PolskaOstatnie powstanie

Ostatnie powstanie

Bunt mieszkańców Poznania w czerwcu 1956 r., stłumiony krwawo przez władze, był jednym z najważniejszych wydarzeń w historii powojennej Polski. Przez długi czas niedocenianym.

Ostatnie powstanie

16.06.2006 | aktual.: 23.06.2006 13:03

Poznański Czerwiec w pamięci Polaków był w dużym stopniu przesłonięty o kilka miesięcy późniejszym Październikiem, ruchem ogólnokrajowym, z udziałem intelektualistów, studentów, którzy pisali potem o tym w prasie, książkach, wspomnieniach. O pamięć o robotniczym przede wszystkim buncie upomniała się dopiero „Solidarność”. W 1981 r. wzniesiono pomnik Ofiar Poznańskiego Czerwca. Na Poznański Czerwiec można jednak patrzeć jako na wydarzenia przełomowe, graniczne, kończące pewną epokę i zarazem zaczynające nową.

Barykady i czołgi

Z jednej strony Czerwiec stanowi ostatnią odsłonę tradycji zbrojnego oporu wobec władzy, tradycji podziemia niepodległościowego, insurekcji. Z drugiej strony wystąpienie poznańskich robotników ukształtowało wzorzec masowych protestów przeciw komunistycznym władzom, które będą się powtarzały w następnych dekadach PRL.

W zachowaniach uczestników poznańskiego buntu odnaleźć można wątki i wzory charakterystyczne dla tradycji walki zbrojnej z okupantem. Robotnicy i mieszkańcy miasta przejmowali broń, czy to od milicjantów, którzy – przynajmniej na początku – nie chcieli tłumić demonstracji, czy też ze zdobytego więzienia. Budowano barykady, próbowano zdobyć czołgi i skierować je do walki o gmach Urzędu Bezpieczeństwa przy ulicy Kochanowskiego, który przez wiele godzin oblegano. Grupy młodych, uzbrojonych ludzi na samochodach ciężarowych rozbrajały komisariaty i posterunki Milicji Obywatelskiej. Dotarły także poza Poznań – do Puszczykowa, Mosiny, Czempinia. Z raportów wojskowych wynika, że jeszcze we wczesnych godzinach porannych 30 czerwca (a więc w dwie doby po wyjściu robotników na ulice!) demonstranci oddawali strzały ze strychów i dachów domów. Są to wszystko wzory insurekcyjne, przypominające zachowania z powstania warszawskiego czy też wielkopolskiego.

W tym sensie w poznańskim buncie można dostrzec ostatnie powstanie narodowe. Oczywiście – z licznymi zastrzeżeniami, które historyk musi poczynić. Było to zjawisko krótkotrwałe, brak w nim elementów organizacji, które są charakterystyczne dla wielu innych zrywów insurekcyjnych. Jednak samo podjęcie walki zbrojnej oraz przekonanie wyrażane przez wielu ludzi na ulicach Poznania, że biorą oni udział w narodowym powstaniu, uprawniają do sformułowania takiej oceny. Jak wynika z wielu dokumentów, w mieście rozeszły się pogłoski, iż poznaniacy nie są sami, podobne bunty wybuchły w innych miastach Polski, a budynek Urzędu Bezpieczeństwa jest ostatnim broniącym się komunistycznym gmachem w Polsce.

Kolejne protesty przeciw władzy komunistycznej będą miały już inny charakter, odtąd nie będzie już walki przy użyciu broni palnej, prób opanowywania czołgów i innych zachowań charakterystycznych dla powstania. Zarazem jednak dostrzec można, że wzór robotniczego działania ukształtowany podczas Czerwca powtarzał się, w sposób niemal identyczny, w trakcie następnych buntów w PRL-u. Robotnicy opuszczali zakłady pracy, chcąc władzy przedstawić swoje postulaty, formowali pochód i gromadzili się przed siedzibą władz miejskich lub Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Tam manifestanci na ogół oczekiwali przybycia przedstawicieli władz centralnych, chcąc z nimi negocjować swoje postulaty. Zazwyczaj wystąpienia robotnicze zaczynały się od ogłoszenia haseł natury ekonomicznej: podwyżki płac, poprawy warunków pracy. W trakcie trwania protestów dołączały się inne wątki: polityczne, niepodległościowe.

W stolicy Wielkopolski narodził się powtarzający się wielokrotnie później mechanizm radykalizacji protestu: bierność władz, a następnie użycie siły doprowadzają do zamieszek. Jednak w porównaniu z późniejszymi wystąpieniami robotniczymi, bunt w Poznaniu miał najbardziej gwałtowny i krwawy przebieg. Już w ciągu kilku pierwszych godzin trwania protestu do postulatów natury ekonomicznej dołączyły, a właściwie zaczęły dominować, postulaty natury politycznej, narodowej i niepodległościowej. Ponad 70 osób zabitych to więcej niż na Wybrzeżu w 1970 r., w kilku miastach i w trakcie wydarzeń, które trwały znacznie dłużej. Radykalizm poznańskiego protestu przejawiał się także w samosądach dokonywanych na funkcjonariuszach Urzędu Bezpieczeństwa, co nie zdarzało się podczas późniejszych wystąpień.

Precz z Ruskami!

Specyfika Czerwca polega również na wyraźnym wymiarze niepodległościowym i antysowieckim. W przeświadczeniu protestujących był to de facto ruch przeciw radzieckiej okupacji, wznoszono hasła: Precz z Moskalami, Precz z Ruskami, Precz z Rucholami, Precz z siedemnastoma latami okupacji. Chcemy wolnej Polski! W jednym z raportów Urzędu Bezpieczeństwa pojawia się informacja o grupce ok. 30 uczniów, prawdopodobnie szkoły podstawowej, którzy wraz ze swoim nauczycielem maszerowali ulicami Poznania i wykrzykiwali: Precz z Ruskami. W mieście powtarzano pogłoski, że żołnierze, którzy wkroczyli w godzinach popołudniowych i strzelali z ostrej amunicji, to wojskowi radzieccy przebrani w polskie mundury. Zarejestrowana została także pogłoska, że jako pierwsza do tłumu demonstrantów zaczęła strzelać z budynku Urzędu Bezpieczeństwa Rosjanka. W przekonaniu, że poznaniacy walczą z Rosjanami, było jednak także racjonalne jądro. Dwaj generałowie, którzy kierowali pacyfikacją Czerwca: wiceminister obrony narodowej gen. Stanisław
Popławski i gen. Wsiewołod Strażewski, dowódca Śląskiego Okręgu Wojskowego, byli rzeczywiście dowódcami radzieckimi. Plotki i pogłoski oddawały stan umysłów, świadczyły o istnieniu w społeczeństwie świadomości, że polska armia jest kontrolowana przez radzieckich oficerów, w polskich bądź w radzieckich mundurach.

W Poznaniu bardzo wyraźnie akcentowano też wymiar wolnościowy buntu. Wznoszono okrzyki: Precz z komunistami!, Żądamy wolnych wyborów pod kontrolą ONZ!, Niech żyje Stanisław Mikołajczyk!. W porównaniu z wydarzeniami na Wybrzeżu w grudniu 1970 r., w Poznaniu wyraźniej rozlegały się hasła zwrócone przeciw dyktaturze i żądania wolnych wyborów. Bardzo znaczącym aspektem protestów czerwcowych był też ich wymiar religijny. Na ulicach Poznania śpiewano pieśni religijne, domagano się powrotu religii do szkół, uwolnienia uwięzionych księży, zwłaszcza prymasa Wyszyńskiego.

Poznański bunt był reakcją na totalitarną dyktaturę stalinowską, kiedy miał miejsce najdotkliwszy w historii Polski (wyjąwszy oczywiście czasy wojny) terror i najsilniejsze prześladowania Kościoła. Kiedy także większość Polaków – jak wskazują na to badania historyków – postrzegała ówczesną rzeczywistość jako sowiecką okupację. Po 1956 roku kontrola radziecka stała się mniej bezpośrednia, nie było radzieckich oficerów w armii polskiej i doradców w aparacie bezpieczeństwa, nie było tak brutalnej rusyfikacji i represji.

Komunizm złagodzony

Poznański Czerwiec miał ogromne znaczenie dla wszystkiego, co się wydarzyło w Polsce w 1956 r., wpłynął na destalinizację, odchodzenie od najbardziej opresyjnych form dyktatury, wprowadzenie reform, które odróżniały polski model komunizmu od Czechosłowacji czy Węgier. Większy zakres autonomii Kościoła, nieskolektywizowane rolnictwo – to wszystko było rezultatem Października i powrotu do władzy Władysława Gomułki, jednak polscy komuniści najprawdopodobniej nie dokonaliby tak wyraźnego zwrotu, gdyby nie doświadczenie Poznańskiego Czerwca. Gdyby nie ich lęk, że do podobnego wybuchu może dojść w innych miastach lub wręcz w skali całego kraju. Aby uniknąć takiego rozwoju wydarzeń, władze zdecydowały się wyjść naprzeciw wielu społecznym żądaniom: uwolnić kardynała Wyszyńskiego, odesłać radzieckich doradców, zerwać z kolektywizacją rolnictwa i masowym terrorem. Duża była w tym zasługa mieszkańców Poznania, którzy pierwsi mieli odwagę zaprotestować.

Wszystkie zdjęcia zostały wykonane przez funkcjonariuszy bezpieki w czerwcu 1956 r. w Poznaniu.

Mój fartuch był we krwi

Z narażeniem życia ratowała rannych demonstrantów, z którymi była sercem. I ubeków, którzy do nich strzelali. Pielęgniarka nie dzieli ludzi na przyjaciół i wrogów – mówi Aleksandra Banasiak, bohaterska siostra, która niosła pomoc uczestnikom krwawych wydarzeń na ulicach Poznania.

Tłum gwizdał

28 czerwca 1956 r. Aleksandra Banasiak, wtedy 21-letnia pielęgniarka, miała wolny dzień. Na placu Mickiewicza przyłączyła się do demonstrantów. – Jak usłyszałam „Boże, coś Polskę”, dałam się ponieść patriotycznemu nastrojowi – opowiada.

Wkrótce potem tłum ruszył pod ówczesny Urząd Bezpieczeństwa Publicznego przy ul. Kochanowskiego. Aleksandra wróciła do szpitala przy ul. Mickiewicza, w którym pracowała. Gmach ubecji od szpitala dzieliło zaledwie kilkadziesiąt metrów. – W pewnej chwili usłyszałam strzały, a zaraz potem wołanie: ratunku!, pomocy! – wspomina. Włożyła biały fartuch oraz pielęgniarski czepek, chwyciła torbę z opatrunkami i wybiegła z koleżanką na ulicę.

– Mimo że kule świstały, zaczęłam opatrywać rannych, a manifestanci przenosili ich do szpitala – opowiada. – Niektóre rany były straszne. Do dziś pamiętam żołnierza z jelitami na wierzchu. Co jakiś czas wracała do szpitala, żeby zmienić zakrwawiony fartuch na czysty. W którymś momencie wołanie o ratunek dobiegło z budynku bezpieki. – Weszłam tam razem z lekarzami – mówi pani Aleksandra. – Tłum nie chciał nas wpuścić, a potem zaczął gwizdać, że pomagamy oprawcom.

Na nic obrączki

Banasiak ratowała rannych, dopóki nie ogłoszono godziny milicyjnej. Mówi, że wtedy nadeszły jeszcze gorsze chwile. – Do szpitala przychodziły rodziny w poszukiwaniu swoich bliskich – wspomina. – Niektórzy od nas dowiadywali się o ich śmierci. Pani Aleksandra do dziś pamięta Annę Strzałkowską, która zemdlała, gdy zobaczyła zwłoki swojego syna. Jej 13-letni Romek był jedną z najmłodszych ofiar. Zapamiętała też rozpacz młodej kobiety. Jej narzeczony przyjechał tego dnia do Poznania po obrączki i zginął podczas walk. – Ta dziewczyna nie chciała oderwać się od jego ciała i szlochała: „Po co nam teraz te obrączki?”.

POZNAŃ 1956

Wiosną 1956 r. władza komunistyczna przeżywa kryzys. Zaczyna się tzw. odwilż. Robotnicy poznańscy ogłaszają strajk, domagając się obniżenia norm i podwyżki płac. Negocjacje z dyrekcją kończą się fiaskiem. 28 czerwca tłum, liczący ok. 100 tys. osób, idzie pod budynki Komitetu Wojewódzkiego PZPR i Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Część demonstrantów zdobywa więzienie przy ul. Młyńskiej, wynosząc stamtąd broń. Funkcjonariusze UB zaczynają strzelać, są pierwsi zabici i ranni. Tłum odpowiada strzałami, zaczyna wznosić barykady. Dowództwo nad akcją tłumienia zamieszek przejmuje gen. Stanisław Popławski. Na ulice zostają wprowadzone wojska pancerne (ok. 10 tys. żołnierzy, ponad 400 czołgów). Walki trwają aż do rana następnego dnia.

Oficjalny bilans walk to ok. 70 zabitych i ok. 800 rannych. Około 700 osób aresztowano. Kilkadziesiąt skazano i po kilku miesiącach amnestionowano. Wojsko wycofano 30 czerwca.

Paweł Machcewicz, historyk, pracuje w Instytucie Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas, autor książki „Polski rok 1956”

Źródło artykułu:Gość Niedzielny
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)