PublicystykaOpłata audiowizualna w rachunkach za prąd. Łukasz Warzecha: zmiana zostaje obywatelom narzucona

Opłata audiowizualna w rachunkach za prąd. Łukasz Warzecha: zmiana zostaje obywatelom narzucona

PiS obiecywał dużą ustawę medialną i w końcu mamy jej projekt. Odczucia mogą być mieszane, również dlatego, że twórca ustawy, wiceminister kultury Krzysztof Czabański, nie przeprowadził żadnych konsultacji. Nie zostały do nich zaproszone nawet środowiska dziennikarskie. Dostajemy gotowca - a właściwie dwa, bo jest i osobna ustawa o opłacie audiowizualnej - który zapewne nie będzie podlegał większym korektom. Chyba że wskutek bardzo prawdopodobnego konfliktu wewnętrznego w PiS - pisze Łukasz Warzecha dla Wirtualnej Polski.

Opłata audiowizualna w rachunkach za prąd. Łukasz Warzecha: zmiana zostaje obywatelom narzucona
Źródło zdjęć: © Eastnews | Jakub Wysocki/REPORTER
Łukasz Warzecha

25.04.2016 | aktual.: 26.07.2016 13:47

Argumenty za potrzebą istnienia mediów publicznych finansowanych z powszechnego podatku - bo przecież jest to rodzaj podatku - są mocne. Problem jednak w tym, że bez żadnej dyskusji ma nastąpić przejście od jednego do innego, zasadniczo odmiennego modelu. A to już nie jest tylko kwestia techniczna i organizacyjna, lecz również ustrojowa - pisze Łukasz Warzecha dla Wirtualnej Polski.

Nie jest tajemnicą, że opozycję wobec koncepcji Czabańskiego tworzy Jacek Kurski, obecny prezes TVP, który w wyniku uchwalenia ustawy automatycznie straciłby stanowisko.

Tak zwana duża ustawa medialna miała być przede wszystkim antidotum na upolitycznienie mediów, do którego - według niektórych - doprowadziło uchwalenie ustawy "małej". Czy prowizoryczna "mała" ustawa faktycznie miała taki skutek - można się spierać. Są dziś w publicznych mediach miejsca i momenty słabsze, ale są też mocne i bynajmniej nie upartyjnione, takie jak TVP Kultura, TVP Historia, Trójka pod nowym kierownictwem, nie budzącym chyba większych kontrowersji, czy Polskie Radio 24 - już niedługo oficjalna antena informacyjna. Jest wiele programów publicystycznych, gdzie swoje miejsce mają goście z każdej ze stron, a nie tylko ze słusznej - jak to było poprzednio. Jednak sytuacja, w której za mianowanie szefów mediów odpowiada jednoosobowo minister skarbu może wciąż budzić wątpliwości.

Nowa ustawa ma to zmienić, ale nie łudźmy się - zmiana nie będzie radykalna, skoro Rada Mediów Narodowych, przejmująca większość kompetencji wpisanej do konstytucji Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, ma pochodzić z mianowania jak najściślej politycznego. Art. 39. projektu mówi:

"1. W skład Rady wchodzi 6 członków, z których po dwóch powołują Sejm, Senat i Prezydent Rzeczypospolitej spośród obywateli polskich wyróżniających się wiedzą i doświadczeniem w sprawach związanych z zadaniami, działaniem i finansowaniem mediów.

2. Jednego z członków Rady Sejm powołuje spośród trzech kandydatów zgłoszonych przez najliczniejszy z klubów poselskich tworzonych przez ugrupowania, których przedstawiciele nie wchodzą w skład Rady Ministrów".

W praktyce zatem pięcioro członków RMN będzie z nominacji partii obecnie rządzącej i trudno nie odnieść wrażenia, że ten mechanizm został stworzony pod obecną sytuację polityczną. Nie skorzystano z niegdysiejszej koncepcji, aby Sejm, Senat i Prezydent wskazywali nominatów spośród kandydatów przedstawianych przez środowiska twórcze i medialne.

Dobrą zmianą jest wprowadzenie konkursów na stanowiska dyrektorów mediów narodowych, ich zastępców oraz dyrektorów oddziałów terenowych TVP (i dyrektorów rozgłośni regionalnych PR jako odrębnych instytucji). O ile oczywiście konkursy będą rzetelnie przeprowadzone, a ich przebieg będzie przejrzysty dla opinii publicznej. Szczególnie ważny jest ten ostatni warunek, bo tylko to pozwoli zweryfikować, czy nie mieliśmy do czynienia z konkursową fikcją.

Jednak zmiana, jaką wprowadzi "duża" ustawa łączy się z ryzykiem. Paradoksalnie, po początkowym zamieszaniu sytuacja w mediach publicznych zaczyna się nieco porządkować, a napięcia lekko osiadać. Prace nad koncepcją programu wymagają czasu i konsekwencji. Dziś główni koordynatorzy tych zmian, czyli przede wszystkim szefowie anten, funkcjonują z perspektywą kolejnej rewolucji w ciągu najbliższych miesięcy. To nie służy stabilizacji sytuacji ani programowi.

Jednak największe wątpliwości budzi kwestia opłaty audiowizualnej, doliczanej do rachunku za prąd. Owszem, na tle innych państw nie jest to nic niezwykłego - tego typu rozwiązanie ma wiele państw w Europie. Choć warto tu przypomnieć, że z samego faktu, iż jakieś rozwiązanie gdzieś funkcjonuje, nie wynika ani, że jest słuszne, ani, że jest dobre.

Opłata dzięki swojej powszechności ma też być niższa niż dotychczasowy abonament, ale nie w przypadku wszystkich. Szczegółowe rozwiązania budzą bowiem poważne wątpliwości. Wczytując się w detale, stwierdzamy, że osoba posiadająca dodatkowe liczniki, poza miejscem zameldowania, w innej miejscowości (lub dzielnicy w wypadku większych miast) będzie musiała wnosić opłatę od każdego z nich, choćby były to liczniki w garażu, komórce czy domku letniskowym, gdzie nigdy nawet radia nie było. Trudno zrozumieć, dlaczego opłata nie może po prostu dotyczyć pojedynczego gospodarstwa domowego. Chyba że chodzi o niezbyt uczciwy sposób zwiększenia przychodów.

Owszem, argumenty za potrzebą istnienia mediów publicznych finansowanych z powszechnego podatku - bo przecież jest to rodzaj podatku - są mocne. Problem jednak w tym, że bez żadnej dyskusji ma nastąpić przejście od jednego do innego, zasadniczo odmiennego modelu. A to już nie jest tylko kwestia techniczna i organizacyjna, lecz również ustrojowa.

W dotychczasowym systemie było wciąż miejsce na - ograniczoną wprawdzie, ale jednak - dobrowolność płacenia na media publiczne. Można było radia i telewizora nie kupować i nie rejestrować lub się ich pozbyć i wyrejestrować. W dużej mierze była to oczywiście fikcja. W teorii abonament powinni płacić choćby ci wszyscy, którzy mieli radio w samochodach. Jednak wciąż był to model, w którym możliwa była rezygnacja z dobrodziejstw państwowych mediów. I wiele osób z tej możliwości korzystało, gdy poziom propagandowego zakłamania przekraczał granicę tolerancji.

Teraz takiej możliwości już nie będzie. To - powtórzmy - zmiana bardzo zasadnicza, która zostaje obywatelom narzucona. To zaś musiałoby oznaczać - jeśli opłata nie miałaby zostać ostatecznie uznana za ordynarny haracz - że media narodowe naprawdę będą musiały uwzględnić wszystkie lub prawie wszystkie wrażliwości Polaków, skoro wszyscy mają na nie obowiązkowo łożyć. Czy tak faktycznie będzie - trudno dzisiaj orzekać.

Warto też uświadomić sobie, że raz wprowadzony model obowiązkowej i powszechnej opłaty pozostanie z nami prawdopodobnie na zawsze. A skoro tak, to jeżeli kiedykolwiek powrócą czasy propagandowych występów Tomasza Lisa albo "Wiadomości" w wersji Piotra Kraśki, będą się na nie musieli składać wszyscy bez wyjątku - włącznie z tymi, którzy na sam widok tych postaci mieliby ochotę wyrzucić telewizor przez okno.

Łukasz Warzecha dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (914)