"Wdzierają się nam do domów". Sołtys tłumaczy się ze zdjęcia migrantów
- Zdjęcie nie ma charakteru rasistowskiego. Miało zwrócić uwagę na problem. Nasze państwo nie jest w stanie natychmiastowo reagować - stwierdziła w piątek Anna Borowska Berend, sołtys Czerlonki. W połowie czerwca opublikowane przez nią zdjęcie z przystanku we wsi wywołało ogromną burzę. Na fotografii była grupa migrantów, której mieli bać się mieszkańcy.
28.06.2024 | aktual.: 28.06.2024 16:00
W piątek w Białowieży odbyła się sesja rady gminy, na której omawiano kwestie bezpieczeństwa. Na początku dyskusji głos zabrała Anna Borowska Berend, która wygłosiła oświadczenie.
- Jako radna, sołtys i mieszkanka Czerlonki, chciałabym zająć stanowisko - rozpoczęła i dodała, że "zamieszczenie zdjęcia było jej świadomą decyzją".
- Działałam w imieniu swoim, mieszkańców jak i migrantów. Zdjęcie nie ma charakteru rasistowskiego. Miało zwrócić uwagę na problem ludzi, którzy przekraczają naszą granicę. Nasze państwo nie jest w stanie natychmiastowo reagować. Uchodźcy często po kilka godzin czekają na przyjazd służb mundurowych - stwierdziła.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Migranci okupują nasze domy, miejsca publiczne. Nie jesteśmy w stanie z nich korzystać. Ludzie wdzierają się do naszych domów, wzbudzają strach. Nie boimy się migranta, boimy się nieznanego nam człowieka, który nielegalnie wdziera się do naszego kraju, narusza mir domowy, zabiera naszą własność.
Każdy z nas ma prawo czuć się bezpiecznie. Czujemy się zagrożeni, i do jakich sytuacji dochodzi. Nikt nie da nam gwarancji, że wśród mężczyzn nie ma zabójcy naszego żołnierza - kontynuowała sołtys.
Mamy obawy
- W hajnowskim szpitalu kilku funkcjonariuszy walczyło o życie, 21-letni żołnierz zmarł. Zastanawiam się, czy musi dość do kolejnego nieszczęścia. Czy tym razem ma ucierpieć cywil, żeby dostrzeżono nas i nasze obawy? Łatwo jest robić raban z czyjegoś nieszczęścia. Może zamiast publicznego opowiadania się za stroną polityczną, może warto zobaczyć w nas Polakach, czy uchodźcach zwykłego człowieka. Przystanek autobusowy - drodzy aktywiści - to nie jest azyl dla człowieka - podsumowała Borowska Berend.
Borowska Berend poza wydanym oświadczeniem nie chciała komentować sprawy. Podkreśliła jednak, że nie chciała, aby jej zdjęcie do swoich celów wykorzystywali politycy.
Burza wokół grupy migrantów z Czerlonki (woj. podlaskie) rozpoczęła się 15 czerwca po publikacji zdjęcia na profilu Służby w akcji. Na zdjęciu widać, jak grupa migrantów przesiaduje na przystanku.
"Ludzie boją się wyjść wieczorami na ulice, a przez to, że przystanek jest ciągle okupowany, dzieci boją się tam stanąć, by zabrał ich autobus szkolny" - napisano w poście.
Burza w sieci
Publikacja zdobyła ogromne zasięgi, a zdjęcie pojawiało się na kolejnych profilach. Okraszono je narracją, że mieszkańcy boją się "wyjść wieczorami na ulice, a przez to, że przystanek jest ciągle okupowany, dzieci boją się tam stanąć, by zabrał ich autobus szkolny".
Zdjęcie wykorzystali też prawicowi politycy, którzy zaczęli bić na alarm. "Popatrzcie, co Tusk robi z Polską. Zaczęło się" - skomentował m.in. Janusz Kowalski poseł Suwerennej Polski. "Następny krok to koczowiska w miastach" - wtórował mu Krzysztof Bosak z Konfederacji.
Mjr Katarzyna Zdanowicz, rzecznik prasowa Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej uspokajała, że Czerlonka jest cały czas monitorowana.
- Migrantom towarzyszą aktywiści z organizacji, które świadczą pomoc prawną w złożeniu wniosków o objęcie międzynarodową ochroną. Przystanek w Czerlonce mógł być jedynym punktem orientacyjnym w okolicy i miejscem, do którego wzywany jest patrol do interwencji - tłumaczyła w rozmowie Z WP Zdanowicz.
Migranci trafili do ośrodka
Co stało się z migrantami z przystanku? Jak ustaliła WP, pojechali do placówki Straży Granicznej, gdzie przeprowadzono z nimi wywiad, który jest podstawą wszczęcia procedury o udzielenie ochrony międzynarodowej. Przygotowano im tymczasowe dokumenty i wskazano ośrodek recepcyjny. - Ponieważ ośrodki recepcyjne są w innych województwach, odebraliśmy ich i zawieźliśmy do Białegostoku, skąd pojadą do ośrodków pociągiem - relacjonowała Agata Kluczewska z Podlaskiego Ochotniczego Pogotowia Humanitarnego.
Mateusz Dolak, dziennikarz Wirtualnej Polski