Opóźnienia pomocy dla Haiti zawinione przez USA?
W tydzień po trzęsieniu ziemi na Haiti pomoc nadchodzi z dużym opóźnieniem. Wini się za to niedostatek i zniszczenia infrastruktury w tym kraju, ale niektórzy krytykują też USA. Tymczasem władze Haiti ogłosiły wstępny bilans ofiar tragedii - zginęło 75 tys. ludzi, 250 tys. zostało rannych, 250 tys. znalazło się bez dachu nad głową.
We wtorek 30 amerykańskich helikopterów rozprowadzało pomoc dla ofiar kataklizmu. Do tego dnia dostarczono 70 000 butelek wody, 130 000 posiłków i 124 namioty. W środę do akcji ma się włączyć dalszych 15 helikopterów.
W poniedziałek samoloty transportowe C-17 zrzuciły około 22 ton wody pitnej i żywności. Na zrzuty zdecydowano się po raz pierwszy wobec trudności dostaw drogą lądową.
Do połowy tygodnia na Haiti ma przybyć łącznie 10 000 żołnierzy amerykańskich do wsparcia transportów pomocy i w celu zapewnienia ich bezpieczeństwa.
Obserwatorzy zwracają jednak uwagę, że pomoc dociera cienkim strumieniem. Przez tydzień zmarło wielu ludzi zasypanych pod gruzami i rannych, których można by było uratować.
Oficjalnie akcją pomocy kieruje ONZ, ale zdaniem korespondentów "Wall Street Journal" z Haiti, "nie jest czasami jasne, kto właściwie rządzi: ONZ czy wojsko amerykańskie". Przekazują to też niektórzy korespondenci amerykańskich stacji telewizyjnych.
Eksperci wypowiadający się w telewizji skrytykowali administrację, że pomocą USA kieruje Departament Stanu, a nie Pentagon, który ma - ich zdaniem - lepsze przygotowanie logistyczne do tego zadania.
Niektóre rządy, np. Francji, i organizacje pomocowe, jak Lekarze bez Granic, skrytykowały USA, twierdząc, że wojsko amerykańskie powoduje zatory na lotnisku w Port-au-Prince, blokując lądowanie tam samolotów z pomocą z innych krajów.
Przedstawiciel Lekarzy bez Granic Benoit Leduc powiedział, że "setki osób" zmarło, ponieważ pięciu samolotom organizacji nie zezwolono na lądowanie i skierowano je do Dominikany.
Rzecznik armii USA na Haiti kapitan John Kirby odrzucił te zarzuty, przypominając, że lotnisko jest małe i ma tylko jeden pas startowy, na którym normalnie lądowało kilkanaście samolotów dziennie, a obecnie ląduje ich około 70.
"Wall Street Journal" zwraca jednak uwagę, że armia USA niechętnie puszcza transporty z lotniska do zniszczonego miasta bez eskorty, nalegając, że trzeba im zapewnić bezpieczeństwo.
Tymczasem wielu korespondentów relacjonuje, że doniesienia o napadach, chaosie przy dostawach pomocy i przemocy po trzęsieniu ziemi są przesadzone.
"Przedstawiciele rządu USA powołują się na względy bezpieczeństwa, wstrzymując pomoc. Jednak zespół lekarzy z Kuby widziano w poniedziałek, jak leczył setki pacjentów bez żadnej ochrony wojskowej - nie widziano w pobliżu żadnego żołnierza ani broni palnej" - pisze "Wall Street Journal".