Opozycja Bahrajnu domaga się dymisji rządu
Opozycja Bahrajnu ogłosiła w czwartek po ataku policji na demonstrantów wycofanie swych 18 posłów z 40-osobowej Izby Reprezentantów i wezwała rząd do dymisji; szef MSZ tego kraju bronił działań policji, mówiąc: - Byliśmy nad przepaścią!.
17.02.2011 | aktual.: 18.02.2011 06:23
Ali Salman, przywódca opozycyjnego ruchu szyitów, którzy stanowią 70 proc. ludności kraju, Al-Wifak, powiedział: - Ugrupowania opozycji ogłosiły komunikat, w którym domagają się dymisji rządu i powołania nowego gabinetu. Powinien on przeprowadzić dochodzenie w sprawie zbrodni, jaką był atak policji i wojska na demonstrantów.
Według oficjalnych danych w ataku tym, przeprowadzonym z udziałem samochodów pancernych w nocy ze środy na czwartek, zginęły trzy osoby, a ponad 200 zostało rannych. Policja i wojsko zaatakowały znienacka na centralnym Placu stolicy Bahrajnu, Manamy, zgromadzonych tam od poniedziałku demonstrantów. Część z nich spała w namiotach, gdy policja i wojsko rozpoczęły atak.
Ali Salman oświadczył, że nowy rząd zaproponuje reformy polityczne, co pozwoli na zmianę konstytucji. Chodzi o wprowadzenie zasady pokojowej alternacji władzy w ramach monarchii konstytucyjnej.
Minister spraw zagranicznych Bahrajnu Chalid ibn Ahmad al-Chalifa usprawiedliwiał w czwartek na konferencji prasowej atak policji i wojska na demonstrantów. Twierdził, że był konieczny, ponieważ kraj znalazł się "na skraju przepaści podziałów religijnych" i mógł się w nią stoczyć.
- To był bardzo ważny krok, który musiał nastąpić; policja zrobiła, co mogła - oświadczył minister.
Konferencja prasowa odbyła się w związku ze zwołanym na czwartek do Manamy spotkaniem ministrów spraw zagranicznych emiratów arabskich w sprawie sytuacji w Bahrajnie.
Wiceprzewodniczący parlamentu Bahrajnu Adel al-Moauda zapewnił w czwartek w telewizji Al-Dżazira, iż rząd królestwa jest gotów rozmawiać na temat ewentualnych reform politycznych, ale "wymaga to czasu".
Zanim rząd zgodzi się rozmawiać z opozycją, "będą musiały porozumieć się między sobą wszystkie ugrupowania opozycyjne" - zastrzegł się al-Moauda, przedstawiciel salafitów, fundamentalistycznego odłamu sunnitów, którzy rządzą w Bahrajnie.
Od chwili gdy w liczącym 807 000 mieszkańców (według danych ONZ z 2010 roku) kraju rozpoczęły się w poniedziałek demonstracje, zginęło sześciu ich uczestników.
Al-Moauda przyznał, że demonstracje "miały charakter pokojowy". Starając się uzasadnić przemoc policyjną powiedział: - Nie można było jednak zagwarantować w 100 procentach, że demonstracje zachowają charakter pokojowy, ponieważ wśród protestujących były osoby które wszyscy znają, a które są skłonne do wywołania aktów przemocy.
Rozgłośnia BBC w czwartkowym reportażu swego dziennikarza Billa Lawa z Bahrajnu tak charakteryzuje sytuację w tym królestwie: - Krytyków rządu po prostu się zamyka. Jest to kraj, w którym więźniów politycznych z reguły się torturuje. Uzasadnieniem dla niedawnego aresztowania pisarza Alego Abdulemana było oskarżenie, że "wyraża opinie".
W sierpniu ub.r. aresztowano grupę opozycjonistów. - Wszystkim odmówiono prawa do korzystania z usług adwokata, przez kilka tygodni nie pozwolono zatelefonować do rodzin, wszyscy byli torturowani. Wszyscy oni są szyitami - komentuje brytyjski dziennikarz.
Wśród 199 krajów Bahrajn zajmuje w statystykach ONZ 153. miejsce pod względem wolności prasy. W teorii konstytucja gwarantuje wolność słowa, ale istnieje cenzura prewencyjna i za krytykę króla idzie się do więzienia.
Od 1783 roku Bahrajnem rządzi sunnicki ród Al-Chalifa, który wygnał z kraju Persów. Od 1861 r. do 1971 Bahrajn był brytyjskim protektoratem. Król Bahrajnu Hamad ibn Isa al-Chalifa jest najwyższą władzą w państwie, a członkowie jego rodziny sprawują najwyższe urzędy państwowe i funkcje wojskowe. Szef rządu od 1971 roku, Chalifa ibn Salman al-Chalifa, jest wujem króla.
Źródłem największych napięć stało się w 2001 r. odsunięcie szyitów od wszelkich stanowisk państwowych i ich praktyczne izolowanie.