Oportuniści chcą się nam przypodobać
W przypadku aresztowania kierownictwa „Gazety Polskiej” mamy do czynienia z fatalnym zapisem prawnym, a także, co znacznie gorsze, z przejawem nadgorliwości ze strony sądu - z Jarosławem Gowinem, posłem Platformy Obywatelskiej, rozmawia Przemysław Harczuk.
27.11.2007 | aktual.: 27.11.2007 11:12
Przemysław Harczuk:Platforma Obywatelska zapowiada naprawę państwa. Tymczasem rząd tworzy z PSL. W otoczeniu jego lidera, Waldemara Pawlaka, pojawiają się „duchy III RP”, m.in. Robert Kwiatkowski. Czy z tym koalicjantem reformy są możliwe?
Jarosław Gowin: Polityka personalna jest wewnętrzną sprawą PSL. Jestem jednak przekonany, że nie będzie żadnego przyzwolenia ze strony Platformy Obywatelskiej, a zwłaszcza Donalda Tuska, na restaurację Polski Rywina.
Przed dwoma laty program PO był czytelny – niskie podatki, 4 razy tak dla Polski. Ostatnio straciliście na wyrazistości. Czym Platforma jest dzisiaj?
- Nie wiem, czy zwrócił pan uwagę na przemówienie Tuska podczas niedawnego posiedzenia Rady Krajowej. Pokazało ono jednoznacznie, że Platforma zmierza w kierunku konserwatywnego republikanizmu. Niektórzy publicyści przewidują nowy, dwubiegunowy podział sceny politycznej, na wzór amerykański. Rolę Republikanów pełniłby PiS, a Demokratów – Platforma. Zachodzę w głowę, w którym miejscu partia Jarosława Kaczyńskiego przypomina Republikanów albo gdzie nam blisko do Demokratów. To właśnie PO jest dziś jedynym reprezentantem ideałów republikańskich. To partia konserwatywna w sferze obyczajowej, wolnorynkowa gospodarczo, ale rozumiejąca też zasady realizmu politycznego, w tym potrzebę wewnętrznego pluralizmu.
O współpracę PO z PiS pytajcie Kaczyńskiego Pojawiają się głosy, że rządząc, będziecie chcieli niszczyć wszystko, co było kojarzone z PiS, że likwidując CBA, zrezygnujecie z walki z korupcją.
- Na jakiej podstawie przypisuje nam pan pomysł likwidacji CBA? Chcemy ją zachować, włączając jednak w szerszą instytucję, wzorowaną na podobnej, funkcjonującej w Hongkongu. Obok niezbędnych działań policyjnych systematycznie monitorowałaby ona prawo, usuwając przepisy korupcjogenne. Prowadziłaby też działalność edukacyjno-informacyjną. Przecież nie da się zwalczyć korupcji stawiając obok każdego obywatela agenta CBA…
Co dalej z IPN i ustawą lustracyjną?
- Najlepszym okresem na przeprowadzenie lustracji był początek lat 90. Kolejna szansa pojawiła się przed dwoma laty, kiedy zapanował klimat społecznego oczekiwania na ostateczne rozliczenie epoki PRL. Niestety, fatalnie przygotowana ustawa zniechęciła Polaków do lustracji. Dziś priorytety opinii publicznej są inne – przygotowanie Euro 2012, reforma finansów publicznych, usunięcie barier w prowadzeniu działalności gospodarczej itp. Dlatego jestem zdania, że gdzieś z boku powinien po cichu działać zespół posłów, którzy przygotują nowelizację ustawy. Kierunek ich działań powinien być jasny: pełny dostęp obywateli do akt własnych i akt osób zaufania publicznego, natomiast co do reszty – zostawmy te akta historykom z IPN, niech prowadzą rzetelne badania. Pełna dostępność archiwów nie jest realna, gdyż taką ustawę z pewnością zawetowałby prezydent.
Podział sceny politycznej na PO i PiS, o którym pan wspomniał, wyeliminowałby ze sceny politycznej postkomunistów. Czy taki scenariusz jest realny?
- Należy zadać dwa pytania – czy model dwupartyjny jest możliwy i czy jest pożądany. W obu przypadkach moja odpowiedź jest negatywna. Nie jest możliwy, gdyż w Polsce zawsze będzie grupa wyborców o poglądach lewicowych, zarówno w sferze społecznej, jak obyczajowej. Prędzej czy później taka formacja powstanie, gdyż ani PO, ani PiS nie spełnia oczekiwań tej części elektoratu. Poza tym uważam, że dwubiegunowy podział sceny politycznej nie byłby korzystny, gdyż prowadziłby do jej oligarchizacji. System dwupartyjny sprawdził się tylko w krajach anglosaskich, gdzie panuje wyjątkowo wysoka kultura obywatelska. Obawiam się, że w polskich realiach zdominowanie sceny politycznej przez dwa ugrupowania mogłoby skazać obywateli na wybór pozorny. Dwie oligarchie partyjne odgrywałyby spektakl konkurencji, a w rzeczywistości dogadywałyby się „pod stołem”. Jest pan orędownikiem zmian w konstytucji. Aby były one możliwe, niezbędna będzie współpraca PO i PiS. Czy będziecie do niej dążyć?
- Pytanie o możliwość współpracy PO i PiS trzeba kierować do innego Jarosława: Kaczyńskiego. Na razie wszystko wskazuje, że PiS przyjmie rolę radykalnej opozycji, która odrzuci możliwość jakiejkolwiek współpracy z PO. Byłoby to z dużą stratą dla Polski, gdyż zmiany w ustawie zasadniczej są niezbędne. Istnieją kwestie, w których z PiS możemy się porozumieć bez problemu, np. zakaz kandydowania dla osób prawomocnie skazanych. Znacznie trudniej będzie o kompromis w sprawie relacji na linii rząd–prezydent. PiS jest za modelem prezydenckim, PO od lat opowiada się za modelem parlamentarnym. Każdy z nich ma swoje zalety i wady, jednak oba są lepsze od obecnie funkcjonującego, który zakłada równowagę między prezydentem a rządem, ale w rzeczywistości rozmywa odpowiedzialność i utrudnia prowadzenie spójnej polityki. Nie wykluczam jednak, że w kontekście wyborów prezydenckich w 2010 r. również i w tej sprawie możemy się porozumieć. Kolejną niezwykle ważną kwestią jest usunięcie z konstytucji nieszczęśliwego zapisu o
proporcjonalnym charakterze ordynacji. Najtrudniejsza sprawa ustrojowa to rola samorządu terytorialnego. My opowiadamy się za przekazaniem jak największych uprawnień w dół, maksymalną decentralizacją, PiS z determinacją broni centralistycznego modelu państwa.
Fatalny art. 212 Domagacie się zakazu kandydowania wobec osób skazanych. Czy dotyczy to również skazanych za pomówienie?
- Tu powinien być wyjątek. Zakaz kandydowania dla osób skazanych za pomówienie mógłby stać się orężem walki politycznej, narzędziem do wyeliminowania przeciwnika.
Artykuł 212 zakłada karę więzienia do lat dwóch, nawet gdy została powiedziana czy napisana prawda. Na własnej skórze doświadcza tego kierownictwo „Gazety Polskiej”. Czy wolność słowa w Polsce jest zagrożona?
- W przypadku „Gazety Polskiej” mamy do czynienia z dwiema sprawami. Po pierwsze, z fatalnym zapisem prawnym. Po drugie, i to jest znacznie gorsze, można zaobserwować przejawy nadgorliwości ze strony części administracji państwowej i wymiaru sprawiedliwości. To sprawa stara jak świat – oportuniści chcą przypodobać się nowej władzy. My, ludzie Platformy, musimy się bardzo strzec tego specyficznego gatunku, który Jarosław Flis określił mianem „homo geszeftus”. Jeżeli PO rzeczywiście chce zmienić Polskę, musi zdecydowanie przeciwstawiać się tego typu patologicznym praktykom.
Kardynał Józef Glemp stwierdził, że życzy Platformie, by PiS nie był wobec niej taką opozycją, jaką była ona sama. Czy nadgorliwość, którą pan krytykuje, nie jest wynikiem atmosfery radykalnego antyPiS-u, którą sami stworzyliście?
- Zawsze byłem przeciwny tego typu agresji w polityce. Jednak na usprawiedliwienie moich kolegów mogę powiedzieć, że to PiS rozpoczął wojenną retorykę, w dodatku będąc partią rządzącą. Co przystoi opozycji, jest nie na miejscu, gdy sprawuje się władzę. Tę przestrogę musimy mieć stale w pamięci.
- Kreowany przez wielu publicystów podział na konserwatystów i liberałów jest podziałem sztucznym. Wszyscy w Platformie mamy liberalne poglądy gospodarcze, ogromna większość ma konserwatywne podejście do kwestii obyczajowych. Są wśród nas liberałowie, konserwatyści, a najwięcej jest chyba chadeków. Ten wewnętrzny pluralizm uważam za źródło siły Platformy. Bardzo nas to różni od PiS. Gdy trzej wiceprzewodniczący PiS zaczęli nieśmiało domagać się wewnętrznej dyskusji, podano im czarną polewkę. Ja przez dwa lata krytykowałem Donalda Tuska i nie tylko nie wyleciałem z Platformy, ale zostałem liderem listy krakowskiej. Dzięki takiej kulturze politycznej PO będzie silną partią wtedy, gdy o PiS będą pamiętać już tylko historycy.