Osaczona przez narciarzy
Dom pani Teresy stoi samotnie pośrodku stoku. Z jego okien widać prawie cały Biały Dunajec, a jak jest ładna pogoda, to i Tatry można zobaczyć. Wkoło żadnego sąsiedztwa, oprócz jednego... wyciągu. Ten jednak wystarczy, by - jak twierdzi pani Teresa - do reszty obrzydzić jej i jej rodzinie życie. - Proszę się rozejrzeć: z przodu trasa, z boku, z tyłu, wszędzie jeżdżą narciarze. Nawet 7 metrów od mojego domu. Czekam aż jakiś "zatrzyma" się na ścianie albo wpadnie mi do kuchni, jak w jednej z reklam - ironizuje Teresa Wiśniewska, mieszkanka Białego Dunajca, której dom stoi niedaleko jedynego we wsi wyciągu.
Nękają mnie - Narciarze wjeżdżają na moją posesję, przechodzą przez mój ogródek na skróty, przejeżdżają przez moją drogę tak, że ciągle ją muszę odśnieżać. W nocy koło domu przejeżdża ratrak... Jest to nękanie szarego obywatela. Nie pozwala się mi i mojej rodzinie na normalne, spokojnie życie. Tak jest teraz, a jak wprowadzą to Prawo śniegu, wtedy już taki zwykły człowiek jak ja zupełnie nie będzie mógł nic powiedzieć! Niech jeszcze nam góralom prawo trawy wprowadzą, wtedy już wszystko z nami będą mogli zrobić - denerwuje się pani Teresa.
Ta muzyka w mózg się wwierca
Narciarze nie dają jej spokoju, ale nie to jest główną uciażliwością tego, że jej dom stoi na środku stoku. Przez kilka godzin codziennie musi słuchać głośnej muzyki płynącej z głośników na wyciagu. - Nie słyszę jak dziecko w sasiednim pokoju płacze - mówi właścicielka domku na stoku. - Przez 12 godzin na okrągło, do 22 w nocy muzyka. Taka, jak ja to mówię: "rąbana", bo aż w mózg się człowiekowi wwierca. Czuję się przez to wszystko jak dziki zwierz osaczona!
Pani Teresa najpierw próbowała, jak nam wyjaśnia, załatwić z właścicielami wyciągu sprawę grzecznie. Prosiła, by ściszyli muzykę albo skierowali w inną stronę głośniki, obiecali, że załatwią to. Ale do dziś nic się nie zmieniło. Potem była na policji, w urzędzie gminy, u posła. I nic. - Ludzie we wsi pytają: "Jak ty to Tereska wszystko wytrzymujesz?" Jeszcze wytrzymuję, ale jestem już u kresu - mówi pani Teresa.
To zazdrość i złośliwość
Jeden z właścicieli wyciągu, Stanisław Ustupski twierdzi jednak, że to nie ratrak, narciarze i muzyka przeszkadzają sąsiadce. - To złośliwość i zazdrość, że ktoś zarabia, jej bardziej przeszkadzają! - ripostuje Stanisław Ustupski. ? Czy my głośno gramy? Innym sąsiadom, choć mieszkają bliżej, jakoś to nie przeszkadza. Cieszą się, że narciarze i turyści do wsi zjeżdżają. To jedyny we wsi wyciąg. Ludzie lubią tu jeździć. Chwalą go sobie, m.in. za to, że jest muzyka. Dla nich, zwłaszcza ta regionalna, to atrakcja. Często przychodzą do mnie i mówią, żeby jeszcze głośniej dać, gdy "Baciary" albo "Ogórki" grają. A jak ściszymy muzykę lub z niej zrezygnujemy, to narciarze wybiorą sobie inne stoki, gdzie mogą zjeżdżać przy muzyce.
Pan Stanisław podkreśla, że na puszczanie muzyki ma pozwolenie, abonament opłaca. Wszystkie odległości są zachowane zgodnie z przepisami. Ratrakiem jeździ bardzo rzadko. I nie ma trasy koło domu pani Wiśniewskiej. - Ta trasa, która tam koło domu tej pani jest, zrobiona została, za darmo, dla dzieci ze szkoły podstawowej i gimnazjum w Białym Dunajcu - wyjaśnia Stanisław Ustupski. Jest zdania, że w sprawie muzyki możnaby usiąść do stołu i porozmawiać. I że jest szansa dogadania się. Pani Teresa jednak już nie chce rozmów, bo twierdzi, że dotychczas nic z nich nie wyniknęło.
Halina Kraczyńska