PublicystykaMarcin Makowski: Polityczna burza wokół Opola i wywiad, o którym Kayah wolałaby zapomnieć

Marcin Makowski: Polityczna burza wokół Opola i wywiad, o którym Kayah wolałaby zapomnieć

Co się dzieje wokół Opola, każdy widzi. Polityczne zamieszanie, blokowanie występu ze względu na "niestosowne treści”, manifesty ideowe artystów, którzy "nie zagrają dla Kurskiego”. Wszystko zaczęło się od informacji, jakoby w rewanżu za działalność opozycyjną z festiwalu usunięto Kayah. Choć plotkę te zdementowała Maryla Rodowicz, lawina ruszyła. Tymczasem wystarczy cofnąć się do 1988 roku i Festiwalu Piosenki Radzieckiej, aby przekonać się, że to, co przeszkadza dzisiaj, kiedyś dla tych samych artystów nie było problemem. Oto wywiad z Kayah, o którym wolałaby zapomnieć.

Marcin Makowski: Polityczna burza wokół Opola i wywiad, o którym Kayah wolałaby zapomnieć
Źródło zdjęć: © East News
Marcin Makowski

Nie mam zamiaru brać w obronę Jacka Kurskiego, nie interesuje mnie festiwal w Opolu, który bojkotowałem, zanim to jeszcze było modne. Niestety atmosfera polityczna w naszym kraju jest napięta do tak absurdalnego poziomu, że wystarczy rzucić w eter plotkę, aby wywołać niemożliwy do zatrzymania efekt motyla. Kayah miała być usunięta z festiwalu ze względu na swoje zaangażowanie polityczne i wspieranie KOD. W solidarności z artystką bojkot Opola ogłosiła Kasia Nosowska z HEY. Następnie Maryla Rodowicz prosto z siedziby TVP sprostowała, że jakiekolwiek informacje o cenzurze to ”korytarzowe plotki”, a ona sama będzie świętować 50. jubileusz na scenie razem z Kayah. To, co się wydarzyło później, to już galimatias dziwnych decyzji, histerycznych reakcji, rozstania z Opolem przez debiutantów o których nikt nie słychał, autentyczne wyrzucenie zespołu Dr Misio za ”antyklerykalizm” i rozpacz miasta oraz telewizji, kim na szybko załatać dziury, aby koncerty się jednak odbyły.

Choć zaczęło się od plotki, szybko zamieniła się ona w ciąg faktów dokonanych, umiejętnie wykorzystywanych przez obie strony konfliktu do własnych celów. Jak stwierdziła Kayah, występowanie w takim reżimie i przy takich warunkach nie ma sensu, a ona w geście solidarności i dobrej woli, jeżeli gdzieś w najbliższym czasie wystąpi, to tylko na gali Człowieka Roku ”Gazety Wyborczej”. O ile mi wiadomo, nikt póki co nie zmusza piosenkarzy do śpiewania, a oni sami mogą głosić takie poglądy, na jakie pozwala im sumienie. Nie mam z tym żadnego problemu i nie sądzę, aby jakakolwiek inteligentna osoba mogła je mieć.

Kayah jest wściekła, ale żyć z czegoś trzeba

Niesmak zaczyna się jednak wtedy, gdy ktoś robi z logiki pannę lekkich obyczajów, a z historii pamięta tylko ostatnie dwa lata rządów PiS. Ludzie się zmieniają i popełniają błędy, ale od tego mamy archiwa, aby im to przypominać. Właśnie tak, jak popis hipokryzji w zestawieniu z dzisiejszymi wyborami, wygląda wywiad Kayah Szczot z września 1988 roku z ”Magazynu Muzycznego”, który przeprowadził nieżyjący już dziennikarz i poseł Adam Halber. Gdy trafiłem na tę rozmowę, nie mogłem uwierzyć w jej aktualność w kontekście wydarzeń wokół aktualnego Opola. Rozmowa zatytułowana ”Jestem wściekła” dotyczy występu artystki wraz z zespołem ”Pistolers” na (już wtedy uważanym za obciachowy) Festiwalu Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze.

"Po cholerę jechałaś na festiwal do Zielonej Góry?" - pytał dziennikarz. "Cel jest zawsze taki sam. Chodzi o to, by pojechać na normalną tresę do ZSRR. Chyba wszyscy w tym celu występują w Zielonej Górze" - odpowiadała bez skrępowania młoda artystka. Według Halbera, który podczas całej rozmowy wyraźnie ironizował, Kayah zagrała pokerowo. "(…) albo zapewniona najbliższa przyszłość - trasy i nagrania w Związku Radzieckim, albo utrata wszystkiego, przede wszystkim młodego polskiego odbiorcy. Zdajesz sobie sprawę z tego, że gdybyś po Zielonej Górze chciała wystąpić w Jarocinie, to by cię wygwizdano?" - zapytał redaktor ”Magazynu Muzycznego”. Odpowiedź Kayah szokuje mnie nawet dzisiaj, bowiem utożsamiany z oporem wobec komunizmu festiwal w Jarocinie uznała za tandetę, na której nie warto się pojawiać. "Nigdy bym nie chciała wystąpić w Jarocinie i nigdy nie będę chciała. Mnie nie interesuje to miejsce, przerażają warunki, przeraża publiczność. Zresztą myślę, że z wzajemnością, bowiem nie sądzę, żeby jarocińska publiczność była zainteresowana naszą muzyką" - powiedziała piosenkarka, która dodała, że przyjeżdżają tam ludzie „którzy nie interesują się muzyką, nie słuchają tekstów, a to co nazywa się w Jarocinie awangardą, jest po prostu nieudolne”.

Wszyscy oczekują jakiejś ideologii?

Przypominam, że mówimy o ostatnim roku komunizmu, gdzie na koniunkturalizm decydowali się już naprawdę nieliczni. Nie przeszkadzało to jednak Kayah, aby w zamian za zapewnienie tras koncertowych, wziąć udział w propagandowym show, mogącym się równać jedynie z Festiwalem Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu, który występującym na nim artystom gwarantował dostatnie życie dzięki serii występów w koszarach i był obstawiony przez tych samych klakierów właściwie od początku lat 70. To, co dzisiaj jest dla Kayah ”non possumus”, kiedyś było zwykłą kalkulacją i pragmatyką. "Dlaczego uznałaś Zieloną Górę za właściwe miejsce?" - dopytuje dziennikarz. "Moim menażerem jest Antoni Roszczuk, to on za mnie zadecydował, że mam tam wystąpić. Owszem, buntowałam się, ale wmówiono mi, że na całym świecie kontraktowi artyści słuchają swoich manażerów" - z rozbrajającą szczerością odpowiada piosenkarka, rzucając przy okazji, że ona generalnie gorszy się poziomem polskiej muzyki, a dla przykładu „(…) muzyka jaką grał Maanam, to był chłam”.

Na koniec rozmowy Kayah wygłasza coś w rodzaju ideowego apelu o niemieszanie się w jej życie i wybory polityczne, który w zestawieniu z dzisiejszym postępowaniem wydaje się niezwykle znamienny. „Przecież żeby utrzymać zespół, trzeba koncertować. W Polsce w tej chwili nie ma żadnych szans na koncerty” - twierdzi artystka, zaznaczając, że jest „(…) wściekła, bo wszyscy oczekują od niej jakiejś ideologii”. "Wszyscy oczekują, że polscy piosenkarze niosą za sobą jakieś hasła, transparenty. A jeśli okazało się, że ja jestem tylko śpiewającą panienką, która chce tylko godnych warunków do wykonywania zawodu, to wszyscy są przeciwko mnie. A ja nie mam ochoty walczyć o inne rzeczy. (…) Chciałabym, aby ludzie przychodzili na moje koncerty nie po to, aby słuchać ideologicznych manifestów, a aby się dobrze bawić, aby moja muzyka wywoływała kołysanie bioder i przyspieszone tętno" - zakończyła rozmowę. Co się od tego czasu zmieniło? Czy pomimo nieudolności organizacyjnej, upolitycznienia TVP i dziwnych decyzji kadrowych wokół Opola, naprawdę jest dzisiaj gorzej niż pod koniec lat 80? Czy występowanie na Festiwalu Piosenki Radzieckiej było normalną praktyką, a dzisiaj na festiwal w wolnej Polsce pójść nie można, bo łamią moralne kręgosłupy? Oczywiście nie Kayah jedna występowała wtedy w Zielonej Górze, sporo prawicowych artystów również mogłoby się dzisiaj zarumienić, ale podobna spektakularna metamorfoza i amnezja zawsze wyglądają dwuznacznie. A internet ma to do siebie, że nie zapomina.

PS Ten, ostatni akapit tekstu, piszę już po informacjach o śmierci Zbigniewa Wodeckiego oraz odwołaniu festiwalu w Opolu, na co zdecydował się prezydent miasta wypowiadając umowę z TVP. Co za przygnębiający epilog historii, w której sztuka przegrała z polityką. Jakie smutne okoliczności śmierci artysty, który przecież Opole uwielbiał. Może właśnie ten moment wreszcie nas otrzeźwi i pozwoli spojrzeć na to, co w życiu i sztuce naprawdę istotne? Opór po obu stronach barykady zaprowadził nas pod ścianę. Co dalej?

Marcin Makowski dla WP Opinie

Poniżej cały archiwalny wywiad z artystką.

Obraz
© Archiwum | Magazyn Muzyczny
Źródło artykułu:WP Opinie
jacek kurskikayahtvp
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)