Oszukał 30 kobiet na kilka milionów. "Groził oblaniem syna kwasem"
Przez ponad 20 lat swojej działalności "Rak" oszukał około 30 kobiet. Używał wobec nich przemocy, groził wysyłaniem intymnych zdjęć do znajomych, a nawet oblaniem dziecka kwasem. Przez długi czas policja rozkładała ręce. - Mamy do czynienia z zawodowcem - mówi Wirtualnej Polsce Grzegorz Filarowski. Jego była żona też padła ofiarą polskiego "oszusta z Tindera", on sam zajął się jego ściganiem. W tej sprawie właśnie ruszył proces.
07.05.2024 | aktual.: 07.05.2024 19:59
Robert I. nie jest przesadnie przystojny.
Ani wysoki, ani dobrze zbudowany. Można obiektywnie stwierdzić, że po prostu odbiega od standardu męskiej urody, którym zwykle zachwycają się kobiety. Na oko nie spał też na pieniądzach, nie miał nawet drogiego samochodu.
Za to potrafił sprawić, że jego ofiary czuły się przy nim lepiej. Otaczał je opieką i cierpliwie budował poczucie, że są przy nim bezpieczne, aż stawał się najbliższą osobą. Wizualna przeciętność była tu tylko atutem - nie wzbudzał żadnych podejrzeń.
A potem zatrzaskiwał pułapkę.
PAN POZNA BOGATĄ PANIĄ Z PROBLEMAMI
Mechanizm był zawsze podobny. Robert I. namierzał bogatą kobietę w trudnej sytuacji życiowej. Pojawiał się tam, gdzie przebywali majętni ludzie - drogie hotele, kurorty wakacyjne - zawierał znajomości, robił "wywiad środowiskowy" i wybierał ofiarę, a potem zaczynał starannie nią manipulować - tak, by całkowicie ją do siebie przekonać. Kiedy już zdobył uczucia wziętej na cel osoby, zaczynał zdobywać jej pieniądze.
Tak właśnie postąpił z Katarzyną, dziś już byłą żoną Grzegorza Filarowskiego. Ale tym razem Robert trafił na twardego przeciwnika.
Filarowski miał czas, pieniądze i osobistą motywację do kontrataku - bezpieczeństwo byłej żony i córek. Odnalazł około 30 poszkodowanych przez oszusta kobiet. W sumie miały stracić blisko 2,8 mln zł. I doprowadził do tego, że tropem oszusta ruszyła policja.
Od roku Robert I. siedzi w areszcie. Właśnie stanął przed wrocławskim sądem okręgowym oskarżony o całą serię przestępstw. Prokuratura zarzuca mu kradzież, włamanie, oszustwa i groźby.
Bo gdy ofiary Roberta orientowały się w sytuacji i zaczynały stawiać opór, albo po prostu zaczynały pytać, kiedy odda im pieniądze, sielanka się kończyła, a zaczynały się fizyczna i psychiczna przemoc. "Zniszczę cię" - mawiał człowiek, którego "Gazeta Wyborcza" ochrzciła polskim "oszustem z Tindera".
W rozmowie z Wirtualną Polską Filarowski opowiada, jak nie dał się zniszczyć.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Robert I. rozkochiwał kobiety, a potem szantażował - Polski oszust z Tindera || BALANS #8
Wrocławski biznesmen poznał człowieka, o którym potem napisze (jako współautor) książkę "Rak", w Karpaczu. Był tam wtedy z rodziną na nartach.
Popołudnie po dniu na stoku. Grzegorz, Katarzyna i ich dwie córki siedzą w lokalnej restauracji. W tej samej knajpie jest też znajomy Filarowskiego, z zawodu fryzjer. Właśnie przez ten zawód - jak mówi Wirtualnej Polsce Filarowski - znał wiele przypadkowych osób. Przedstawia Grzegorzowi Roberta. A ten po 15 minutach "znajomości" zaczyna mu pokazywać na telefonie dziwne zdjęcia. I zadawać dziwne pytania.
Na jednym ze zdjęć widać, jak Robert stoi przytulony do kobiet w samej bieliźnie. Na innym - jak jakaś kobieta prowadzi auto. Nowy "znajomy" dopytuje, co Filarowski sądzi o nagraniach i zdjęciach, czy wyglądają one jak nieprawdziwe.
Nie wyglądają.
I to wzbudza podejrzenia Grzegorza. Kończy spotkanie. Do siebie idzie też Robert I., który na wyjeździe jest z dwoma synami. W hotelowym pokoju Filarowski mówi do żony: "nie chcę więcej widzieć tego człowieka".
***
Synowie Roberta I. to przynęta na kobiety. Samotny tata spędzający fajnie czas z dwoma synami wzbudza zaufanie i jest wiarygodny dla swoich ofiar. Najlepiej, jeśli też mają dzieci i są w trudnej sytuacji osobistej i emocjonalnej.
Tak było i w przypadku Katarzyny.
Małżeństwo Filarowskiego chyliło się ku upadkowi. Wystarczyło nieostrożne słowo rzucone w przypadkowej rozmowie i Robert I. się o tym dowiedział. Po powrocie z wypadu w góry zaczął roztaczać wokół Katarzyny swoją sieć pozornego bezpieczeństwa i opieki. Czyli wcielił się w rycerza na białym koniu.
Zadeklarował Katarzynie, że będzie zbierał materiał dowodowy na męża, aby jej pomóc w rozwodzie. Urobił ją, powtarzając, że najważniejsze, co ma - a co może stracić w wyniku rozprawy - to dzieci i pieniądze. Podziałało.
- Ktoś powiedziałby, że te kobiety były naiwne i głupie. Nie życzę nikomu, żeby znalazł się w takiej sytuacji, jak one - mówi Wirtualnej Polsce Filarowski.
Wie, co mówi, bo niektóre chwyty ze swojego repertuaru oszust wykorzystał przeciwko niemu.
W pewnym momencie wrocławski biznesmen spostrzegł, że ktoś śledzi każdy jego krok. Ktoś jeździ za nim na wyjazdy służbowe i zamawia mu do pokoju szampana. Wszystko po to, by Filarowski czuł oddech nieznanego prześladowcy na karku.
- Mamy do czynienia z zawodowcem - mówi dziś o Robercie I. Filarowski.
Robert I. w tym czasie nie istnieje w sieci. Jedynie na sfabrykowanym profilu w serwisie LinkedIn można zobaczyć jego prawdziwy wizerunek. Żadnych mediów społecznościowych, żadnych profili, żadnych zdjęć. I żadnych śladów.
Filarowski czuje, że potrzebuje dowodów na śledzącego go człowieka.
Któregoś dnia dochodzi do konfrontacji. Mąż Katarzyny robi zdjęcie tak, by Robert I. wiedział, że on o nim wie. Kiedy pyta żonę, kim jest ten facet, słyszy tylko, że to kolega, który przywiózł jajka, bo ona się źle czuje.
- Sądziłem na początku, że to po prostu taka zwykła sytuacja rozwodowa. Myślałem: przecież Katarzyna ma prawo spotykać się, z kim chce. Z tyłu głowy miałem też myśl, że przecież ktoś mnie śledzi. Zacząłem wykonywać telefony do ludzi, którzy potencjalnie mogli wiedzieć, kim jest mój prześladowca. Od razu włączył mi się tryb: "coś jest nie tak" - mówi Wirtualnej Polsce Filarowski.
Przy pierwszym telefonie usłyszał: nie zadzieraj z nim, on pracuje w służbach.
Drugi telefon: on jest uchem policji.
Trzeci telefon: pracuje w budowlance.
Czwarty: ma kontakty z gangsterami.
- Nic się nie spinało. Każda historia była inna. Do tego w internecie nic o nim nie mogłem znaleźć - opowiada Filarowski.
WYMIANA CIOSÓW
Robert I. wyprowadza kolejne ataki. Kilkukrotnie nasyła na Grzegorza policję. Sugeruje nawet, że biznesmen może odwiedzać dzieci pijany i wszczynać awantury. Ten w odpowiedzi informuje policję o wszystkim, co przeżywa.
- Policja robiła irracjonalne, pozoranckie ruchy. Nie potrafili znaleźć sprawcy, mimo że rzucałem im dowody na biurko - wspomina. Podobnie zresztą jego zdaniem działała prokuratura. Umorzyła śledztwo, mimo że nawet przesłuchiwała Roberta I., a Filarowski dostarczał dowodów na prześladowanie.
Filarowski opowiada, że przeciwnik m.in. zaczepiał jego córkę, wypisywał do niej wiadomości, w których namawiał do wychodzenia do niego potajemnie, bez zgody rodziców. Jak twierdzi biznesmen, Robert I. starał się go sprowokować. Gdyby na oczach dziecka ojciec uderzył "przeciwnika", w sądzie byłby skończony.
Ale to właśnie przemoc była początkiem końca Roberta I. Z kolacji walentynkowej Katarzyna wychodzi oblana wodą, opluta i uderzona butelką. W hotelu zaczyna się pospiesznie pakować. Robert I. próbuje ją zatrzymać. Grozi, że jeśli Katarzyna gdzieś to zgłosi, to straci dzieci. Twierdzi, że ma nagrania, które ją skompromitują. A jeden z telefonów niszczy.
Ale dopiero kilka miesięcy później przekracza kolejną granicę, po której Filarowski już mu nie odpuści.
W środku nocy Robert I. włamuje się do domu Katarzyny i kradnie jej telefon. Kobieta jest wtedy w domu, jej córki też. I to jedna z nich, przerażona, dzwoni do ojca. Mówi mu, że Robert właśnie u nich jest. Filarowski zawiadamia policję i pędzi na złamanie karku autem do domu Katarzyny.
***
Po tej sytuacji ma dość. Wykorzystuje wreszcie cenną znajomość - dzwoni do policjanta, który pracował wtedy w Wydziale Cyberprzestępczości we Wrocławiu.
Sprawy przyspieszają. Dochodzi do pierwszego zatrzymania Roberta I., ale oszust wszystkiego się wypiera. Po 24 godzinach jest już na wolności. I natychmiast dzwoni do Katarzyny. Chce zmusić ją, by odwołała zeznania.
Filarowski w tym momencie upublicznia sprawę.
- Uznałem, że muszę zabrać mu to, na co pracował ponad 20 lat, czyli jego anonimowość. Mogłem udowodnić światu, kim jest. W końcu pokazać prawdę. Żaden z niego gangster, żaden pracownik Centralnego Biura Śledczego Policji - dodaje.
Zobacz także
***
Gdy sprawa staje się znana, szybko okazuje się, że Katarzyna nie była jedyną ofiarą Roberta. Filarowski dociera łącznie do 30 poszkodowanych przez niego kobiet. Opowiadają mu podobne historie - zdobycie zaufania, pomoc, potem pożyczki, prośby o pieniądze. Gdy domagały się zwrotu, zaczynały się przemoc i szantaż.
- Groził im między innymi wysłaniem zdjęć intymnych do znajomych, oblaniem syna kwasem, porywaniem dzieci - mówi Filarowski.
Śledczy chcą przed sądem udowodnić, że część swoich gróźb Robert I. rzeczywiście zrealizował. Jedna z kobiet, uciekając przed prześladowcą, spadła ze schodów. Dziś ma cztery śruby w kręgosłupie i szczęście, że w ogóle może chodzić.
Inna, do której też dotarł Filarowski, pokazała mu zdjęcia swoich posiniaczonych narządów intymnych. - Te kobiety zostały skopane. I działo się w to obecności jego dzieci, w miejscu publicznym, na parkingu galerii handlowej - opowiada Filarowski.
Zobacz także
Inna ofiara Roberta I. długo wiodła szczęśliwe życie - miała piękny dom, męża, syna. Wszystko było doskonałe. Do pewnego momentu.
Gdy zmarł jej mąż, świat jej się zawalił. I właśnie w tym momencie pojawił się w nim Robert I., który rzekomo chciał ją wyciągnąć z traumy. Obiecywał, że pomoże jej sprzedać dom. Miał doradzać też, jak wycofać się z leasingu auta. Tak "pomagał", że kobieta - w efekcie jego działań - straciła fortunę.
- Zmarł mi mąż. Oszukano mnie na milion złotych. Zostałam pobita, zastraszona tak, że nigdzie tego nie zgłosiłam. Ten człowiek dosłownie wbił mnie w ziemię.
***
6 maja 2024 r. rozprawa ws. Roberta I. w jednym z procesów we wrocławskim sądzie okręgowym została odroczona, ponieważ po raz kolejny już zmienił adwokata. A nowy musi się zapoznać z aktami sprawy.
Żaneta Gotowalska-Wróblewska i Kuba Jankowski - dziennikarze Wirtualnej Polski