek Kałasznikowowów wskazuje na gromadzenie się rtęci w ich organizmach przez dłuższy okres, co znaczy że rosyjscy dysydenci byli systematycznie truci przez wiele miesięcy. Działanie tego metalu ciężkiego może uszkodzić przede wszystkim nerki, prowadzić do zaburzenia mowy i innych zaburzeń umysłowych.
Sprawa trafiła do berlińskiej prokuratury.
- Poszkodowani złożyli doniesienie, z którego wynika, że do skarżonego przez nich czynu doszło na terenie Niemiec. Po wykonaniu badań lekarskich zgłosili sprawę niemieckiej policji, a ta przekazała ją prokuraturze – mówi „Gazecie Polskiej” Silke Becker, rzecznik prokuratury w Berlinie.
Dorota Kania
Maciej Marosz
Całość artykułu w najnowszym wydaniu „Gazety Polskiej” w sprzedaży od 5 stycznia