Orientalista: wojskowa pomoc dla Afganistanu była chybiona
- Oficjalna pomoc dla Afganistanu była chybiona, pieniądze wydawano nieefektywnie, zaangażowanie wojska wystawiło organizacje cywilne na niebezpieczeństwo - ocenił orientalista z UW Piotr Balcerowicz ze stowarzyszenia Edukacja dla Pokoju. I dodał: - To jedno wielkie rządowe kłamstwo.
27.12.2014 | aktual.: 27.12.2014 13:07
Organizacja realizowała projekty w prowincjach Balch, Herat i Farjab, ale nie w Ghazni - prowincji, która była głównym miejscem działania polskich żołnierzy misji ISAF.
- To była strata pieniędzy, ludzkiego wysiłku i jedno wielkie propagandowe przekłamanie - ocenił Balcerowicz projekty prowadzone przy udziale wojska. - Nie widzę żadnej korzyści z obecności polskiego wojska w Ghazni. Nie przełożyło się to w żaden sposób na faktyczną poprawę życia mieszkańców, poziom bezpieczeństwa jest gorszy, niż kiedy polskiego wojska tam nie było. Polskie wojsko nawet po sobie nie posprzątało, pozostawiło po sobie poligon, na którym są niewybuchy; narzekają na to mieszkańcy, pisze o tym lokalna prasa w Ghazni - dodał.
"Pieniądze były wydawane w sposób bezsensowny"
- Wojsko wydało prawie 90 mln zł na tzw. pomoc rozwojową. Te pieniądze były wydawane w sposób bezsensowny, pod przymusem konieczności ich wydania, co powodowało, że trafiały nie tam, gdzie trzeba. Z reguły wojsko budowało trzy razy drożej niż organizacje pozarządowe, bez prawdziwych konsultacji z mieszkańcami, w związku z tym te projekty były chybione - uważa Balcerowicz. - Organizacje pozarządowe dostały może jedną dziesiątą tej kwoty, którą otrzymało wojsko, natomiast wydawały ją dużo efektywniej - dodał.
Za przykład takiej chybionej inwestycji uważa tereny zielone w mieście Ghazni. - Tam są inne potrzeby. Mieszkańcy nie dostrzegą sensu w wydawaniu pieniędzy na podlewanie klombów, gdy mają problemy z wodą w mieście w ogóle. Najpierw trzeba zapewnić system wodociągów i kanalizacji - powiedział.
Według niego "sam pomysł, by wojsko pomagało w ten sposób, zaciera elementarną różnicę między działaniami pomocowymi a militarnymi" i ściąga na organizacje cywilne niebezpieczeństwo. - To samo wojsko jednego dnia strzela do mieszkańców, a innego przyjeżdża, by pomóc. To powoduje nieufność, sprzyja poparciu dla wszelkich ruchów niezgadzających się na polską okupację. Bo to nie była pomoc, musimy mówić o okupacji - ocenił.
Jego zdaniem taka pomoc służyła tylko zyskaniu przychylności wobec żołnierzy, a nie rzeczywistej poprawie warunków życia mieszkańców. - To było bardzo wyraźne w tym, co mówili politycy i wojskowi: że chodzi o pozyskanie serc i umysłów ludności. To był tak naprawdę jedyny powód. Mówienie o pomocy było wyłącznie zabiegiem propagandowym, który przypomina niesławne czasy komunistyczne - powiedział.
- Kiedy przy siłach ISAF pojawiły się prowincjonalne zespoły odbudowy (PRT) i zaczęły działać pełną parą, w roku 2005, w ciągu pół roku liczba ataków na organizacje cywilne z bliskiej zera wzrosła o 800 procent. Te ataki oczywiście były, ale ta liczba wzrosła dlatego, że wojsko zatarło podstawową różnicę między pomocą a operacją zbrojną. Organizacje cywilne zaczęły być postrzegane przez ludność cywilną jako ramię wojska. To bardzo poważne zło, które utrudnia działanie organizacji cywilnych - ocenił.
"To jedno wielkie rządowe kłamstwo"
- To jedno wielkie rządowe kłamstwo - MSZ i MON - kiedy używa się argumentu, że nie daje się organizacjom pozarządowym środków pomocowych, bo dla nich tam będzie niebezpiecznie - dodał. Jak powiedział Balcerowicz, "od 2012 roku nie było ani grosza z polskiego budżetu dla organizacji pozarządowych". Podkreślił, że "organizacje cywilne radzą sobie bardzo dobrze i mają zapewnione dużo lepsze bezpieczeństwo - przez ludność lokalną, bo z tą ludnością współpracują".
Za inny negatywny skutek powiązania pomocy rozwojowej z misją wojskową Balcerowicz uznał przekonanie, że pieniądze są przekazywane na poziomie rządowym. - Polskie społeczeństwo zakłada, że już przekazuje pieniądze Afganistanowi, zatem zbiórki publiczne i podobne akcje nie budzą zainteresowania". Dlatego - jak powiedział - brakuje pieniędzy na przyszłe projekty, a finansowania z budżetu państwa nie będzie.
Wytknął MSZ, że zgłaszane przez jego organizację projekty, np. szkoły rolniczej w Mazar-i-Szarif odrzuciło jako nieprzydatne; szkoła w końcu powstała "dzięki współpracy naszego stowarzyszenia z partnerem niemieckim".
Podstawowa potrzeba Afganistanu - rozwój rolnictwa
Tymczasem rozwój rolnictwa to według Balcerowicza podstawowa potrzeba Afganistanu. - Afganistan jest w zdecydowanej większości krajem rolniczym, ponad 70 procent ludności żyje na wsi. Należy więc tam tworzyć miejsca pracy - zakłady przetwórcze, których w Afganistanie nie ma; otwierać szkoły rolnicze. To, że rośnie produkcja narkotyków w Afganistanie, bierze się z niedoinwestowania rolnictwa - ocenia orientalista.
- To nie jest tak, że chłop afgański chce uprawiać mak opiumowy. On często jest do tego zmuszony przez okoliczności, przez talibów. Mak to niewdzięczna roślina w uprawie. Chłopi woleliby uprawiać pszenicę, warzywa czy owoce, gdyby można je było transportować do miast. Nie ma sieci drogowej ani infrastruktury odbioru płodów rolnych, nie ma przetwórstwa. Talibowie niejako dostarczają tę infrastrukturę: dają ziarno, kredyt na poletko, odbierają plony. Stworzyli konkurencję dla oficjalnego rolnictwa i to jest główny powód rozwoju produkcji narkotyków w Afganistanie. Kalkulacja kosztowa pokazuje, że morele, granaty czy szafran dawałyby wielokrotnie wyższy zysk z hektara niż mak opiumowy - zaznaczył Balcerowicz.
- Brak rozwiązania w tym względzie powoduje bezrobocie, co zasila szeregi talibów. Kiedy chłop ma świadomość, że nie wyżyje z rolnictwa, posyła syna, żeby walczył. Syn ma dwie opcje - za tę samą pracę może dostać 100 dolarów w armii afgańskiej albo 300 dolarów u talibów. Wielu idzie do talibów ze względów ekonomicznych - nie dlatego, że popiera ich ideologię. To główny afgański problem - podsumował.