Ostrzał w Bośni? Pani Clinton fantazjuje
Ubiegająca się o nominację prezydencką Hillary Clinton w swej kampanii wyborczej wielokrotnie przytaczała jako dowód swego doświadczenia w sprawach międzynarodowych podróż do Bośni w 1996 r., w czasie której - jak mówiła - dostała się pod ogień snajperów. Tymczasem "Washington Post" przytoczył relacje naocznych świadków wizyty pani Clinton w Tuzli - osób towarzyszących jej w podróży i obsługujących wizytę dziennikarzy - którzy całkowicie zdementowali jej relację.
24.03.2008 | aktual.: 24.03.2008 18:29
Była Pierwsza Dama Ameryki kilkakrotnie opisała w swych przemówieniach, jak po wyjściu z samolotu w Tuzli w marcu 1996 r. jej delegacja została ostrzelana na lotnisku przez snajperów i musiała się w pośpiechu przemykać do czekających w pobliżu samochodów.
Według świadków, do których dotarł "Washington Post", na lotnisku, ani nigdzie indziej w czasie podróży, delegacja nie dostała się pod ogień i w ogóle nie była w jakikolwiek sposób zagrożona. W żadnej relacji z wizyty byłej First Lady nie znalazła się informacja o ataku na nią - a gdyby miał on miejsce, byłaby to na pewno wiadomość dnia, nadająca się na czołówki gazet.
Dziennikarze, którzy relacjonowali wtedy wizytę małżonki prezydenta Billa Clintona, wspominają, że w Tuzli było wówczas bezpiecznie - było to już po podpisaniu w 1995 r. w Dayton w stanie Ohio porozumienia kończącego wojnę w Bośni.
Pani senator z Nowego Jorku powołuje się na swoje doświadczenia Pierwszej Damy jako dowód, że miała stale do czynienia z polityką zagraniczną.
W niedawno ujawnionych przez jej sztab wyborczy dokumentach z tego okresu nie ma jednak prawie materiałów, które by to potwierdzały.