Ostatni świadek
Ochrzciła się w 1942 r. Rosja była wyniszczona stalinowskim terrorem i wojną z Niemcami. Wybrała – zamiast kariery naukowej – Łubiankę i zsyłkę.
19.08.2005 | aktual.: 19.08.2005 10:08
Zaczęło się od listu z Moskwy, który dostałem w Wigilię 2004 r. Napisała go Małgorzata Szarowa, świadek epoki prześladowania chrześcijan w Rosji. Pani Małgorzata czytała moją książkę „Kompleks Judasza” i chciała opowiedzieć o losach katolików w Rosji. „Nie może pozostać tak – napisała – żeby o identycznych sprawach na terenie byłego Związunia nikt nic nie wiedział. A chyba jestem ostatnim świadkiem”.
Napisany piękną polszczyzną list nie dawał mi spokoju. Przy pierwszej nadarzającej się okazji pojechałem do Moskwy. Czekała na mnie udręczona różnymi fizycznymi ułomnościami i sterana chorobami staruszka (84 lata). Od wielu miesięcy ma kłopoty z poruszaniem się. Jej sytuacja byłaby jeszcze trudniejsza, gdyby nie pomoc jednej z przyjaciółek, która opiekuje się nią oraz pomaga w sprawach codziennych. Czas nie zmącił na szczęście jej bystrego, jasnego umysłu i pamięci tak żywej, że opowiada o wydarzeniach sprzed lat, jak gdyby rozgrywały się wczoraj. Przez kilka dni w małym moskiewskim mieszkaniu słuchałem i zapisywałem opowieść o poszukiwaniu Pana Boga, zmaganiach z historią, próbie ocalenia godności i sumienia, gdy wszystko wokół namawiało do zdrady.
Iluminacja
Do wiary dochodziła sama, stopniowo przebijając się przez pokłady ateizmu i obojętności wobec religii, zaszczepiane jej przez całą młodość w domu i w szkole. Zwykle katolicy w Rosji wywodzą się z rodzin z polskimi bądź niemieckimi korzeniami. Jakiś dziadek czy babcia byli katolikami. Szarowa pochodzi z rosyjskiej, prawosławnej rodziny. Na studiach historycznych wybrała ekskluzywną specjalizację – mediewistykę, dzięki czemu poznała łacinę oraz miała dostęp do oryginalnych wydań Pisma Świętego. Tak zaczęła się jej fascynacja Biblią, najpierw czytaną jak arcydzieło literackie, a później Słowo Objawione.
Fascynował ją świat zupełnie odmienny od sowieckiej rzeczywistości, w którą wpadała zaraz po wyjściu z wydziałowej biblioteki. Coraz bardziej intrygował nieznany, dobry Bóg, którego odkrywała w Biblii. Także współczesność miała swego demiurga – był nim tow. Stalin. Nigdy nie miała wątpliwości, że należał do ciemnych duchów ludzkości. Na jego rozkaz w 1929 r. aresztowano jej ojca, starego rewolucjonistę, który do bolszewików przystał jeszcze przed rewolucją. Po kilku miesiącach wrócił do domu, ale na początku 1933 r. został aresztowany po raz drugi i zesłany do Ałma Aty w Kazachstanie. Tam w październiku 1933 r. zmarł na tyfus plamisty. Pozostała po nim ogromna pustka i ból.
– Nie mogłam uwierzyć, że ojciec odszedł od nas na zawsze, aby po śmierci wszystko było nicością. Gdzieś we mnie był także obraz Boga, odnajdywany w łacińskich tekstach, który dawał odpowiedź na wiele wątpliwości. Zwierzyłam się z tych rozterek koleżance z roku, Irinie Tuczinskiej. Okazało się, że ona już była chrześcijanką. Zaprowadziła mnie do kościoła św. Ludwika przy ulicy Mała Łubianka. Kilkaset metrów obok wznosił się ogromny kompleks budynków, budzący strach u wszystkich mieszkańców Moskwy. To była Łubianka, główna kwatera NKWD, zbrodniczej, wszechmocnej tajnej policji politycznej, która w latach 30. i 40. decydowała o życiu i śmierci milionów Rosjan.
Swoją drogę wybrałam
Spotkanie z amerykańskim asumpcjonistą o. Leopoldem Braunem uważa za najważniejsze wydarzenie swego życia. Musiał być człowiekiem niezwykłym, skoro wytrzymał w stalinowskiej Rosji prawie 12 lat. W pewnym momencie był jedynym legalnie pracującym księdzem katolickim w sowieckiej Rosji. Był proboszczem parafii św. Ludwika w Moskwie. Formalnie opiekował się katolikami z zachodnich przedstawicielstw dyplomatycznych. Faktycznie prowadził także tajne duszpasterstwo wśród Rosjan. Szarowa musiała zdać przed nim egzamin z katechizmu, by 24 września 1942 r. przyjąć chrzest. Uroczystość odbyła się w zakrystii. Później przychodziła do świątyni po kryjomu wielokrotnie, aby uczestniczyć w tajnie sprawowanej Liturgii. Jednak w tamtej Moskwie nie mogło być nic tajnego.
W czerwcu 1943 r. została wezwana do dziekana, Siergieja Skazkina. Właśnie z bardzo dobrymi wynikami ukończyła studia i złożyła podanie o aspiranturę, czyli studia podyplomowe, których zwieńczeniem miała być obrona pracy doktorskiej. Dziekan nie zadawał zbędnych pytań. Wiedział, że Szarowa przyjęła chrzest. Mówił o tym z niesmakiem, jakby odkrył jakiś defekt umysłowy, który u tak znakomitej studentki nie powinien się wydarzyć. Postawił warunek: albo zakończy swą religijną przygodę, albo może pożegnać się z dalszą pracą naukową i studiami. Spokojnie, patrząc mu w oczy, Małgorzata Szarowa odrzekła: „Ja już swą drogę wybrałam”. Oboje wiedzieli, że dalsza rozmowa nie ma sensu. Wkrótce otrzymała przydział do brygady młodzieżowej, pracującej na torfowiskach w kołchozie pod Moskwą. Pojawienie się w obozie enkawudzisty bardziej wzbudziło zaciekawienie niż grozę. Dopiero gdy okazało się, że Małgorzata ma zostać natychmiast odstawiona do Moskwy, zobaczyła łzy w oczach koleżanek. Nie czuła strachu, gdy w ciepłą noc, 28
sierpnia 1943 r., szła wzdłuż torów razem z człowiekiem, który przyjechał ją aresztować. Na stacji w Moskwie czekał już specjalny samochód, którym została przewieziona do więzienia na Łubiance, kilkaset metrów od miejsca, gdzie przyjęła chrzest.
Już w czasie pierwszego przesłuchania wszystko stało się dla niej jasne. Oficer śledczy dopytywał się o kontakty z ojcem Braunem. Chciał wiedzieć, kogo jeszcze u niego spotkała, z kim kontaktował się amerykański zakonnik, o czym rozmawiali. Postawiono jej zarzut uczestniczenia w siatce szpiegowskiej, której głównym rezydentem miał być o. Braun. Zeznania Szarowej miały doprowadzić do oskarżenia Amerykanina o szpiegostwo. Śledztwo trwało ponad pół roku. Pani Małgorzata dokładnie pamięta każdą chwilę spędzoną na Łubiance. – Nie, bita nie byłam, ale znęcaniu się psychicznemu nie było końca. Każdy ze śledczych wyzywał mnie od ostatnich. Jeden lubił w trakcie przesłuchania siadać na skraju stołu. Ja siedziałam na małym taborecie pod nim. Podsuwał swój podkuty masywny but pod moją twarz, co jakiś czas biorąc rozmach, jak gdyby chciał z niego zrobić użytek. Gdy wracałam do celi, uspokajałam się dopiero odmawiając Różaniec. Najgorszy był konwojer – wspomina – wielodniowe przesłuchania, praktycznie bez przerwy na sen.
Zmieniali się tylko śledczy. Wytrzymała wszystko. Nikogo nie wydała. Doczekała się lepszych czasów. Może ktoś w centrali uznał, że byłoby niewygodne wsadzać za kratki o. Brauna, w chwili gdy Ameryka stawała się pierwszym sojusznikiem Kraju Rad. Po kilku miesiącach zmieniono podstawę prawną śledztwa. Nie chodziło już o szpiegostwo, lecz o kontakty z elementami groźnymi dla społeczeństwa. W styczniu 1944 r. została przeniesiona do więzienia na Butyrkach, gdzie 12 lutego odczytano jej wyrok – 5 lat zesłania na Syberię.
Na Syberii
Nie groza, zmęczenie, mróz i strach pozostały w jej pamięci z zesłania, lecz kolory i zapach syberyjskiej tajgi. Pięć lat spędziła w Kraju Krasnojarskim. To samo serce Syberii. Najpierw pracowała w zagubionym w morzu gigantycznych lasów kołchozie. Rąbała drewno – norma dzienna wynosiła 4 kubiki. W zamian otrzymywała 50 dkg chleba i szczyptę soli. Od śmierci głodowej ocaliły ją ziemniaki. Potem trafiła w inne miejsce. Spała w stajni, a jej głównym zajęciem był wypas koni i bydła. Szła sama na kilka dni do tajgi. Nocą zapalała wokół swego obozowiska ognie, aby uchronić się przed wilkami, które często podchodziły blisko, zwabione zapachem bydła. Miała wówczas 23 lata, przerwane marzenia o karierze naukowej, za sobą spokojne, barwne stołeczne życie i śledztwo na Łubiance. Zapewnia, że nie był to czas stracony. Po miesiącach spędzonych w małych zatłoczonych celach więziennych, przestrzeń tajgi dawała wytchnienie, nową nadzieję, po prostu życie.
Po kilku miesiącach została przeniesiona do Kanska, miasta w Syberii Wschodniej, a latem 1947 r. do Krasnojarska. Tam przestała głodować. Miała ciepły kąt zimą, co przy mrozach sięgających 50 stopni było bardzo ważne. I, co najważniejsze, w mieszkaniu, gdzie mieszkała wdowa po carskim oficerze zabitym w czasie rewolucji, stało pianino. W jednej z paczek matka przysłała jej nuty. Bachowskie fugi były najlepszym lekarstwem na smutek, tęsknotę i zniechęcenie. Wkrótce znalazła pracę w miejscowej szwalni. Przerabiała resztki starych mundurów na czapki i rękawiczki. Pewnego razu dowiedziała się, że w pobliżu przebywa na zesłaniu polski ksiądz. Pojechała do niego do Kozaczyńska nad Jenisejem. Tam spotkała ks. Jana Wasilewskiego, byłego rektora seminarium duchownego w Pińsku, autora głośnej przed wojną rozprawy o rewolucji bolszewickiej pt. „W szponach ateizmu”. Ta znajomość otwarła polski rozdział tej historii. Przez niego poznała dwóch innych kapłanów, z którymi później utrzymywała stale kontakt: Wacława
Piątkowskiego z Niedźwiedzicy oraz Stanisława Ryżkę z Łahoszyna na Białorusi.
Kolporterzy
Wyrok odsiedziała do końca. Gdy w 1948 r. wróciła do Moskwy, długo nie mogła sobie znaleźć miejsca. Pojechała więc na Białoruś, do Niedźwiedzicy k. Baranowicz, aby odzyskać siły i otrzymać wsparcie duchowe. Tam spotkała niezwykłego kapłana, ks. Wacława Piątkowskiego, wikariusza generalnego części diecezji pińskiej, która pozostała w ZSRR. Był jednym z tych niezłomnych, dzięki którym przetrwał tam Kościół. Po sześciu latach spędzonych w łagrach i na zesłaniu wrócił do swojej parafii, gdzie pracował gorliwie, nie zważając na niebezpieczeństwo dalszych szykan. Przyjeżdżali do niego katolicy z całej Białorusi, a nawet z Polski. W Niedźwiedzicy Szarowa znalazła drugi dom. Spędzała tam każde wakacje. W czasie rozmów ks. Piątkowski mówił o potrzebie zdobycia nowych modlitewników oraz ksiąg liturgicznych. Zwłaszcza po reformie liturgicznej II Soboru Watykańskiego sprawa nabrała wielkiego znaczenia. Tym bardziej że ks. Piątkowski sam zaczął prowadzić tajne seminarium teologiczne w Niedźwiedzicy.
Szarowa pracowała wówczas w Bibliotece Literatury Zagranicznej. Dzięki swej wielkiej wiedzy – zna biegle kilka języków – oraz sumienności zachowała posadę, choć jej szefową była córka ówczesnego premiera ZSRR, Aleksieja Kosygina. Słysząc prośbę o książki, postanowiła zaryzykować jeszcze raz.
Za pośrednictwem rodziny ks. Ryżki nawiązała kontakty w Polsce, m.in. z Janem Ryżką, bratem księdza Stanisława, a także z innymi Polakami, których poznała na Syberii, oraz ich rodzinami. W ten sposób powstała grupa ludzi, którzy przy każdej nadarzającej się okazji podejmowali ryzyko przerzutu książek religijnych do Moskwy. Czasem byli to muzycy z Opery Poznańskiej, którzy w futerałach swych instrumentów przewozili zakazaną literaturę. Bywali i ludzie przypadkowi, bez wahania jednak podejmujący takie wyzwania. Jeden z większych transportów udało się zorganizować dzięki fizykowi, który rozpoczynał staż w Instytucie Jądrowym w Dubnej pod Moskwą. Transport jego rzeczy osobistych był okazją do przerzucenia wielu mszałów i egzemplarzy Pisma Świętego. Każda z tych historii zasługuje na osobne opisanie, jest bowiem świadectwem chrześcijańskiej solidarności, silniejszej niż zakazy, granice czy surowe kary.
Książki trafiały do Szarowej, a później były rozsyłane lub rozwożone do parafii na terenie Białorusi, Litwy, Ukrainy. Otrzymywał je m.in. ks. Kazimierz Świątek, obecny kardynał i metropolita miński. W mieszkaniu Szarowej wielokrotnie odbywały się także tajne nabożeństwa, odprawiane przez duchownych, przebywających właśnie w Moskwie.
W czasie jednej z wizyt w Polsce poznała kard. Stefana Wyszyńskiego. Każde spotkanie z nim było dla niej wielkim przeżyciem, które zachowuje w pamięci do dziś. Wiele razy spowiadała się u niego, gdyż pracującym w Moskwie księżom nie ufała. Jemu przekazała także obszerny materiał na temat sytuacji Kościoła w Moskwie. Opracowanie to trafiło do Watykanu, choć nie mogło wówczas przynieść oczekiwanych skutków. Do dzisiaj utrzymuje szereg kontaktów z Polakami; m.in. pomagała bp. Tadeuszowi Pikusowi w czasie jego pracy w Moskwie. Dziś mówi: „Zawsze Polska była mi bliska i droga, bo tam był mój Kościół”.
Andrzej Grajewski