"Oni robią z Kaczyńskiego świra na prochach"
Drugi Katyń wpływać będzie na polską politykę przez dziesiątki lat. Postawa wobec tuszowania przyczyn tragedii smoleńskiej będzie mieć moc przekreślania także życiorysów ludzi niegdyś zasłużonych, którzy w tej godzinie próby zawiedli. Zachowanie rozłamowców z PiS też zdecyduje o całym ich przyszłym politycznym losie. Adam Bielan i Michał Kamiński zdecydowali właśnie, że historia nie odnotuje ich nazwisk – wybrali na całe życie status małych, choć obrotnych działaczy partyjnych.
23.11.2010 | aktual.: 23.11.2010 15:51
Czytam na stronie internetowej pisma „Teologia Polityczna” tekst Marka Cichockiego, bliskiego pisowskim rozłamowcom: „Leszek był autentycznym człowiekiem, a nie spiżowym pomnikiem czy ikoną. Pochodnie nie dodają mu splendoru”. Obok: „Nie umieliśmy przekonać Jarosława Kaczyńskiego, że wartości i cele tej Leszkowej wizji polityki i Polski można realizować w i poprzez PiS. Jarosław dokonał innego wyboru, radykalnie zmieniając retorykę po przegranych wyborach prezydenckich”.
Ile Cichocki zrozumiał z przesłania Lecha Kaczyńskiego
Cichocki chce nam powiedzieć, że zdecydowane domaganie się wyjaśnienia przyczyn śmierci prezydenta nie jest realizacją jego wartości. Myślę, że były jego doradca bardzo się myli. Tak, to prawda, cechą Lecha Kaczyńskiego była otwartość na ludzi o mniej wyrazistym stosunku do III RP niż Jarosław Kaczyński. Stąd obecność w jego otoczeniu wielu dzisiejszych pisowskich rozłamowców, w tym Marka Cichockiego.
Tyle że cechą śp. prezydenta – podobnie jak Ronalda Reagana – była bezkompromisowość i niezwykła odwaga w sprawach najważniejszych. Nikt nie potrafi wyobrazić go sobie jako rezygnującego ze sprawy bezpieczeństwa energetycznego Polski, niepodległości Gruzji czy przywrócenia należnego miejsca tradycji Powstania Warszawskiego. Dlatego, mimo swojej ugodowości w sprawach trzeciorzędnych, był niszczony z furią przez posowieckie media.
Sprawa prawdy o Smoleńsku jest tej samej najwyższej rangi, co wcześniej wymienione. Prezydent Lech Kaczyński nie zaprzestałby wyjaśniać przyczyn śmierci brata, gdyby to on znalazł się na jego miejscu. Za żadną cenę, a tym bardziej nie w imię PR oraz sondażowych słupków. Jeśli twierdzicie inaczej, odcinacie się od tego, co było w jego polityce najważniejsze.
(...)
Pytanie, czego bardziej Lisicki nie rozumie: mechanizmów rządzących Rosją czy Zachodem? Nie wiem, jak analfabeta nieznający choćby w minimalnym stopniu dorobku polskich sowietologów mógł zostać redaktorem naczelnym konserwatywnego dziennika w posowieckim kraju. Chyba że Lisicki tylko udaje, że go nie zna. Tym gorzej dla niego.
Reagan zaczynając pierwszą kadencję miał 70 lat. Kaczyński ma 61
Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że rozłamowcy zapisali po stronie danych: media robią w ostatnich miesiącach z Jarosława Kaczyńskiego ześwirowanego dziadka na prochach, który „odjechał” i nie ma szans na sukces. I wyciągnęli wnioski: oto my, po cichu, znakomicie rozumiejąc mechanizm tej propagandy, postanawiamy wykorzystać ją dla własnych celów. Wygryźć Kaczyńskiego i stworzyć swoje ugrupowanie.
Rozłamowcy się zawiedli. Przyzwoity wynik PiS w wyborach samorządowych pokazał, że tragedia smoleńska na trwałe uodporniła miliony wyborców tej partii na medialną propagandę. Koncepcja Tomasza Lisa, by z Jarosława Kaczyńskiego robić wariata, poniosła klęskę. Im więcej w mediach słyszeliśmy wypowiedzi, że Kaczyński to dziadek, który „odjechał”, tym bardziej narastała w nas złość na Lisa i jemu podobne chamstwo o sowieckiej mentalności. I wola walki, energia do przekonywania sąsiadów, że media to zakłamana posowiecka hałastra. Tak więc, redaktorze Lis, dla nas Kaczyński to po Smoleńsku nie lider PiS, lecz przywódca niepodległej Polski. Ma 61 lat. Ronald Reagan miał 70, gdy został prezydentem, a potem rządził przez dwie kadencje. Będziecie mieć jeszcze z nim i z nami problemy. Długo.
Nasz wróg to Lis i Olejnikowa, a nie Tusk
Ten wynik udowodnił, że dla będących w mniejszości, ale mniejszości licznej, zwolenników niepodległej Polski przestały działać socjotechniki tamtej strony, przyprawianie gęby politykom zasad. Redaktor Paweł Wroński z „GW” mógł się przekonać, że miliony Polaków chcą PiS Anny Fotygi. Tak, my chcemy, by to twarda Anna Fotyga była szefem MSZ, a nie kompromisowy Paweł Kowal. By polskimi służbami specjalnymi rządził Antoni Macierewicz, a nie Paweł Poncyljusz. Mówicie, że Fotyga to idiotka, a Macierewicz oszołom ogarnięty spiskową manią? Dziękujemy za cenną wskazówkę, kto jest dla was niebezpieczny.
W czasie, gdy Fotyga i Macierewicz rozmawiali z amerykańskimi kongresmanami, senatorami i ekspertami, Kluzik-Rostkowska i jej współpracownicy próbowali zbudować sobie popularność na zwalczaniu tych, którzy wkładają wiele wysiłku, by wyjaśnić prawdę o Smoleńsku. Potrafimy wyciągnąć z tego wnioski.
Przez „was” nie rozumiemy bynajmniej PO. PO nie budzi w nas emocji. Ot, kolejna wynajęta polityczna fasada dla rządów oligarchii. Komorowski i Tusk nas już nie denerwują. Wrogami są dla nas Monika Olejnik, Tomasz Lis, Kamil Durczok oraz właściciele i szefowie mediów, w których oni występują.
„Polacy wybrali Polskę uśmiechniętą” – powiedział po pierwszych prognozach wyborczych Grzegorz Schetyna. No właśnie. My nie jesteśmy z Polski uśmiechniętej. Jasne, jesteśmy z Polski mniej sztywniackiej, mniej wykrochmalonej, rzadziej noszącej zaprasowane garnitury. W mediach jesteśmy potworami, ale jakoś z sąsiadem lepiej dogadujemy się od krawaciarzy. Pewnie także z racji poczucia humoru. Mimo to pomysł, by przy okazji wyborów roku 2010 ogłosić się Polską uśmiechniętą, nie przyszedłby nam do głowy. Jesteśmy w listopadzie 2010 r. Polską smutną, zadumaną, daleką od sztucznych, wystudiowanych uśmieszków na plakat.
Historia upadku spin-doktorów
Wynik wyborów samorządowych pokazał jasno, że niemal żaden wyborca PiS nie głosował na tę partię, bo działali tam Kluzik-Rostkowska, Jakubiak, Bielan, Michał Kamiński, Kowal, Migalski czy Dudziński. Po prostu, elektorat PiS niekoniecznie przepada za działaczami PiS. III RP to taki kraj, w którym jaka partia by nie powstała, napłynie do niej taka klasa polityczna, jaka jest.
Bielan, Michał Kamiński czy Poncyljusz kariery polityczne zaczynali w czasach AWS. Działalność tę rozpoczynali w partiach niekoniecznie kojarzących się z twardym sprzeciwem wobec postkomunizmu czy patologii III RP. Żaden z nich nie zaczynał w PC czy ROP. Bielan działał w SKL; Poncyljusz w Ruchu Stu, którego twarzą był Andrzej Olechowski; Kamiński w ZChN, był m.in. asystentem Wiesława Chrzanowskiego. To nic obciążającego, ale faktem jest, że ludzie z tych partii są dziś różnych stronach barykady. Jedni po stronie PO i posowieckiej oligarchii. Drudzy są twardymi pisowcami. Przypadek wymienionej trójki jest o tyle specyficzny, że działalność w wiecznie skłóconych prawicowych partyjkach i idącej na kompromisy z oligarchią AWS przypadła na czas, gdy mieli po dwadzieścia parę lat. To specyficzny wiek – sposób myślenia, nawyki, mentalność nabyta w tym wieku często decyduje o całej przyszłości polityka. Potem przyszły dla nich, w szczególności dla Bielana i Kamińskiego, dni chwały. Udział w zwycięskich kampaniach
wyborczych, w których trzeba było walczyć z nieporównywalnie silniejszym przeciwnikiem. Szkoła polityki odmienna od tej, którą poznali jako wygryzający się wzajemnie działacze partyjni. Owszem był i PR, i podchody, i wygryzania się nie brakło. Ale wszystko to służyło jakiemuś wyższemu celowi. PR – owszem. Ale trudny, bo ograniczony przez niemożność rezygnacji z polityki niezależnej od Rosji, z Gruzji, z odbudowy tradycyjnej polskości, z rozliczenia z komunizmem, z lustracji. To wszystko służyło czemuś, podczas gdy rówieśnicy i znajomi, jak Grzegorz Napieralski czy Sławomir Nowak, robili kariery bez tego obciążenia.
Teraz Bielan i Kamiński postanowili to obciążenie zrzucić. Udział w polityce, która jest walką o coś, zaczął ich przerastać. Pokazali, że nie nadają się, by kiedyś zostać następcami braci Kaczyńskich. Zostaną następcami Janusza Tomaszewskiego czy Andrzeja Anusza. Nie wiem, jakie koncesje dostali za to od drugiej strony. Zapewne ma być to rodzaj upoważnienia do budowania koncesjonowanej prawicy.
Klucz do współczesnej epoki
Czytam w ostatnich dniach książkę Józefa Mackiewicza „Sprawa mordu katyńskiego”, czyli wydane po raz pierwszy w Polsce w 2009 r. tłumaczenie książki „The Katyn Wood Murders”. To ona – wydana wcześniej w szesnastu językach – znacząco przyczyniła się do przekonania zachodnich społeczeństw o zbrodni w Katyniu. Niby dziś to pozycja przestarzała, bo traktuje o czymś, o czym wiemy nieporównywalnie więcej niż Autor w roku 1951. Ale to jednak Mackiewicz. Genialnie wychwytujący mechanizmy, które pozwalały tę zbrodnię tuszować, zniechęcać do jej badania ludzi niby przyzwoitych i kraje niby cywilizowane. Jak doszło do tego, że do wyjazdu do Katynia zniechęcono misję Międzynarodowego Czerwonego Krzyża? Jak w końcu zajęła się nią powołana przez amerykański Kongres komisja, przed którą pisarz wystąpił jako świadek? Mackiewicz stawia tezę, że jawna zbrodnia katyńska, o której „cały świat wie”, jest „rodzajem klucza do współczesnej epoki”. Postawa pisowskich rozłamowców, naszych kolegów i znajomych, jest rodzajem klucza do
III RP. Niewesoła to puenta.
Piotr Lisiewicz